Mrok już padał i tylko światło ognia oświecało izbę, a Niemiec stał jeszcze i nie mógł nasycić ciekawości macierzyńskiej; w ostatku go odprawiła skinieniem: – Do jutra.
Sambora puszczono swobodnie w podwórcach, mógł się też w nich rozglądać. Na wstępie schwycił go Kos, pachołek dawniej mu znany, i poprowadził do komory, w której się drużyna 146 146 drużyna (daw.) – oddział wojska. [przypis edytorski]
mieściła. Nie było jej teraz, gdyż jedni na wałach, drudzy na usłudze na dworze, inni na haci stali, a gromadę całą zasadził był kneź w bocznej izbie, uzbrojoną, nie bez celu. Miał kmieci w gościnie…
Kos tak nienawidził knezia, któremu służyć był zmuszony, jak większa część dworni 147 147 dwornia – służba dworska, czeladź. [przypis edytorski]
jego z lasów gwałtem pobranej. Z Samborem zrozumieli się od słowa…
– A i ciebie tu do tej wilczej jamy wciągnęli – szepnął pachołek.
– Siłą, mocą – odparł Sambor.
– A wiesz ty, jakie tu życie? – spytał Kos.
– Czuję – rzekł Sambor.
– Niewola! Niewola!… – począł wzdychać parobek. – Robią nami jak wołami, znęcają się jak nad psami. Psom kneziowskim ci też lepiej.
Jęli 148 148 jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
tedy wzdychać oba, a że parno było w komorze, wyszli razem na wał pod wieżę. Kos wskazał małą dziurę w murze, która nad ziemię wychodziła.
– Synowca tam spuścili wczora – szepnął – oczy mu wyłupiwszy… Samem patrzał, jak go ludzie trzymali, a stary Zrzega nożem mu źrenice wyjmował… Krew jak łzy ciekła… Nie krzyczał nawet… A litości też nie prosił, bo wiedział, że jej tu nie znajdzie… Potem go wpół ująwszy, powrozem spuścili do ciemnicy i tam mu wodę i chleb dają, póki nie zdechnie… Na dworze się odgrażają, że tak będzie i innym…
– Jeżeli się to synowcowi dostało, a cóż będzie kmieciom naszym? – ozwał się Sambor.
Kos ramiona ścisnął.
– Będzie toż samo, albo i gorzej – rzekł – jeśli w czas rozumu nie dostaną.
Ze dworu słychać było stłumioną wrzawę.... śmiechy i wykrzyki.
– Tam się to kneź weseli – mówił pachołek – bo tak się zawsze u niego zaczyna, póki do zwady i do nożów nie przyjdzie przy biesiedzie 149 149 biesiedzie – dziś popr. forma Msc. lp: biesiadzie. [przypis edytorski]
… I dziś trudno, by się skończyło inaczej… Wprzódy tylko da sobie im podchmielić, bo po pijanemu łatwiejsza sprawa… Kmieci tak po kilkunastu ściągają na gród, łaskawie przyjmują, a mało kto wyjdzie cały… Po trochu ich wytrzebi, reszta cicho siedzieć musi.
Popatrzał ciekawie na Sambora.
– Cóż wasi na to? – zapytał.
– Ja nie wiem – rzekł ostrożny przybylec 150 150 przybylec – dziś: przybysz. [przypis edytorski]
. – Pewno by radzi co robić, a nie mogą albo może czekają…
– Baby oni są! – zawołał Kos.
– Gród mocny – odezwał się przybyły.
– Mocny – rzekł Kos – ale i kamienie się walą… Jak postoi, mocniejszy będzie, bo mu ludzkie czaszki za podwaliny staną…
– Drużyna liczna…
Pachołek się uśmiechnął.
– Gromady liczniejsze od niej po mirach 151 151 mir (daw.) – wspólnota, gmina u daw. Słowian. [przypis edytorski]
– rzekł cicho. – gdyby rozum miały… U nas tu po niemiecku wszystko… Kneziowa, miłościwa pani, Niemkini rodem, Niemiec się też plącze niejeden. Młodsze żony i nałożnice także zza Łaby… I obyczaj załabiański, bo kneź swobody mirów i gromad znać nie chce… ani o wiecach słyszeć… Dziewki niemieckie prawią, że go słyszały mówiącego, jak sam sobie nie da rady, to Niemców sprowadzi.
Położył się Kos na ziemi, a że blisko okna byli od lochu, gdy ucichli, posłyszeli jęk, który nim wychodził. Głuche stękanie człowieka szło jakby spod ziemi.
