Matka zawsze powtarzała: jak cię coś gnębi, zacznij od tego, żeby zrobić wokół siebie porządek, może ci się wydawać, że wszystko jest czyste i posprzątane, ale przyjrzyj się dokładnie, zawsze znajdziesz jakieś niewytarte półki, kłębki kurzu na szafach, pajęczyny pod obiciami krzeseł, a jeśliś nawet wczoraj ostatniego pająka wessał do odkurzacza, podłoga błyszczy od pasty, okna są tak czyste, że ptaki się od nich odbijają, a mimo to smutek ci nie odpuszcza, bierz się do porządkowania porządku, nawet gdybyś miał przestawiać krzesła z miejsca na miejsce, zmieniać kolejność książek ułożonych na regałach, w końcu natkniesz się na przeoczony kawałek brudu i powitasz go z radością, wierz mi, synuś, jak cię co trapi, bierz się do sprzątania, zanim będziesz gotów zrobić porządki w sobie samym. Adam omiata wzrokiem rozgardiasz, nie wie, od czego zacząć; buty dają mu znaki, żeby je napastował, ale nie ma śmiałości. Tak długo leżał, nawet się stęsknił do siedzenia, przysiadł na taborecie, i już mu się przesiadło. Wie, że musi się zabrać do roboty, ale brak mu zapału, czuje tylko stan przedzapałowy. Dobre i to; zaczyna od zbierania śmieci. (Wygląda nietęgo, nędzarz z urobkiem butelek wyjętych ze śmietników bierze go za konkurencję, kiedy Adam wynosi kubeł na podwórko: „Pitej stond synek, to je mój rewir. I tak już wszystko wyzbierane”).
Serce mu spuchło; do czegokolwiek by się zabrał, uwiera go, jakby zajmowało w ciele kolejne połacie, zakładając strefy okupacyjne na wszystkich narządach: wątroba, nerki, jelita, płuca są teraz sercami, w każdym zakątku ciała gnieździ się serce i ciąży jak diabli, spowalnia kroki, spłyca oddech, odbiera apetyt, wszystkie wnętrzności, zamiast pełnić swoje pierwotne funkcje, pulsują, krew tęskni, zamiast tętnić; do diabła z takim sercem, które zamiast bić, wybija rytm niepowetowanej straty. Coś w nim się nieodwołalnie przesunęło, powstała jakaś fatalna nieścisłość tektoniczna, pęknięcie, po którym Adam przestał pasować do siebie samego. Wychodzi z siebie, żeby nie wyjść na poszukiwanie Pięknisia, ale każda nieudana próba odwrócenia uwagi wyprowadza go z równowagi. Jak to przetrwać. Jak to przerwać. Adam nie ma sił na porządki, przywraca sobie tylko pozór ładu, w sam raz tyle, żeby móc wyjść z domu (na spotkanie Pięknisia), żeby móc znowu być (ku Pięknisiowi) wśród żywych.
Piękniś się kręci zapamiętale, ziomale łypią na niego z podziwem, w takiej formie go dawno nie widzieli, bejsbolówki z głów, to coś nowego, niezły układ, i ten podkład latino, czy to ma jakąś nazwę?
– Yerva Cubana – odpowiada Piękniś i wraca do pionu, chętnie by komuś obił ryja, bo od tańca mu nie przechodzi zmuła, która go dopadła od czasu wyprowadzki. U doktorka jednak były przynajmniej jakieś warunki i spokój, u matki już na wejściu o puste butelki się potknął i wypierdolił jak długi, cud, że go nie pocięło, w kuchni syf, wszystko się klei, gdzieżby tam kto zmywał, nawet kieliszki już niepotrzebne, bo stara z gwinta ciągnie, ze zlewu jebie moczem, bo kibel na półpiętrze i jak się ekipa napierdoli, to dla nich za daleko, poza tym i tak już bywało, że jak się matka albo któryś z jej wiecznie naprutych absztyfikantów do sracza wybierali, to nie umieli trafić kluczami do zamka i lali na schody, sąsiedzi się poskarżyli w administracji, Piękniś jeszcze wtedy się wstawiał, zaręczał, mówił, co wy chcecie babę wyeksmitować, poczekajcie jeszcze, niedługo jej nerki wysiądą i w ogóle przestanie lać, a nawet oddychać, ale matka jest twarda sztuka, żywi się czyściochą najgorszego sortu, ale bryny ani brzozówki nie tknie, jest królową skurwiałej dzielnicy, najgorsza menelnia się do niej schodzi, żeby se cyce pomacać za flaszkę, drzwi zawsze otwarte, każdy może wejść, ukraść już nie ma czego, matka rozchełstana zachęca do udziału w najdłuższej imprezie świata, chleją rechoczą rzygają zasypiają, budzą się, coś przegryzą, do sklepu się wymkną (niechętnie, od picia mają światłowstręt) i apiać od nowa; czasem któryś wyjmie flaka i stara go męczy, naciąga, ale nic z tego, na tej melinie dokonuje się kurewstwo agonalne, alkoholicy w stanie zejściowym przygłaskują sobie nawzajem zużyte organy, bo