Więc były wozy, czółna, łóżka, stoły, skrzynie i trony złote lub złotą blachą obite tudzież inkrustowane: kością słoniową, perłową masą i kolorowym drzewem, tak ozdobnie, że drobiazgi te artyści-rzemieślnicy wyrabiali przez dziesiątki lat. Były zbroje, hełmy, tarcze i kołczany lśniące od drogich kamieni. Były szczerozłote dzbany, misy i łyżki, kosztowne szaty i baldachimy.
Wszystko to, dzięki suchości i czystości powietrza, od wieków przechowywało się bez zmiany.
Między osobliwościami faraon zauważył srebrny model asyryjskiego pałacu, ofiarowany Ramzesowi XII przez Sargona. Arcykapłan objaśniając faraonowi, który dar od kogo pochodzi, pilnie przypatrywał się jego fizjognomii. Ale zamiast podziwu dla skarbów dostrzegł niezadowolenie.
— Powiedz mi, wasza dostojność — zapytał faraon nagle — jaka jest korzyść z tych skarbów zamkniętych w ciemnicy?…
— Jest w nich wielka siła na wypadek, gdyby Egipt znalazł się w niebezpieczeństwie — odparł arcykapłan. — Za kilka tych hełmów, wozów, mieczów możemy kupić sobie życzliwość wszystkich asyryjskich satrapów. A może nie oparłby się i król Assar, gdybyśmy mu dostarczyli sprzętów do sali tronowej lub zbrojowni.
— Myślę, że oni woleliby zabrać wszystko mieczem od nas aniżeli trochę — życzliwością dla nas — wtrącił pan.
— Niech sprobują!.. — rzekł kapłan.
— Rozumiem… Macie widać sposoby zniszczenia skarbów. Ale w takim razie już nikt z nich nie skorzysta.
— Nie mój w tym rozum — odparł najwyższy dozorca. — Pilnujemy, co nam oddano, i czynimy, jak kazano.
— Czy nie lepiej byłoby użyć cząstki tych skarbów na zasilenie kasy państwa i podźwignięcie Egiptu z niedoli, w jakiej jest dziś pogrążony? — spytał faraon.
— To nie zależy od nas.
Faraon zmarszczył brwi. Jakiś czas oglądał przedmioty bez wielkiego zresztą zapału, wreszcie znowu zapytał:
— Dobrze. Te kunsztowne wyroby przydać się mogą na zjednanie życzliwości asyryjskich dostojników. Ale gdyby wybuchła wojna z Asyrią, czym wydobylibyśmy: zboże, ludzi i broń, od narodów, które nie znają się na osobliwościach?
— Otworzyć skarbiec — rzekł arcykapłan.
I tym razem kapłani rozbiegli się: dwaj znikli jakby we wnętrzu kolumn, a jeden po drabince wszedł na ścianę i coś robił około rzeźbionej figurki.
Znowu usunęły się ukryte drzwi i Ramzes wszedł do właściwego skarbca.
I to była rozległa komnata przepełniona bezcennymi materiałami. Stały w niej gliniane beczki pełne złotego piasku, bryły złota ułożone jak cegły i złote sztaby w wiązkach. Srebrne bryły ustawione pod jedną ścianą tworzyły niby mur szeroki na parę łokci, wysoki do sufitu.
We framugach i na kamiennych stołach leżały drogie kamienie wszystkich barw: rubiny, topazy, szmaragdy, szafiry, diamenty, wreszcie perły wielkości orzechów, a nawet ptasich jaj.
Za niejeden z tych klejnotów można było kupić miasto.
— Oto jest nasz majątek na wypadek nieszczęścia — rzekł kapłan-dozorca.
— Na jakie wy nieszczęścia czekacie? — zapytał faraon. — Lud biedny, szlachta i dwór zadłużeni, armia do połowy zmniejszona, faraon nie ma pieniędzy… Czy kiedykolwiek Egipt znajdował się w gorszym położeniu?…
— Był w gorszym, kiedy go podbili Hyksosi.
— Za kilkanaście lat — odparł Ramzes — podbiją nas nawet Izraelici, jeżeli nie uprzedzą ich Libijczycy i Etiopowie. A wówczas te piękne kamienie, rozbite na okruchy, pójdą na przyozdobienie żydowskich i murzyńskich sandałów…
— Bądź spokojnym, wasza świątobliwość. W razie potrzeby nie tylko skarbiec, ale nawet Labirynt zniknie bez śladu, razem ze swymi dozorcami.
Ramzes ostatecznie zrozumiał, że ma przed sobą fanatyków, którzy myślą tylko o jednym: ażeby nikogo nie dopuścić do owładnięcia skarbem.
