– Wielki Boże – powiedział James z podziwem, ale i bojaźnią. – Dobrze, że tyle zarabiam.
Uwaga ojca nie przypadła Dawidowi do gustu: zarumienił się i nie chciał na nikogo spojrzeć.
– Och, nie bądź taki, Dawidzie – powiedziała Sara, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiała gorycz: dramatycznie potrzebowała pieniędzy, ale to Dawid, który miał dobrą pracę, otrzymywał dodatkową pomoc.
– Chyba nie zamierzacie naprawdę mieć jeszcze czwórki dzieci? – westchnęła Sara, a wszyscy wiedzieli, że ma na myśli cztery kolejne wyzwania rzucone losowi. Delikatnie I u dożyła dłoń na główce śpiącej Amy i zakryła ją kocykiem, i h roniąc przed światem.
– Owszem, zamierzamy – potwierdził Dawid.
– Z całą pewnością zamierzamy – dodała Harriet. – Tak naprawdę wszyscy tego chcemy, ale wybito nam to z głowy, że ludzie chcą żyć w ten sposób.
– Szczęśliwe rodziny – powiedziała krytycznie Molly – zwolenniczka życia, w którym zajęcia domowe miały swoje określone miejsce: stanowiły tło tego, co ważne.
– To my jesteśmy centrum tej rodziny – powiedział Dawid. – My: Harriet i ja. Nie ty, mamo.
– Boże broń – odparła Molly, a jej duża twarz, zawsze i umiana, zaczerwieniła się jeszcze bardziej: była poirytowana.
– Och, w porządku – dodał jej syn. – To nigdy nie był twój styl.
– To z pewnością nigdy nie był mój styl, ale nie zamierzam się z tego tłumaczyć – włączył się James.
– Ale ty byłeś cudownym ojcem, super – zaszczebiotała Debora. – A Jessica była supermamą.
Prawdziwa matka Debory uniosła brwi.
– Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek dała Molly szansę – zauważył Fryderyk.
– Ale w Anglii jest tak zi – i – imno – jęknęła Debora. James, w jasnym, zbyt jasnym stroju, przystojny, dobrze zachowany mężczyzna ubrany na letnie południe, ironicznym prychnięciem pozwolił sobie skwitować młodzieńczy brak taktu. Spojrzeniem przeprosił byłą żonę i jej męża za Deborę.
– W każdym razie to nie mój styl – powiedział zdecydowanie James. – Mylisz się, Harriet. Jest akurat odwrotnie. Ludziom wbito do głowy, że życie rodzinne jest najlepsze. To już przeszłość.
– Jeśli tego nie lubisz, to czemu tu jesteś? – zapytała Harriet, stanowczo zbyt wojowniczo jak na tę przyjemną poranną scenę. Po chwili oblała się rumieńcem i wykrzyknęła: – Nie, nie miałam tego na myśli.
– Oczywiście, że nie miałaś – powiedziała Dorota. – Jesteś przemęczona.
– Przyjeżdżamy tutaj, bo jest uroczo – zapewniła kuzynka Dawida, licealistka. Miała za sobą nieszczęśliwe, w każdym razie skomplikowane dzieciństwo. Zaczęła tu spędzać wakacje, a rodzice cieszyli się, że może zakosztować prawdziwego życia rodzinnego. Miała na imię Bridget.
Dawid i Harriet wymieniali długie, krzepiące, żartobliwe spojrzenia, jak to mieli w zwyczaju, i dlatego nie usłyszeli licealistki, która zerkała na nich żałośnie.
– Dajcie spokój, powiedzcie Bridget, że jest tu mile widziana – powiedział William.
– Co? Co się stało? – dopytywała się Harriet.
– Musicie powiedzieć Bridget, że jest mile widziana. Cóż, od czasu do czasu nam wszystkim trzeba to powtarzać – dodał William swoim żartobliwym tonem i mimowolnie się uśmiechnął.
– Naturalnie, że jesteś mile widziana, Bridget – zapewnił Dawid. Spojrzał na Harriet, która powiedziała natychmiast:
– Ależ oczywiście. – Chciała przez to powiedzieć: „Rozumie się samo przez się”, a na jej słowach ciążyło tysiąc dyskusji małżeńskich. Bridget wodziła wzrokiem od Dawida do Harriet, potem popatrzyła na rodzinę i powiedziała:
– Kiedy wyjdę za mąż, to właśnie zrobię. Będę taka jak Dawid i Harriet, będę miała duży dom i mnóstwo dzieci… a wy wszyscy będziecie tam mile widziani. – Ta nastoletnia, prostoduszna, pulchna brunetka wkrótce miała rozkwitnąć w piękność. Wszyscy mieli co do tego pewność i mówili o tym Bridget.
