Aż nierychło głowę podniósł i tchnął ciężko piersiami starymi.
– Pora – rzekł – co ma być, to się stanie… Wiec zwołać potrzeba, dawno go nie było i ludzie się rozbili, chodząc samopas. Czas się ze swoimi naradzić, posłać wici 187 187 wici – znaki przekazywane od dworu do dworu, zwołujące na wiec lub wojnę. [przypis edytorski]
, zebrać braci. Niech głowę starą wezmą, jeżeli chcą – co dla gromady i miru naszego potrzeba – to zrobią – a ty, Dziwo – milcz!
Córka zbliżyła się i ująwszy rękę pocałowała.
– Kolada pomoże! – szepnęła.
Godzina nie upłynęła, gdy stary Wisz ukazał się znowu w progu dworu, ale tak zmieniony, iż poznać go było trudno. W domu chodził bosy i w płótnie, teraz się odział jak do podróży i postać przybrał inną. Okryty był brunatną siermięgą nową, sinymi pasy obszywaną, na nogach miał skórznie nowe, których sznury krasno 188 188 krasny – jaskrawoczerwony. [przypis edytorski]
były farbowane, na głowie kołpak 189 189 kołpak (z tur.) – wysokie, spiczasto zakończone nakrycie głowy bez daszka, obszywane futrem. [przypis edytorski]
futrzany i pióro przy nim. U pasa wisiał miecz błyszczący i proca, na plecach łuk i strzały. Stąpał też jak wojak stary, wyprostowany, z podniesioną głową – i lat mu w tym stroju ubyło.
U wrót trzy konie gotowe, okryte suknem czekały, dwóch parobczaków czysto odzianych i zbrojnych, trzymało je, gotowych z gospodarzem do drogi. Co żyło w chacie, wyszło żegnać ojca i cisnęło się do ręki. Szła Jaga też niespokojna, fartuchem łzy ocierając, bo czuła, że coś w tym groźnego być musiało, gdy Wisz, co od dawna już nie ruszał się ze dworu, chyba po barciach i lesie – sam, tak nagle, nie mówiąc nikomu dokąd i po co, jechać musiał.
Ona i Dziwa poszły za nim aż do konia siwego, który spokojny stał, nogą grzebiąc, głowę obrócił ku panu, zarżał i czekał, aż nań siądzie. Chciał jeden z parobczaków pomóc staremu, lecz Wisz, jakby mu nagle siły przybyło, skoczył raźno na grzbiet siwego, głową swoich pozdrowił, ręką wskazał na drogę w las – i ruszyli w milczeniu. Długi kawał jechali nad rzeką. W jednym miejscu kilka nędznych chałup stało nad wodą, na kołkach sieci wisiały, parę czółen wywróconych odpoczywało na piasku. Chałupy, jak bobrowe domki, ubogo wyglądały, na pół w ziemi, pół nad nią, a biedniej jeszcze ludzie, których dwu na pół nagich głos Wisza wywołał. Była to osada z błędnych ludzi złożona, zowiąca się Rybaki, która na ziemi kmiecia niedawno wyrosła. Kilkoro dzieci nagich, od dymu okopcona niewiasta zgięta i stara – pierzchnęli na widok pana, tylko dwaj rybacy jakąś odpowiedź na pytania wymruczeli przez zęby. Spojrzenia ich rzucane na Wisza, kose 190 190 kosy – tu: spode łba. [przypis edytorski]
były, nieufne i strwożone.
Nieco dalej znowu chatek kilka w lesie, druga osada podobna, Bodniarze 191 191 Bodniarze – nazwa miejscowości od zajęcia mieszkańców, bednarzy , zajmujących się wyrobem beczek, cebrów itp. [przypis edytorski]
, stała jakby pusta… U drzwi tylko klepki i wióry, porozsypywane naczynia świadczyły o zajęciu mieszkańców. Na ten raz 192 192 na ten raz – tym razem. [przypis edytorski]
nie było żywej duszy, niewiasty z dziećmi wyszły do lasu na grzyby, mężczyźni musieli drzewa szukać na klepki. Drzwi jednak wszystkich chałup stały niepozamykane, bo taki był zwyczaj po całej ziemi, a żaden podróżny nie nadużył nigdy tej gościnności poczciwej. W każdej chałupie leżał chleb, nóż i stała woda. Stały otworem loszek, spiżarnia, wszystko.
