Józef Kraszewski - Macocha, tom pierwszy
Здесь есть возможность читать онлайн «Józef Kraszewski - Macocha, tom pierwszy» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: foreign_prose, foreign_antique, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Macocha, tom pierwszy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Macocha, tom pierwszy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Macocha, tom pierwszy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Macocha, tom pierwszy — читать онлайн ознакомительный отрывок
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Macocha, tom pierwszy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Więc pani Noskowa! pani Noskowa, odezwał się ręce zacierając Dobek… Bardzo mi przyjemnie… Niech pani siadać raczy… Lecz czemże mogę…?
Sabina usiadła, Dobek krzesło sobie przysunął i zasiadł także, starając się obrać takie miejsce, aby pięknej mógł przypatrywać się twarzy, która go upajała aż mu przed samym sobą wstyd było… Nie uszło to pewnie oczu wdowy, która nadzwyczaj bacznie śledziła każdą najmniejszą zmianę na licu sąsiada… Głos jej stawał się coraz słodszym i pełniejszym zwodniczego uroku.
– A! panie, poczęła, poprzedzając mowę westchnieniem, a panie! Wdowa, sierota, sama jedna, bez krewnych, bez opieki… w rozpaczy, przychodzę do ciebie błagać o radę i pomoc… Lękam się, ażeby Sapieżyńscy nie korzystali z położenia mojego i nie spędzili mnie z dzierżawy zapewnionej kontraktem na następne sześć lat… Nie mam nic oprócz tego co mi zostało w dzierżawie po mężu, nie wiem jeszcze jak się zemną obejdzie jego rodzina… Oni także zechcą pewnie z sieroctwa mego korzystać. Do kogoż ja się tu udam wśród tego pustynnego kraju?… Jeśli mi pan odmówisz…
Mówiąc to powoli, trąc oczy ciągle chusteczką, wzdychając, poglądała na starego Dobka takiemi oczyma, takim wzrokiem wyiskrzonym, jakby go oczarować chciała… Stary prawie przelękniony odwracał oczy, mieszał się, co też nie uszło uwagi Sabiny. Na ostatek sięgnęła białą dłonią po jego rękę, jakby ją ucałować chciała… Dobek z krzesła się porwał i odsunął.
– Moja mościa dobrodziejko, zawołał gorąco: nie potrzeba tu prośb… obowiązkiem jest wdowy i sieroty bez opieki zostające ratować… Lecz ja… domator jestem… prosty człek, nie prawnik, pustelnik, odzwyczaiłem się od ludzi, odwykłem od świata… Mam przytem własną sierotę swoją… i – nie radbym być zmuszonym wychylać się z tego zakątka…
– A! ja też zbyt wielkich ofiar od niego wymagaćbym nie śmiała, przerwała wdowa mrużąc oczy, z któremi dziwy wyrabiała; ja o nic więcej acana dobrodzieja nie proszę prócz żebyś raczył opiekę przyjąć nademną… a gdy na grunt zjadą czy Sapieżyńscy, czy bracia pana Noski, byś mi swej rady i protekcji nie odmawiał. Do Smołochowa dwie milki małe… kilka godzin… Bóg to panu wynagrodzi…
Pan Dobek namyślać się zdawał, spuścił głowę. Człek to był rozumny, nietyle mu szło o stratę czasu, o kłopot, jaki nań mógł spaść z tego powodu, jak raczej o pewne niebezpieczeństwo, którego groźbę czuł nad sobą… Po wrażeniu, które na nim czyniła wdowa, poznał stary Salomon, iż gdyby się, uchowaj Boże uwzięła na niego, łacnoby go – przydeptać mogła i zrobić zeń coby jeno chciała. Prędziusieńko obrachował skutki możliwej słabości swojej, a nuż zażąda tych najukochańszych dukatów? a nuż wymagać będzie podróży, prowadzenia procesu, oddalenia od Lorki?
Lecz mogłożby to znowu być, aby ta śliczna młoda kobiecina poznała się na tem, iż od pierwszego wejrzenia taką zyskała siłę nad pustelnikiem z Borowiec?
Od śmierci żony pan Salomon żył jak mnich, nie widując nikogo prócz wyschłej cioci Fryderyki, swego rumianego aniołka i tych istot rodzaju żeńskiego, na które nigdy oczu nawet nie podnosił i które na niego przesuwając się przez dziedziniec spoglądać nie śmiały… Nagłe zjawienie się tej wdowy przypadło snadź w jakiejś klimakterycznej chwili, nieszczęśliwy Salomon po kwadransie rozmowy czuł się wzruszonym nad miarę. Postanowił więc obiecać coby żądała, a potem się tak jakoś wywijać od bliższych stosunków, aby w starym piecu djabeł temi piwnemi oczyma, ocienionemi rzęsy długiemi, palić nie mógł.