– To naturalne – zauważyła spokojnie Dorota. – Nie masz właściwie żadnego domu, więc doceniasz takie chwile.
– W tej logice coś szwankuje – stwierdziła Molly. Licealistka powiodła zdezorientowanym wzrokiem wokół stołu.
– Moja matka chce powiedzieć, że możesz cenić tylko to, czego doświadczyłaś – wyjaśnił Dawid. – Jednak ja jestem żywym dowodem, że tak nie jest.
– Jeśli mówisz, że nie miałeś odpowiedniego domu, to czysty nonsens – zaoponowała Molly.
– Miałeś dwa – dodał James.
– Miałem swój pokój – uściślił Dawid. – Mój pokój był moim domem.
– Cóż, chyba musimy być wdzięczni, że to przyznałeś. Nie zdawałem sobie sprawy, że cierpisz niedostatek zauważył Fryderyk.
– Nigdy nie cierpiałem niedostatku, miałem swój pokój. Postanowili wzruszyć ramionami i się roześmiać.
– Nie pomyślałeś nawet o problemach związanych z wykształceniem wszystkich dzieci – powiedziała Molly.
– W każdym razie nie widzimy, żebyś się nad tym zastanawiał.
Zaczęła się ujawniać różnica zdań, którą życie w tym domu z powodzeniem łagodziło. Dawid, rzecz jasna, Uczęszczał do szkół prywatnych.
– Łukasz zacznie w tym roku lokalną szkołę – powiedziała Harriet. – Helena zacznie w przyszłym roku.
– No cóż, jeśli to wam wystarczy – odparła Molly.
– Moje trzy córki chodziły do zwykłych szkół – wtrąciła natychmiast Dorota, ale Molly nie podjęła wyzwania.
– Cóż, jeśli James nie pomoże… – powiedziała Molly, dając jasno do zrozumienia, że ona i Fryderyk nie mogą bądź nie chcą pomagać.
James nic nie powiedział. Nie pozwolił sobie nawet na ironiczny wyraz twarzy.
– Następnym etapem wykształcenia Łukasza i Heleny nie musimy się martwić wcześniej niż za pięć, sześć lat – powiedziała Harriet, znowu nadmiernie rozdrażniona.
– Dawida zapisaliśmy do prywatnych szkół, kiedy się tylko urodził. To samo było z Deborą – nalegała Molly.
– Czy z powodu swoich snobistycznych szkół jestem w czymkolwiek lepsza od Harriet albo kogokolwiek? – spytała Debora.
– To poważny argument – stwierdził James, który opłacił snobistyczne szkoły.
– Niezbyt poważny – powiedziała Molly.
William westchnął i spróbował obrócić wszystko w żart:
– My wszyscy jesteśmy społecznie upośledzeni. Biedny William. Biedna Sara. Biedna Bridget. Biedna Harriet. Powiedz, Molly, czy gdybym ukończył snobistyczne szkoły, dostałbym teraz przyzwoitą pracę?
– Nie w tym rzecz – odparła Molly.
– Ona chce powiedzieć, że czułbyś się szczęśliwszy jako bezrobotny albo na beznadziejnej posadzie z dobrym wykształceniem niż ze słabym wykształceniem – wyjaśniła Sara.
– Przepraszam – powiedziała Molly. – Szkolnictwo publiczne jest okropne. Staje się coraz gorsze. Harriet i Dawid mają czworo dzieci, które trzeba wykształcić. Najwyraźniej będzie ich jeszcze więcej. Skąd wiecie, że James będzie w stanie wam pomóc? Wszystko może się wydarzyć.
– Wszystko się wydarza przez cały czas – powiedział gorzko William, ale zaśmiał się, żeby złagodzić swoje słowa.
Zgnębiona Harriet poruszyła się na krześle, odsunęła Pawła od piersi, zręcznie się osłaniając, co wszyscy zauważyli i podziwiali, po czym powiedziała:
– Nie chcę ciągnąć tej rozmowy. Jest cudowny poranek… Oczywiście pomogę wam, w rozsądnych granicach – zapewnił James.
– Och, James… dziękuję… dziękuję – powiedziała Harriet.
– Mój Boże, może wybierzmy się do lasu… Moglibyśmy zrobić piknik.
Читать дальше