Wkrótce Żaba zaczął lekko drżeć. Początkowo Katagiri myślał, że to mimowolne skurcze mięśni podczas snu, lecz mylił się. Żaba poruszał się jakoś nienaturalnie, jak wielka lalka, którą ktoś od tyłu potrząsa. Katagiri przyglądał się, wstrzymując oddech. Chciał wstać i podejść do Żaby, lecz zdrętwiałe ciało go nie słuchało.
Niebawem nad oczami Żaby pojawił się i nabrzmiał wielki wrzód. Na ramionach, na bokach również wykwitały podobne brzydkie wrzody jak bąble na powierzchni wrzącej wody. Pokryły całe ciało Żaby. Katagiri nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Patrzył tylko, dalej wstrzymując oddech.
Nagle jeden z wrzodów pękł. Rozległ się odgłos pękającej skóry i rozerwała się na strzępy. Z wrzodu wypłynęła gęsta ciecz, rozszedł się nieprzyjemny zapach. Kolejne wrzody pękały jeden po drugim. Razem pękło ich ze dwadzieścia, a może trzydzieści, do ściany przylgnęły strzępy skóry i odpryski ropy. Niewielki pokój szpitalny wypełnił się trudnym do zniesienia fetorem. W miejscach po wrzodach potworzyły się czarne dziury i wypełzły z nich roje różnej wielkości robaków. Były białe i tłuste. Po nich pojawiły się stonogi. Ich niezliczone odnóża wydawały nieprzyjemny odgłos. Wypełzały jedna za drugą. Ciało Żaby – a raczej to, co dawniej było ciałem Żaby – pokryły rozmaite wyłaniające się z mroku robaki. Duże okrągłe gałki oczne wypadły z oczodołów na podłogę. Czarne robaki o mocnych szczękach zaroiły się i rzuciły się, by je pożreć. Stada lepkich dżdżownic jakby na wyścigi pełzły w górę po ścianach i wkrótce dotarły do sufitu. Pokryły jarzeniówkę i wpełzły do czujnika przeciwpożarowego.
Podłoga także zaroiła się od owadów. Oblazły lampę stojącą przy łóżku, tak że przesłoniły jej światło. Oczywiście wpełzły też na łóżko. Wszelkie możliwe rodzaje owadów wślizgnęły się pod kołdrę Katagiriego. Wspinały się po nogach, wpełzały mu pod koszulę i między uda. Małe robaki i dżdżownice dostawały się do wnętrza jego ciała przez odbytnicę, uszy i nos. Stonogi na siłę rozwarły mu usta i jedna po drugiej wtargnęły do środka. Katagiri wrzasnął zrozpaczony.
Ktoś zapalił lampę. Pokój zalało światło.
– Proszę pana! – zawołała pielęgniarka. Katagiri otworzył oczy w jasnym pokoju. Był mokry od potu, jakby ktoś polał go wodą. Robaki zniknęły. W całym ciele pozostało nieprzyjemne lepkie uczucie.
– Znowu miał pan zły sen. Współczuję panu.
Pielęgniarka szybko przygotowała strzykawkę i wbiła mu igłę w ramię.
Katagiri odetchnął, powoli nabierając i wypuszczając powietrze. Serce gwałtownie kurczyło się i rozkurczało.
– Co się panu śniło?
Nie był pewien, gdzie kończy się sen, a zaczyna rzeczywistość.
– Nie zawsze to, co widzimy, jest prawdą – powiedział, jakby sam siebie chciał przekonać.
– Tak – zgodziła się pielęgniarka z uśmiechem. – Szczególnie w przypadku snów.
– Żaba – wyszeptał Katagiri.
– Co z Żabą?
– Żaba sam uratował Tokio od ruiny.
– To całe szczęście – powiedziała pielęgniarka. Założyła nową kroplówkę. – To całe szczęście. W Tokio nie potrzeba już więcej okropności. Wystarczy tych, które są.
– Ale za to Żaba odniósł rany i zginął. Pewnie wrócił do chaosu, z którego się wyłonił. Już więcej nie przyjdzie.
Pielęgniarka otarła mu pot z czoła, nie przestając się uśmiechać.
– Musiał pan go lubić, prawda?
– Lokomotywa – Katagiriemu plątał się język. – Najbardziej ze wszystkich.
Potem zamknął oczy i zapadł w spokojny sen bez snów.