wciąż jak przez mgłę pamiętają czasy sprzed marskości, w których popijawie towarzyszyły męsko-damskie harce, czasy, w których byli zdolni do przeżywania także innych niż pospieszne zabijanie kaca rodzajów przyjemności. Piękniś ma swój osobny pokoik sąsiadujący przez ścianę z mieszkaniem matki, co rano jakieś widma od niej wychodzą i stukają, żeby pożyczył parę złotych, Piękniś ich nienawidzi, dlatego nie pożycza, tylko daje zarobić: jak pójdziesz do sklepu na czworakach, dostaniesz piątkę, jak dasz się do tego zapiąć na smycz, dycha; znają te jego zwyczaje, czasem przychodzą po dwóch naraz, żeby od razu starczyło na pół litra, Piękniś prowadzi wtedy do sklepiku na rogu parkę ludzkich psów, ale te zabawy przestają go cieszyć, bo oni już dawno zapomnieli, co to upokorzenie, godność przepili wcześniej niż zdrowie, w dzień dorabiają sobie na różne pijackie sposoby, kiedy upatrzą kogoś nowego w barze, pytają, czy postawi im piwo, jeśli zjedzą jego kufel, albo, kiedy zęby są już tylko wspomnieniem, przechadzają się pod trasą kolejki krzesełkowej, ludziom zawsze coś wypada, czasem drobne z kieszeni, czasem cały portfel, ale to zarobek niepewny, sezonowy i czasochłonny, lepiej jednak wyciągnąć coś od chłopaka, Piękniś to dobry złodziej, niepijący, zawsze coś ma przy sobie, czasem tylko chce, żeby się trochę powygłupiać, zanim dorzuci do butelki. Pięknisiowi nie bardzo się chce wracać do tego syfu, u doktorka mógł się przynajmniej porządnie wykąpać, u matki w nocy karaluchy z rur wyłażą, a rano przebudzone niedopitki go zauważają i jęczą o parę groszy, Piękniś nie chce już tam wchodzić, smród pijackiego potu, tanich papierosów, alkoholi porozlewanych na linoleum zaczyna być wypierany przez smród śmierci, która chyba zamiast zabrać stąd któryś z tych ludzkich wraków, dała się wciągnąć do nieustającej libacji, lada chwila wyślą ją do sklepu po bełta, Piękniś nie wie, co miałby powiedzieć śmierci pukającej do jego drzwi, żeby pożyczyć pięć złotych; woli się tymczasem myć w swoim pokoiku, przy zlewie z kranem, z którego ciurka tylko zimna woda, znowu będzie musiał zgolić włosy na głowie, bo niemyte swędzą i w nocy drapanie, spać nie można; no, jest zmuła ciężka, niby doktorek tylko frajer ciota wsiok, ale dawał Pięknisiowi takie to, no, poczucie potrzebności, a teraz chujnia, w środku, wokół i w ogóle, i wytańczyć się tego nie da, Yerva Cubana; może jakaś juma z kompanami temu zaradzi.
(Adam widzi, że Piękniś skończył taniec i od niechcenia z kumplami się żegna, a więc trzeba pospiesznie się wycofać, schować; Adam tymczasem nie jest gotowy, żeby do Pięknisia przemówić, na razie tylko wyśledził go i podgląda z ukrycia, próbuje wypatrzeć swoją szansę).
– Dziara godoł, że ni ma co sie rozdrabniać, jakby tak zajebać krzyż z Giewontu, toby było złomu… – kompan Pięknisia, ksywka Zwyrol (jak już zacznie, nie umie przestać bić, a łapę ma ciężką, Piękniś obstawia, że on pierwszy z całej paki dostanie dożywocie, artykuł sto czterdzieści osiem paragraf dwa punkt pierwszy, szczególne okrucieństwo przychodzi Zwyrolowi szczególnie łatwo, wystarczy, że kiedyś nie zdążą go od kogoś odciągnąć), nie został doceniony za brawurową kradzież szabli komendanta ze świeżo postawionego pomnika; Dziara, szef i półświatkowej sławy autorytet w dziedzinie tego, jak kraść, żeby się opłacało, wciąż gardzi branżą złomiarską, niby to żartem wspomniał o tym Giewoncie, ale w umyśle Zwyrola poczucie humoru się nie wykształciło, on nie zna pojęcia dowcipu, kilku funflom boleśnie o tym przypominają przestawione nosy i złamane żuchwy, nie ma rady, napalił się, już nawet sprawdził na mapie, gdzie leży Zakopane. Piękniś nie wie, w jaki sposób mu wytłumaczyć, że sprawa jest nierealna, lepiej pomyśleć, jak skutecznie kroić gości na peronach teraz, kiedy dworcowa psiarnia wymieniła kadrę i zaostrzyła kontrole, a wszystko przez to, że wojewoda zagrożony dymisją złapał się ostatniej brzytwy ratunku i zaczął dżulianić, akcja zero tolerancji czy coś tam, no więc złodziejstwo to teraz wym aga jący proceder, ale ucieczka do złomu nie przystoi, złom to mogą zbierać na emeryturze; Zwyrol, daj se siana z tym Giewontem.
Читать дальше