Hrabina ubrana była z wielkim smakiem i wytwornością, nie miała wprawdzie klejnotów, lecz przybranie głowy, krój sukni, dobór barw, podnosiły nadzwyczajną jéj piękność. Współczesne portrety przedstawiają ją z owalem twarzy nader kształtnym, noskiem małym, drobnemi usty, oczyma wielkiemi, czarnemi i niezmiernie wyrazistemi, z rysami delikatnemi, z bujnemi czarnemi warkoczami. Ręce, popiersie, kibić, odpowiadały twarzy, po któréj bladość i rumieńce żywe zmieniały się, wchodząc i znikając w mgnieniu oka…
Wystawiona na wejrzenia kilkuset osób Anna Hoym wcale niemi nie była zmieszaną; w pierwszéj chwili milcząca i poważna, oswoiła się wnet z dworem tym i blaskiem, który się jéj wydał rzeczą powszednią. Wprawdzie książęcy dwór, na którym młodość spędziła, nie dochodził świetnością drezdeńskiemu, lecz formy w obu znalazła też same…
Księżna Teschen usłuchała natychmiast rozkazu króla, tryumfująca niemal znowu, rzuciwszy okiem omdlałém ku niemu, wysunęła się z sali. Po małéj chwilce August stał u krzesła hrabiny Hoym. Jakiś czas wpatrywał się w nią milczący. Anna spostrzegłszy go powstała. Żądał aby usiadła… usłuchała go nie przesadzając w poszanowaniu.
Było obyczajem dworu, że gdy król okazał do rozmowy ochotę, wszyscy się nieco ustępowali, aby mu swą ciekawością nie byli natrętni i tym razem odeszli wszyscy, a hr. Hoym także pociągnięty z lekka przez Vitzthuma, który właśnie tę chwilę dobrał, aby z nim o czém ważnym się rozprawić – odejść musiał.
– Hrabino, jesteś piérwszy raz na moim dworze – ozwał się król grzecznie pochylając ku niéj – lecz jéj ukazanie się prawdziwym dla niéj jest tryumfem. Cieszę się tu nową gwiazdą na mojém niebie.
Anna podniosła głowę dumnie.
– Najjaśniejszy Panie! wśród ciemnéj nocy lada ognik czasem się wyda gwiazdą, lecz po chwili zagasa. Umiem cenić łaskę W. K. M., lecz tylko łasce przypisuję te wyrazy.
– Powtarzam tylko co dokoła słyszę! – odparł August.
– A! N. Panie – śmiejąc się dodała Anna – ludzie zwykle widząc po raz piérwszy, źle widzą. Nowość bawi… to tylko prawdziwie piękne, co po latach wielu jeszcze się tak jak piérwszego dnia wydaje.
Królowi zdało się iż piękna pani przymawiała mu, przypominając grzeczność okazaną ks. Teschen – zamilkł chwilę.
– Pani jesteś nazbyt skromną – rzekł.
– O! nie N. Panie – żywo przerwała Anna – do piękności nie przywiązuję wagi.
– Ale piękność twarzy zwiastuje téż piękną duszę – rzekł August.
Anna spuściła oczy. Król jéj nie odstępował.
– Po długiéj samotności, którą Hoym, ten niegodziwy męczył panią, kryjąc swój skarb – mówił po chwili August – dwór się jéj dziwnie wydawać musi.
– Bynajmniéj – zawołała Anna – młodość moję spędziłam na mniejszym wprawdzie, lecz dającym zmniejszony obraz tego, jaki każdy dwór przedstawia; wszystkie one N. Panie są jedném.
– Czém? – spyta król.
– Doskonale graną komedyą – odpowiedziała Hoymowa.
– A ja jakąż w niéj gram rolę?
Z uśmiechem ironicznym popatrzyła nań chwilę.
– Być może dyrektora trupy, którego wszyscy oszukują i odzierają.
August zdziwiony nieco, półuśmiechem odpowiedział:
– Znajdujesz pani że tu jest wszystko udaniem?
– Jakżeby mogło być inaczéj? – westchnęła Anna – królowie prawdy nie słyszą…
– Być może, mówił August, i dlatego szukają często i serca i ust, coby im spragnionym choć krople tego nektaru dać mogły.
– A znajdują – dokończyła Anna – tylko może usta, co zręczniéj nad inne umieją łączyć truciznę.
– To mi dowodzi – odezwał się król grzecznie – iż pani nie lubisz ani dworów wielkich, ani życia na nich… i smuci mnie bardzo, bom sobie wiele obiecywał zatrzymując ją wśród nas, byś blaskiem swych oczów, trochę posępne dni naszych niebo wyjaśniła.
– Najjaśniejszy Panie – odparła żywo Anna – byłabym tu fałszywą nutą: nie umiem tak śpiewać jak inni.
