Doszła na górę. Za kioskami z lodami, pocztówkami i herbatnikami (nie było w nich żadnego sprzedawcy) słał się rozległy trawnik z rzadka usiany drzewami. Zobaczyła na nim kilku mężczyzn. Im bardziej się do nich zbliżała, tym jej krok stawał się wolniejszy. Było ich sześciu. Stali albo przechadzali się bardzo wolno jak gracze na polu golfowym, którzy przemierzają teren, ważą w ręku kij golfowy i starają się osiągnąć przed meczem jak najlepszą kondycję.
Potem podeszła do nich, blisko. Z tych sześciu ludzi przynajmniej trzech miało grać podobną do niej rolę, byli niepewni, wydawało się, że chcą zadać wiele pytań, ale boją się przeszkadzać, więc raczej milczą i rozglądają się pytająco.
Z pozostałych trzech promieniowała pełna zrozumienia życzliwość. Jeden z nich trzymał w ręku strzelbę. Kiedy zobaczył Teresę, skinął na nią z uśmiechem: „Tak, dobrze pani trafiła”. Skinęła głowę na przywitanie i czuła coraz silniejszy lęk.
Mężczyzna dodał:
– Żeby nie było nieporozumienia. To jest pani życzenie?
Można było łatwo odpowiedzieć: „Nie, nie, to nie jest moje życzenie”, ale nie mogła sobie wyobrazić, że miałaby rozczarować Tomasza. Jak by przed nim usprawiedliwiła swój powrót do domu? Powiedziała więc:
– Tak, oczywiście. To jest moje życzenie. Mężczyzna ze strzelbą kontynuował:
– Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Pytam, ponieważ wykonujemy to tylko wtedy, kiedy mamy pewność, że ludzie, którzy do nas przychodzą, mają naprawdę ochotę umrzeć. My im tylko służymy. Popatrzył na Teresę pytająco, musiała go więc raz jeszcze zapewnić:
– Nie, proszę się nie lękać. To jest moje życzenie.
– Czy chce pani być pierwsza? – zapytał.
Chciała choć trochę oddalić egzekucję, więc powiedziała
– Nie, bardzo pana proszę. Jeśli to możliwe, chciałabym być ostatnia.
– Jak pani sobie życzy – powiedział i odszedł do innych. Dwaj jego pomocnicy nie byli uzbrojeni i opiekowali się po prostu ludźmi, którzy mieli umrzeć. Brali ich pod pachy i prowadzili po trawniku. Rozległa płaszczyzna trawy ciągnęła się aż do horyzontu. Skazańcy sami mogli wybrać sobie drzewo. Zatrzymywali się, rozglądali i długo nie mogli się zdecydować. Dwóch z nich wybrało wreszcie dwa platany, ale ten trzeci szedł wciąż dalej i dalej, jak gdyby żadne drzewo nie wydawało mu się godne jego śmierci. Pomocnik, który trzymał go delikatnie pod ramię, cierpliwie go prowadził, wreszcie mężczyzna stracił odwagę by iść dalej i zatrzymał się pod rozłożystym jaworem.
Potem pomocnicy zawiązali wszystkim trzem mężczyznom przepaski na oczach.
I tak stali na tym rozległym trawniku trzej mężczyźni przyciśnięci placami do pni drzew, każdy z przepaską na oczach i z głową zwróconą ku niebu.
Mężczyzna ze strzelbą wycelował i strzelił. Oprócz śpiewu ptaków nic nie było słychać. Strzelba miała tłumik. Było tylko widać, jak mężczyzna oparty o jawor zaczyna się osuwać.
Nie ruszając się z miejsca, mężczyzna ze strzelbą odwrócił się w innym kierunku i człowiek oparty o platan osunął się w kompletnej ciszy, a kilka chwil później (mężczyzna ze strzelbą znów odwrócił się na miejscu) upadł na trawie również trzeci rozstrzelany.
Jeden z pomocników milcząc podszedł do Teresy. Trzymał w ręce ciemnoniebieską wstęgę.
Zrozumiała, że chce jej przewiązać oczy. Pokręciła głową i powiedziała:
– Nie, chcę wszystko widzieć.
Ale to nie był prawdziwy powód. Nie czuła w sobie nic z bohatera, który jest zdecydowany odważnie spoglądać w oczy plutonu egzekucyjnego. Chciała tylko oddalić śmierć. Wydawało się jej, że w chwili, w której już będzie mieć przepaskę na oczach, znajdzie się w przedsionku śmierci, skąd nie będzie już powrotu.
