W chwili gdy podróżny starca zobaczył, ten właśnie na psy zawołał groźno, ręką im wskazując w tył, za siebie, a kij podnosząc do góry. Podróżni stanęli… rozglądając się ciekawie.
– Pokłon wam, stary Wiszu… – rzekł z konia nie zsiadając podróżny, uchyliwszy tylko głowę. – Pokłon wam. Każcie waszym psom do zagrody, bo by nas porozdzierały, a my starzy znajomi i dobrzy przyjaciele, choć nie swoi – a nie wrogi.
Słowa te powoli wyrzekł starszy łamaną mową Serbów nadłabańskich – usiłując przybrać postawę i twarz uprzejmą.
Stary patrzał, nic jeszcze nie odpowiadając. Na psy naprzód zakrzyczał groźno, aby szły precz, ukazując im zagrodę, bo warczały i zęby szczerzyły patrząc na przybyszów i coraz to się ku nim targały. Nie chciały odchodzić. – Gospodarz huknął w dłoń… Na głos ten zza tynu ukazała się ostrzyżona głowa parobczaka, który rozkaz zrozumiawszy psy zawołał, wpędził do obejścia i zamknął za nimi wrota… Słychać je było szczekające i wyjące w szopie.
– Zdrów bywaj, Hengo. Cóżeście to znowu tak daleko w nasze lasy zawędrowali? – rzekł gospodarz.
Rudy powoli z konia zlazłszy i dawszy go chłopcu, który na swoim pozostał – zbliżał się z wolna do starego.
– Ha! po świecie się tak człek włóczy, ciekaw zobaczyć, jak tam gdzie ludzie żyją – począł mówić – przy tym też jakaś zamiana zrobi się może. Lepiej w spokoju mieniać 36 36 mieniać (daw.) – zamieniać. [przypis edytorski]
czego u jednych zbytek, a drugim brak, niżeli napadać zbrojnie, a z życiem razem wydzierać. Ja – wy wiecie – człowiek spokojny, zaopatruję komu czego trzeba… aby żyć…
Stary się czegoś zadumał.
– Nie bardzo u nas mieniać jest na co… Skór i futer dosyć pewnie u siebie macie, bursztynu u nas niewiele. Myśmy też nie zwykli bardzo do rzeczy, które wozicie, swoim się radzi obchodzić… Igła z ości tak szyje jak żelazna.
Popatrzał stary na ziemię i znowu się w sobie zadumał.
– Zda się to przecie, co ja wożę – mówił powoli Hengo. – A skąd byście wzięli wszystko, co się z kruszcu robi, gdybyśmy wam tego nie dostawili… Do Winedy 37 37 Wineda – na pół legendarne słowiańskie miasto u ujścia Odry, mające być ważnym ośrodkiem handlowym. [przypis edytorski]
daleko…
– Albo to kości, rogu i kamienia nie dosyć – rzekł stary Wisz wzdychając. – Był czas, że się ludzie tym obchodzili i dobrze im z tym było… Jakeście wy a drudzy wędrowni podwozić zaczęli swoje błyskotki, niewiasty nam popsuliście, chce im się ziarnek świecących na szyję i iglic gładkich, i guzów, i wszystkich tych zabawek… bez których teraz żadna nie stąpi. Nic by to nie było – ciągnął dalej, patrząc więcej w ziemię niż na przybyłego kupca – ale wy… wy dróg się do nas uczycie, tajemnice nasze wywozicie stąd… i tak samo przyjść może napaść, jak przyszły świecidła.
Hengo po kryjomu błyskiem oczu bystrym zmierzył starego Wisza i rozśmiał się.
– Próżna to obawa – rzekł. – Nikt o napaściach nie myśli… Ja nie jeżdżę cudzego podpatrywać, ale swoje mieniać. Wy mnie przecie znacie, nie pierwszy raz jestem u starego Wisza… Ja przyjaciel wasz… Żonę miałem z waszej krwi, serbską córkę… a z niej oto tego chłopca, który choć języka waszego nie umie – przecie w nim trocha tamtej krwi zostało.
Wisz, który na kamieniu siadł, a na leżący naprzeciw drugi wskazał Hendze – pokiwał tylko głową.
– Żonę mieliście Serbkę znad Łaby – odezwał się – mówiliście mi o tym. Ale jakeście do niej przyszli 38 38 przyjść do czegoś (daw.) – zdobyć coś, zyskać; tu: jakeście do niej przyszli: jak ją dostaliście. [przypis edytorski]
? Hę? Pewnie nie po jej woli?
Roześmiał się Hengo.
– Starzy jesteście – odparł – wam tego mówić nie trzeba. A gdzież to na świecie niewiast się o ich wolę pytają? Gdzie się inaczej żonę bierze jak ręką zbrojną? Tak jest u was, u nas i na całym świecie… Bo one woli nie mają.