– Moja mościa dobrodziejko, rzekł kłaniając się: o ile ja nieumiejętny i niezdolny do spraw potrafię jej służyć, nie wiem, a wiele sobie nie przypisuję… wszelako chrześcijański obowiązek spełnić muszę i od niego wcale wyłamywać się nie będę…
Na te słowa, pani Noskowa porwała się jakby znowu chciała rękę jego chwycić i ucałować… od czego jednak przestraszony Dobek wyratował się prędkiem cofnięciem, chociaż dotknięcie białych paluszków na suchej swej dłoni (uniknąć go nie mógł) poczuł jak gorące żelazo i piekło go ono potem… nie dzień cały, lecz bodaj lata długie…
Niespokojnemi oczyma piękna wdowa każdy ruch Dobka śledziła i decyfrowała, a snadź wprawna była w tem czytaniu, bo się nie myliła w tonie odpowiedzi i korzystała z usposobień z trafnością nad młode swe lata.
Im Dobek śpieszniej chciał obietnicą ogólnikową zamknąć rozmowę, aby się pozbyć wielce niebezpiecznej niewiasty, tem ona na przekór jemu widoczniej pobyt swój i posiedzenie na cztery oczy z jegomością przedłużyć się starała.
Usiadła znowu, siadł gospodarz ze spuszczonemi oczyma… nie patrzał już na nią, ale przez uszy wpadał mu aż do serca słodki, drżący głosik kobiety, która nim wyśpiewywać umiała, snadź jak wirtouz, cokolwiek jej było potrzeba. Grała na tym bożym organku z niesłychaną wprawą…
– A! gdybyś pan znał, mówiła, smutne losy moje, ulitowałbyś się pewnie nad nieszczęśliwą wdową… Któż to mógł przewidzieć, gdy mnie nieboszczyk pan Szczepan brał u matki w Warszawie, gdzie się tylu o mnie dystyngowanych ludzi starało… że tak rychło po zamążpójściu wpadnę w taką otchłań interesów, kłopotów i nieszczęść! Matkę straciłam, nie mam nikogo! nikogo!
Chusteczką zakryła znów oczy i choć wcale nie płakała, jęknęła ślicznie, niby gwałtownie łzy wstrzymując, czem pan Salomon uczuł się do głębi przejętym.
– Moja mościa dobrodziejko, przerwał cicho, oczy dla ostrożności ciągle trzymając spuszczone: niech się pani ukoi, Pan Bóg łaskaw…
– A! chyba mi on w panu zeszle anioła opiekuna! dodała wdowa…
Oczy trochę potarte i zarumienione zwróciła na starego, usiłując wzrok jego spotkać; trzymał się wszakże na ostrożności… co ją nieco zniecierpliwiło.
– Już wielką z siebie dla nieboszczyka Szczepana uczyniłam ofiarę, mówiła dalej: opuszczając miasto, do którego od dzieciństwa nawykłam, a przenosząc się z nim na tę pustynię… lecz to niczem jeszcze w obec mojego dzisiejszego położenia… Wśród ludzi nieprzyjaznych… niechętnych… ja sama, nieudolna, kobieta słaba… Od śmierci mojego męża, ani wiem co się nawet u mnie dzieje… Gospodarstwo… fabryki: wszystko na łasce bożej…
– Przecież officjalistów pani masz? rzekł Dobek nieśmiało podnosząc oczy, które napotkawszy wzrok pani Noskowej, natychmiast wlepił w ziemię.
– Czyż pan dobrodziej nie wiesz czem są oficjaliści, gdy nad niemi pańskiego oka niema? zawołała tęskno kobieta…
– Więc i gospodarstwo?… począł Salomon… ale siły nie miał dokończyć.
– Gdybyś pan dobrodziej znalazł jaki wolny dzionek, a jako mój opiekun, przybył chociaż spojrzeć na tę wdowią mizerję, jakżebym mu wdzięczną była! A! panie…
– Moja mościa dobrodziejko… będę się starał… jeśli pani każesz…
Słowa te wymruczał Dobek niewyraźnie, przyszło mu bowiem na myśl, że jechać tam do wdowy, być zmuszonym przez dłuższy czas z nią pozostać, było rzeczą nader ryzykowną… lecz stało się – stało, cofnąć mógł chyba później… a zresztą?
Myśli swej już nie dokończył… Sam sobie zaczął tchórzowstwo wyrzucać i śmiać się z niego. Cóż znowu? stary człek, dochodzący pięćdziesięciu lat, miałby się lękać niebywałego o tym wieku niebezpieczeństwa? Podniósł oczy śmielej… A grzechem przecie – pomyślał, nie jest – w piękne spojrzeć źrenice…
Pani Noskowa patrzała nań właśnie tą parą przymrużonych oczu słodkich i pociągających… Snadź uczuła potrzebę z kondolencyjnych tonów zejść na nieco spokojniejszą rozmowę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Macocha, tom pierwszy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Macocha, tom pierwszy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Macocha, tom pierwszy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.