Dla przerwania tego toku rozmowy, król wesoło począł robić różne uwagi nad otaczającemi paniami i panami. Anna postrzegła z nich, iż August lepiéj daleko znał charaktery, skłonności i tajemnice życia otaczających go ludzi, niż się spodziewać mogła.
– Widzisz pani – dodał kończąc – że ta komedya dworska dla mnie niéma pono tajemnic i to mi ją czyni może tylko zabawną, iż się tym ludziom zdaje że mnie oszukują, że mną kierują, że mnie oślepić mogą.
– Tak bogowie patrzą na ziemię – zakończyła Hoymowa.
Król z bogów zdawał się zadowolniony. Piérwszy raz gdy to mówiła wzrok jéj spotkał się z wzrokiem Augusta, wyrażającym bez ogródki uwielbienie i zapał. W oczach Anny malowała się tylko zimna ciekawość i obawa.
Po téj rozmowie król odszedł zwolna. Badano go zdaleka, Fürstemberg piérwszy się znalazł na drodze.
– N. Panie, jeśli śmiem spytać teraz czy najpiękniejsza jest także…
– Najdowcipniejszą – dokończył król. – Hoymowi powiedziéć trzeba, ażeby się nie ważył żony z Drezna zabiérać. Nadzwyczaj miła… trochę jeszcze dzika, ale to przejdzie z czasem.
Hoym spoglądał zdaleka… Jemu najtrudniéj było odgadnąć myśli Anny, do któréj teraz z pośpiechem nadbiegły hr. Reuss, panna Hülchen i Vitzthumowa, otaczając ją kołem.
Król spostrzegł to dworowanie i ruszył ramionami.
– Już się kłaniają wschodzącemu słońcu – szepnął do Fürstemberga – lecz boję się bardzo, żeby się nie zawiodły intrygantki. Fürstchen spojrzał zdziwiony.
– I ty się mylisz i one się mylą – rzekł August spokojnie nachylając się mu do ucha. – Hoymowa śliczną jest, od stóp do głów ją egzaminowałem: posąg grecki ożywiony… ale nadto energiczna i bystra i zbytby panować chciała. Kilka dni miłego z nią stosunku to dosyć… nie dobijam się o nic więcéj. Piękność mnie nęci – charakter przeraża.
Fürstemberg stanął mocno zdziwiony, król poszedł daléj.
W czasie tych scen nikt nie zwracał uwagi na głowę bladą młodego człowieka, która górowała we drzwiach po nad ściśniętym tym tłumem. Oczy jéj niespokojne chodziły za każdym krokiem Anny, a gdy król zbliżał się do niéj, zapalały się ogniem strasznym i drgały w powiekach. Hoymowa kilka razy wzrokiem potoczyła po sali i nie dostrzegła tego nieszczęśliwego w tłumie co ją otaczał. Dopiero po odejściu króla odetchnąwszy nieco swobodniéj, zadumana, przyglądając się ludziom co ją otaczali… przypadkiem dojrzała… Zaklikę. Poznała go.
Wzrok jéj zatrzymał się na twarzy bladéj długo i pobladła sama zmieszana nieco. Niepewna czy się nie myli, spojrzała znowu… znalazła oczy wlepione jeszcze w siebie… Nie było wątpliwości, milczący jéj wielbiciel z Laubegast przywlókł się aż tu za nią. W wyrazie jego twarzy zdawała się czytać politowanie, smutek, trwogę.
Ta głowa nieznajomego niepokoiła ją sobą… co chwila biegła oczyma szukać jéj, pragnąc ażeby znikła, i znajdowała jak kamienną, jak do muru przyrosłą, jakby trupią, zawieszoną u góry z tym wyrazem litości i strachu. Dlaczego biédne to oblicze jakiegoś włóczęgi więcéj ją zajęło niż jaśniejące królewskie, niż nadskakujące jéj dworacze – na to sobie sama odpowiedziéć nie umiała. Czuła że jakiś tajemniczy węzeł przeznaczeń dziwnych łączył ją nicią niewidoczną z tą istotą innego świata…
Był-li to oczekujący godziny wyroku kat, czy chwili skazania czekająca ofiara, Anna nie wiedziała; lecz mówił jéj głos jakiś wewnętrzny, niepozbyty, dręczący, że między tym nieznanym a nią, snuje się przeznaczeń jakichś przyszłych przepowiednia. Jak groźba, jak widmo tkwiła nad nią ta blada głowa, w któréj oczy łyskały i gasły; stawała się coraz straszniejszą, coraz bardziéj przerażającą… ilekroć wzrok jéj utkwiony w siebie spotkała, dreszcz po niéj przebiegał.
Читать дальше