Mężczyzna nie zmuszał jej do niczego i wziął ją pod ramię. Szli po szerokim trawniku i Teresa nie była w stanie wybrać żadnego z drzew. Nikt nie zmuszał jej do pośpiechu, ale wiedziała dobrze, że i tak nie może uciec. Kiedy zobaczyła przed sobą kwitnący kasztan, stanęła pod nim. Oparła się plecami o pień i spojrzała w górę: widziała prześwietloną słońcem zieleń i słyszała zniekształcone przez odległość odgłosy miasta, cichutkie i słodkie, jak gdyby grały tysiące skrzypiec.
Mężczyzna podniósł strzelbę.
Teresa poczuła, że jej odwaga niknie. Była zrozpaczona z powodu swej słabości, ale nie umiała jej opanować. Powiedziała:
– Ale ja tego nie chciałam.
Natychmiast opuścił lufę strzelby i powiedział bardzo łagodnie:
– Jeśli pani sobie tego nie życzyła, nie możemy tego zrobić. Nie mamy do tego prawa.
Jego głos był tak łagodny, jak gdyby usprawiedliwiał się przed Teresą za to, że nie może jej zastrzelić. Ta łagodność raniła jej serce, odwróciła się do drzewa, oparła twarz o jego korę i rozpłakała się.
Całe jej ciało trzęsło się od szlochu, a ona obejmowała pień, jakby to nie było drzewo, ale jej ojciec, którego straciła, jej dziadek, którego nigdy nie widziała, jej pradziadek, jej prapradziadek, jakiś strasznie stary mężczyzna, który przyszedł z najdalszych głębin czasu w postaci szorstkiej kory drzewa aby teraz dać jej oparcie. Potem odwróciła się. Trzej mężczyźni byli już daleko, brodzili w trawie jak golfiści, a strzelba w rękach jednego z nich naprawdę wyglądała jak kij golfowy.
Schodziła na dół ścieżkami Petrzyna, a w duszy czuła tęsknotę do mężczyzny, który miał ją zastrzelić i nie zastrzelił. Pragnęła go. Ktoś przecież musi jej pomóc! Tomasz jej nie pomoże. Tomasz ją posłał na śmierć. Musi jej pomóc ktoś inny!
Im bardziej zbliżała się do miasta, tym bardziej tęskniła do tamtego mężczyzny i tym bardziej bała się Tomasza. Nie wybaczy jej, że nie spełniła obietnicy. Nie wybaczy jej, że nie była dostatecznie odważna i że go zdradziła. Była już na ulicy, przy której mieszkali i wiedziała, że za chwilę go zobaczy. Bała się tego tak strasznie, że czuła ciężar w żołądku i chciało jej się wymiotować.
Inżynier zaprasza ją do swego mieszkania. Już dwa razy odmówiła. Tym razem zgodziła się.
Obiad zjadła jak zawsze na stojąco w kuchni, a potem wyszła. Nie było jeszcze drugiej.
Zbliżała się do jego domu i czuła, że nogi same, bez udziału jej woli zwalniają kroku.
Ale potem przyszło jej do głowy, że to właśnie Tomasz posyła ją do niego. To przecież on ciągle jej wyjaśniał, że miłość i seks nie mają ze sobą nic wspólnego a ona idzie teraz tylko po to, by wypróbować i potwierdzić jego słowa. Słyszy w duchu jego głos: „Rozumiem cię. Wiem czego chcesz. Wszystko załatwiłem. Wejdziesz na górę i wszystko zrozumiesz”.
Tak, nie robi niczego, wypełnia tylko rozkazy Tomasza.
Chce zostać u inżyniera tylko przez chwilę, wypiją tylko filiżankę kawy, chce tylko poczuć, co to znaczy dojść aż do granicy niewierności. Chce postawić swoje ciało na tej granicy, pozwolić mu tak stać przez chwilę jak pod pręgierzem, a potem, kiedy inżynier będzie chciał ją objąć, powie mu, jak powiedziała temu mężczyźnie ze strzelbą na Petrzynie: „Ale ja tego nie chciałam”.
A mężczyzna opuści lufę strzelby i powie łagodnym głosem: „Skoro pani sobie tego nie życzyła, nic się pani nie może stać. Nie mam do tego prawa”. A ona odwróci się do pnia drzewa i rozpłacze się.
Była to podmiejska kamienica, postawiona na początku wieku w robotniczej dzielnicy Pragi. Weszła do klatki schodowej o brudnych, bielonych wapnem ścianach. Wydeptane kamienne schody z żelazną poręczą zaprowadziły ją na pierwsze piętro. Teraz skręciła w lewo. Było to drugie drzwi, bez wizytówki i bez dzwonka. Zastukała.
Читать дальше