– Co on zawinił? – zapytał Sambor.
– Najwięcej tym, że to krew ta sama, a on swojej krwi mieć tu nie chce, bo się jej boi… Któż wie? Zadano mu 152 152 zadano mu – tu: zarzucono mu. [przypis edytorski]
, że z kmetami 153 153 kmet – kmieć; samodzielny gospodarz. [przypis edytorski]
się zmawiał, obiecując im dawną przywrócić swobodę…
Oba zamilkli. Poza nimi na podwórzach buchały niekiedy wrzawliwe śmiechy stłumione, a po nich następowała cisza, to niby śpiewy nucone półgłosem. Na drugim cyplu zamkowym psy jakoś żałośnie wyły chwilami i każdy głośniejszy śmiech wywoływał to skomlenie dziwne. Nad jeziorem księżyc czerwony wznosił się jakby krwią umyty… Chmura siwa jak chusta na pół mu związywała czoło. Jakiś smutek i groza były w powietrzu… Parobczak, który wczoraj słuchał nad rzeką słowika, dziś tu karmił się psów wyciem i krakaniem kruków. Czarna ich gromada podlatywała nad wieżą.
Sambor popatrzał ku górze.
– E! to nasi goście codzienni – odezwał się Kos ze śmiechem – albo też towarzysze, bo z wieży nigdy nie zlatują. Zawsze tu są pogotowiu na trupa, a rzadki dzień, żeby go nie mieli… Ku wieczorowi zwijają się niespokojne, bo czas, aby im rzucono strawę… Zobaczycie, że i dziś darmo nie będą krakały…
Hengo wyszedłszy od kneziowej pani, powrócił na pierwsze podwórze. Znalazł tu oczekującego na siebie smerdę, który go zaprowadził do ciemnej izby, gdzie czeladzi jeść dawano. Okno jej, jak wszystkie zamykane ze środka drewnianą zasuwą, wychodziło w dziedziniec, a że naprzeciw były komory kneziowskie, mogli słyszeć i po trosze widzieć, jak tam biesiadowano.
Wieczór był ciepły, w izbach duszno, wszystkie więc okna stały otworem, w jasnych izbach, oświeconych łuczywem u komina, liczna się cisnęła i gwarna drużyna.
Kneź znać lubił myśl wesołą i miód stary, bo biesiada, szmerem głośnym poczęta, wkrótce zahuczała śpiewami i wykrzykami.
Wesołość też przechodziła chwilami jakby w kłótliwą walkę i spory, głosy się podnosiły warczące, głuszyły je drugie, potem nastawała cisza, a po niej wybuchy coraz swarliwsze. Chociaż żadnego wyrazu pochwycić stąd nie było można, sam ton zwiastował, iż z wesołości zrodziła się zajadłość dzika… Ludzie jednak, oswojeni zapewne ze zwykłym biegiem uczt na grodzie, spokojnie słuchali tego wrzenia i huku. Hengo tylko oglądał się trwożliwie, a smerda spostrzegłszy to, rzekł doń z uśmiechem:
– Wszystko to kmiecie, żupany 154 154 żupan – naczelnik żupy, czyli okręgu; odpowiednik kasztelana a. (w Europie Zach.) komesa. [przypis edytorski]
, starszyzna. Kneź ich poi, to im się po miodzie wyrywa czasem co zuchwalszego, on też, miłościwy pan nasz, niecierpliwy bywa… Jak się czasem zetną… co ma być? Zadławi którego pochwyciwszy… Mniej jednym będzie 155 155 mniej jednym będzie – dziś: mniej o jednego będzie. [przypis edytorski]
… Bywa, że się z sobą zajedzą, a na pięści pójdą i jeden drugiego zabije… A nam co do tego?
Śpiew z izb dobywający się oknami do ryku był czasem podobny, a śmiech do wycia, a gniew do warczenia psów, które się gryźć mają… Ale wnet ucichało i wołano tylko na głos radośnie, zwycięsko, póki znowu od słowa do słowa nie zawrzała i nie zagotowała się waśń, wśród której już i szczęk mieczów dawał się słyszeć. Hendze się zdawało, jakoby głos knezia rozeznawał, który grzmiał jak piorun wśród szumu burzy. Po nim znów nastawało milczenie.
Późno być zaczynało, księżyc się wznosił nad jeziorem, na dworze cisza, tym lepiej dozwalała słuchać wrzawy uczty. Hendze po podróży na sen się zbierało, ale smerda go trzymał na ławie i ciekawość też przykuwała do niej.
Читать дальше