Jeden z parobczaków Wisza poszedł się napić i wrócił natychmiast do konia. Stąd już nawrócili w lewo na lasy i gęstwiną jechali – bez drogi, lecz tak się kierując bezpiecznie i pewno, jakby mieli przed sobą szeroki gościniec. Myśliwym znane było każde uroczysko… zwalona kłoda, dolina w lesie i strumień.
Jechali tak w milczeniu do nocy ciemnej, gwiazdy już świeciły na niebie poprzedzając księżyc, gdy noclegować stanęli. Chłopcy w mgnieniu oka szałas dla starego sklecili – jeden na straży został przy koniach puszczonych na paszę, drugi przy Wiszu.
Noc przeszła spokojnie, o brzasku wszyscy gotowi byli do drogi, stary wstał od nich wcześniej – na konie siedli i Wisz sam wskazywał dalej, kędy jechać mieli, bo naokół w swoim mirze 193 193 mir (daw.) – wspólnota, gmina u daw. Słowian. [przypis edytorski]
i opolach 194 194 opole (daw.) – terytorium kilku gmin współdziałających ze sobą. [przypis edytorski]
nie było grudki ziemi, która by mu znaną nie była. Myśleć i namyślać się nie potrzebował, instynkt myśliwskich plemion grał w nim jeszcze z całą siłą, on las czuł i w obcym nawet wiedziałby, jak się obrócić.
Chwytał niekiedy silniej powietrze, a ono mu oznajmowało 195 195 oznajmować – dziś: oznajmiać. [przypis edytorski]
, czy w pobliżu dąbrowa była, łąka, moczary czy pola. Mówiła do niego trawa, co rosła pod stopami, pochylenie gałęzi, mech, który na drzewach rosnął 196 196 rosnął – dziś popr. forma 3.os.lp: rósł. [przypis edytorski]
, krzewy, co las podszywały. Lot ptaków uczył go nawet i zwierz, którego płoszyli, i kierunek, w jakim on od nich uciekał.
Ku południowi już wjechali na łąkę szeroką, której środkiem płynął strumień. W dali, na podniosłym nieco brzegu, widać było dwór obszerny z zagrodą i dym nad nim.
Ujrzawszy domostwo, stary dobył rogu i zatrąbił raz, drugi i trzeci. Jechali tymczasem, coraz się zbliżając ku zagrodzie, około której mnóstwo roiło się ludzi.
Jeden z nich, konia bez uzdy z łąki porwawszy, skoczył nań i rękami go poganiając z obu stron szyi, a trzymając się grzywy, wybiegł naprzeciw starego – popatrzał na Wisza i szybko nazad popędził.
Znać, że i tu mało kto w gościnie bywał, bo czeladź u wrót cisnęła się ciekawa, a zza tynu 197 197 tyn – ogrodzenie z gałęzi a. pni drzewnych. [przypis edytorski]
widać było bielejące niewiast namitki 198 198 namitka – chusta osłaniająca szyję i podbródek, wiązana na czubku głowy, noszona daw. przez kobiety; podwika. [przypis edytorski]
. Jeszcze nie dojechali do zagrody, gdy we wrotach ukazał się słuszny 199 199 słuszny – tu: słusznego wzrostu i postury; wysoki i postawny, barczysty. [przypis edytorski]
mężczyzna, odziany po domowemu, koszula na wierzch, w lekkim przyodziewku na ramiona narzuconym. Gęsty, jasny włos spływał mu na ramiona, młoda bródka zarastała rzadko rumiane lice, które się śmiało dużymi, niebieskimi oczyma. Rękami z dala już witał przybywającego, weseląc się gościem, stary mu też słał pozdrowienie, a nie dojeżdżając do wrót, konia wstrzymał i zsiadł z niego.
– Bywajcie mi w dobrą godzinę, gospodynie 200 200 gospodynie – panie (jako tytuł oznaczający nie tylko szacunek, ale i stosunek podwładnego do władcy); W. od M.: gospodyn a. gospodzin (archaizacja). [przypis edytorski]
miły – wołał młody gospodarz. – Takiego gościa, jak stary Wisz, nigdy się moja chata nie spodziewała.
To mówiąc, z poszanowaniem, jak do ojca zbliżył się do starego i rękę mu chciał całować.
– Rad wam jestem jako słońcu! – mówił dalej wesoło. – Ale się i smucę też, bo zamiast stare kości trząść do młodego Domana, mój ojcze, nakazałbyś do niego, to by się u drzwi twych stawił.
– Zachciało się też i staremu świata zobaczyć a popatrzeć, czy się tam co na nim nie zmieniło – odezwał się Wisz.
Читать дальше