Faraon usiadł na stosie złotych cegieł i rzekł:
— Więc majątek ten zachowujecie na złe czasy Egiptu?
— Prawdę mówisz, świątobliwy panie.
— Dobrze. A kto was, dozorców, przekona, że takie czasy nadeszły, gdyby nadeszły?
— Do tego musi być zwołane nadzwyczajne zgromadzenie rodowitych Egipcjan, w którym zasiądzie: faraon, trzynastu kapłanów wyższego stopnia, trzynastu nomarchów, trzynastu szlachty, trzynastu oficerów i po trzynastu kupców, rzemieślników i chłopów.
— Więc takiemu zgromadzeniu oddalibyście skarby? — spytał faraon.
— Dalibyśmy sumę potrzebną, gdyby całe zgromadzenie jak jeden mąż uchwaliło, że — Egipt jest w niebezpieczeństwie i…
— I co?…
— I gdyby posąg Amona w Tebach potwierdził tę uchwałę.
Ramzes spuścił głowę, ażeby ukryć wyraz wielkiego zadowolenia. Już miał plan.
„Zgromadzenie takie potrafię zebrać i skłonić go do jednomyślności… — mówił w sobie. — Również zdaje mi się, że boski posąg Amona potwierdzi uchwałę, gdy jego kapłanów otoczę moimi Azjatami…”
— Dziękuję wam, pobożni mężowie — rzekł głośno — za pokazanie cennych rzeczy, których jednak wielka wartość nie przeszkadza mi być najuboższym z królów świata. A teraz proszę, ażebyście mnie wyprowadzili stąd krótszą i wygodniejszą drogą.
— Życzymy waszej świątobliwości — odparł dozorca — abyś drugie tyle bogactw dołożył Labiryntowi… Co się zaś tyczy drogi do wyjścia stąd, jest tylko jedna i tą samą musimy wracać.
Jeden z kapłanów podał Ramzesowi trochę daktyli, drugi flaszę wina zaprawionego wzmacniającą substancją. Po czym faraon odzyskał siły i szedł wesoło.
— Dużo bym dał — mówił śmiejąc się — ażeby zrozumieć wszystkie zakręty tej dziwacznej drogi!..
Kapłan przewodniczący zatrzymał się.
— Zapewniam waszą świątobliwość — rzekł — że my sami nie rozumiemy ani pamiętamy tej drogi, choć każdy z nas odbywał ją po kilkanaście razy…
— Więc jakim sposobem trafiacie tu?
— Korzystamy z pewnych wskazówek. Lecz gdyby nam bodaj w tej chwili zginęła która, pomarlibyśmy tu z głodu…
Nareszcie wyszli do przysionka, a z niego na dziedziniec. Faraon zaczął oglądać się dokoła i kilka razy odetchnął.
— Za wszystkie skarby Labiryntu nie chciałbym ich pilnować! — zawołał. — Strach pada mi na piersi, gdy pomyślę, że można umrzeć w tych kamiennych ciemnicach…
— Ale można się i przywiązać do nich — odparł z uśmiechem arcykapłan.
Faraon podziękował każdemu ze swych przewodników i zakończył:
— Rad bym udzielić wam jakiejś łaski, żądajcie więc…
Ale kapłani słuchali obojętnie, a ich naczelnik rzekł:
— Wybacz mi, panie, zuchwalstwo, ale… czegóż moglibyśmy pragnąć?… Nasze figi i daktyle są tak słodkie jak z twego ogrodu; woda tak dobra jak z twojej studni. Gdyby zaś ciągnęły nas bogactwa, czyliż nie mamy ich więcej aniżeli wszyscy królowie?…
„Tych niczym nie przejednam — pomyślał faraon — ale… dam im uchwałę zgromadzenia i wyrok Amona.”
Opuściwszy Piom faraon i jego orszak kilkanaście dni posuwali się na południe, w górę Nilu, otoczeni chmurą łódek, pozdrawiani okrzykami, zasypywani kwiatami.
Po obu brzegach rzeki, na tle zielonych pól, ciągnęły się nieprzerwanym szeregiem gliniane chłopskie chaty, figowe gaje, bukiety palm. Co godzinę ukazywała się grupa białych domów jakiegoś miasteczka albo większe miasto z kolorowymi budowlami, z ogromnymi pylonami świątyń.
Od zachodu ściana gór libijskich rysowała się niezbyt wyraźnie; za to od wschodu pasmo arabskie coraz bardziej zbliżało się do rzeki. I można było widzieć strome, poszarpane skały barwy ciemnej, żółtej lub różowej przypominające kształtami zwaliska fortec czy świątyń zbudowanych przez olbrzymów.
Читать дальше