– Nie wszędzie – wtrącił stary. – Młodym woli nie dają, a stare u nas szanują. Choć im rozumu odmawiają, przecie duchy przez nie mówią i wiedzą one więcej niż wy… te – wiedźmy 39 39 wiedźma – tu: kobieta doświadczona, znająca życie; od wiedzieć: ta, która wie. [przypis edytorski]
nasze…
Potrząsnął głową; milczeli chwilę.
– Na noc was o gościnę proszę – odezwał się Hengo. – Co mam z sobą w węzełkach, pokażę… Zechcecie co wziąć? dobrze – a nie będzie zgody? nie pogniewamy się o to.
– O gościnę prosić nie trzeba – zawołał Wisz wstając. – Kto raz spał pod dachem naszym, zawsze ma pod nim spocząć prawo. My wam radzi. Kołacz 40 40 kołacz – bułka pszenna, białe, delikatne, jedzone często tylko od święta pieczywo. [przypis redakcyjny]
i piwo, i mięso się znajdzie; baby strawę wieczorną już warzą. Chodźcie ze mną.
Wisz wstał z kamienia i przodem go wiodąc, ku wrotom się skierował.
Gdy stary na kamieniu siedząc rozmawiał z przybylcem z tej ziemi, którą krajem „niemych”, języka narodu nieznających zwano – zza tynu 41 41 tyn – płot z gałęzi a. belek. [przypis redakcyjny]
i zagród głów ciekawych zaczęło się ukazywać mnóstwo.
Rzadkością to było, ażeby w taką lasów głębinę i puszcz wnętrza docisnąć się śmiał obcy człowiek. Więc gdy się ukazali ludzie i konie nieznane, a parobczak począł psy zamykać – co żyło w zagrodzie, choć z dala i przez tynu wierzchołki, przez płotów szpary, biegło się dziwić obcemu.
Widać było białe chusty niewiast zamężnych, włosy dziewcząt z wiankami zielonymi, głowy mężczyzn z długimi włosy i postrzyżone parobków, i dziecinne oczy przelękłe spośród gęstych kudełków, którymi się im czoła jeżyły. Podnosiły się one nagle i niknęły, ukazywały i pierzchały… Stare nawet baby drżąc wyglądały zza płota, a że się obcego lękały, rwały trawę i ziemię rzucając je na wiatr i pluły przed się, aby im jakiego nie rzucił czaru.
Stara Wiszyna, a imię jej było Jaga – zobaczywszy, że się wiodą ku wrotom z gościem rudym, wystąpiła, usta zakrywając fartuchem, naprzeciw mężowi, dając mu gwałtowne znaki, aby z nią pomówił na osobności. Już się do wrót zbliżali, które im otwierać miano, gdy im zastąpiła drogę.
– Po co tu obcego, Niemca wiedziecie? – szepnęła wylękła. – Możnaż to wiedzieć, co on z sobą niesie? Jakie on uroki rzucić może?
– Ten ci to sam, Hengo znad Łaby, co to naszyjniki przywoził i szpilki, i noże… Przecie się nam nic nie stało… Nie ma się go co obawiać, bo kto za zyskiem goni, temu czary nie w głowie.
– Źle mówicie, stary mój – odparła Wiszowa. – Gorsi to ludzie od tych, co z nożami i maczugami napadają. Ano wola twoja, nie moja…
I szybko ustąpiła mrucząc, nie oglądając się już za siebie, aż weszła do dworu wewnątrz zagrody. A że na inne niewiasty w podwórku po kątach poprzytulane skinęła, pierzchnęły wszystkie, chowając się, gdzie która mogła. Parobków tylko kilku i dwu synów gospodarza zostało.
Hengo wszedł rozglądając się trwożliwie, choć męstwem nadrabiał.
Chłopak jego z konia nie złażąc z nim wjechał w podwórze. Ludzie wszyscy stali, patrząc na nich ciekawie i szemrząc 42 42 szemrać – rozmawiać półgłosem, szeptać. [przypis edytorski]
miedzy sobą.
Wisz prowadził do świetlicy.
Chata w zrąb na mech budowana, stara – w pośrodku się wznosiła, wyżej nad inne szopy – drzwi do niej wiodły z progiem wysokim, ale obyczajem starym bez zamka żadnego, bo ich nigdy nie zawierano 43 43 zawierać – tu: zamykać. [przypis edytorski]
. Z sieni w lewo była izba wielka. Tok 44 44 tok – podłoga z ubitej gliny; klepisko. [przypis edytorski]
w niej ubity gładko, posypany był zielem świeżym, w głębi ognisko z kamieni stało, na którym nigdy ogień nie gasnął. Dym się dobywał z niego przez nieszczelny dach ku górze 45 45 dym się dobywał (…) przez nieszczelny dach – jest to opis tzw. kurnej chaty. [przypis edytorski]
. Ściany i belki, i wszystko szkliło się od niego czarno. – Dokoła przy ścianach ławy na pniach były przymocowane… W rogu stał duży stół, a za nim dzieża 46 46 dzieża – drewniane naczynie do rozczyniania mąki. [przypis redakcyjny]
do mieszania chleba, białym płótnem okryta…
Читать дальше