Hachimitsu pai
– Miś Masakichi znalazł tyle miodu, że sam nie mógł go zjeść, więc napełnił nim wiadro i zszedł z gór do miasteczka, żeby miód sprzedać. Masakichi był mistrzem w podbieraniu miodu.
– A skąd miś miał wiadro? – zapytała Sara.
– Znalazł przypadkiem. Leżało na drodze, więc je sobie wziął. Pomyślał, że kiedyś może mu się przydać – wyjaśnił Jumpej.
– I przydało się.
– Właśnie. Miś Masakichi przyszedł więc do miasteczka, znalazł sobie wolne miejsce na placu targowym, zrobił napis: „Smaczny naturalny miód – 200 jenów za kubek”, i zaczął sprzedawać.
– Misie umieją pisać?
– No. Misie nie umieją pisać – odparł Jumpej. – Poprosił jakiegoś pana, który akurat miał ołówek, żeby mu zrobił napis.
– A umieją liczyć pieniądze?
– Yes. Umieją liczyć pieniądze. Mały Masakichi wychował się wśród ludzi, więc nauczył się mówić, liczyć pieniądze i robić inne takie rzeczy. Był z natury pojętny.
– Czyli trochę się różnił od innych misiów?
– Tak, trochę się różnił. Był dość niezwykłym misiem. Dlatego inne, zwykłe misie unikały go.
– Co to znaczy, że go unikały?
– Unikały, to znaczy, że mówiły na przykład: „Co u licha? Czemu on się tak popisuje?”, prychały i nie chciały mieć z nim do czynienia. Nie mogły się z nim oswoić. Szczególnie nie lubił go rozrabiaka Tonkichi.
– Biedny Masakichi.
– Biedny. Co gorsza, ludzie też mówili: „Umie niby liczyć i mówić, ale to przecież niedźwiedź”. Ani świat misiów, ani świat ludzi nie uważał go za swojego.
– To był naprawdę biedny. Nie miał kolegów?
– Nie miał. Misie nie chodzą do szkoły, więc trudno im znaleźć kolegów.
– A ja mam kolegów i koleżanki w przedszkolu.
– Oczywiście – powiedział Jumpej. – Oczywiście, że masz kolegów i koleżanki.
– A ty, Jumpej, masz kolegów? – Sara nazywała go Jumpej, bo „wujek Jumpej” było za długie.
– Twój tata jest od bardzo dawna moim najlepszym kolegą. I twoja mama tak samo jest moją najlepszą koleżanką.
– To dobrze, że masz kolegów.
– Rzeczywiście. Dobrze, że mam kolegów. Masz rację.
Jumpej często opowiadał Sarze przed snem wymyślane na poczekaniu bajki. Jeżeli czegoś nie rozumiała, zawsze pytała. Jumpej cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Były dociekliwe i interesujące, a poza tym zastanawianie się nad odpowiedzią dawało czas na wymyślenie dalszego ciągu bajki.
Sayoko przyniosła ciepłe mleko dla Sary.
– Rozmawiamy o misiu Masakichim – poinformowała matkę dziewczynka. – Jest mistrzem w podbieraniu miodu, ale nie ma kolegów.
– Aha. A czy to duży miś? – zapytała Sayoko.
Sara spojrzała na Jumpeja zaniepokojona.
– Czy Masakichi jest duży?
– Nie bardzo duży. To raczej niewielki niedźwiadek. Mniej więcej tej wielkości co ty. I jest grzeczny. Nie lubi punku ani hard rocka. Słucha sobie czasem Schuberta.
Sayoko zanuciła melodię Pstrąga.
– Jak słucha muzyki, to znaczy, że ma odtwarzacz płyt kompaktowych? – zapytała Sara.
– Znalazł gdzieś radiomagnetofon i zabrał go do domu.
– Czy w górach naprawdę można zawsze znaleźć takie przydatne rzeczy? – zapytała Sara z powątpiewaniem.
– To bardzo, bardzo strome góry i wszystkim turystom kręci się w głowach, więc po drodze wyrzucają po kolei niepotrzebne rzeczy. Mówią sobie: „Nie ma rady. Plecak jest za ciężki. Nie mogę go dalej nieść. Niepotrzebne mi wiadro. Radiomagnetofon też niepotrzebny”, i wyrzucają. Dlatego na drodze leży wiele przydatnych rzeczy.
– Mamusia też zna to uczucie – powiedziała Sayoko. – Zdarza się, że chce człowiek wszystko wyrzucić.
– Mnie się nie zdarza.
– Bo zawsze ci wszystkiego mało – odparła Sayoko.
Читать дальше