– Jak się masz, Michale?
Furman przerwał pakowanie wózka, aby panience skłonić się do kolan za pamięć. Zdjął magierkę, poskrobał się po głowie, spojrzał na panienkę z uśmiechem zadowolenia i wrócił do roboty. Babunia tymczasem wydawała polecenia Adasiowi względem sprawunków, które zrobić mieli. Trzeba było kupić tuzin pomarańcz, dwa funty cukierków, laseczkę wanilii i coś tam jeszcze. Adaś pobiegł co tchu za temi sprawunkami do miasta, a panie zaczęły robić miejsce do siedzenia w powozie, co nie było rzeczą tak łatwą, z powodu rozmaitych pakietów i pudełek, któremi wnętrze zapchano. Wreszcie babcia usadowiła się w głębi powozu, a obok niej usiadła Janina.
– Weź koszyczek do ręki, bo się Adaś nie pomieści.
– Jakto, on tu będzie siedział, tak blisko nas? – spytała panna ze zgorszeniem.
– A gdzież go podziejemy?
– Może przecież wygodnie usiąść na koźle, obok Michała.
– A jak nie zechce?
– Przecież nie będzie tak niegrzecznym. Babuniu, niech babunia nie pozwala mu siadać tutaj.
– Ale czemu?
– Ja niechcę – odrzekła zadąsana.
Cóż było robić z kapryśnicą? Nie od dzisiaj babcia przywykła pobłażać jej grymasom; to też i teraz uległa, a panna, korzystając z jej dobroci, zabrała się coprędzej do zużytkowania przedniego siedzenia na swoją korzyść i założyła je tyloma drobiazgami, że gdy Adaś wrócił z miasta i zobaczył tę kolekcyą, nie próbował nawet umieścić się w powozie, dorzucił tylko do tego wszystkiego parę paczek, które przyniósł z sobą, siadł na kozioł i ruszyli.
Ruch na ulicach, przez które powóz przejeżdżał z turkotem, wystawy sklepowe, wszystko to zajmowało nadzwyczaj Janinę; po jednostajnem życiu klasztornem każda nowość ją bawiła. Wychyliła główkę przez okno i chciwie chwytała oczami najrozmaitsze przedmioty spotykane po drodze. Ale nawet ta mnogość wrażeń, gwar i ruch uliczny zmęczyły nieprzyzwyczajoną do tego; musiała wsunąć się w głąb powozu i odpocząć trochę. Dopiero kiedy koła zadudniły na moście, wyjrzała znowu i zawołała z uciechą: „Wisła”. Więcej się jeszcze ucieszyła, kiedy się wydostali za miasto, kiedy oczy jej, niewięzione murami, mogły swobodnie biegać po ogromnych przestrzeniach błękitnego nieba, po zielonych polach zbóż najrozmaitszych odcieni; odetchnęła pełną piersią i zawołała, przyciskając do ust pomarszczoną rękę babuni.
– Ach, babuniu, jak tu dobrze, jak miło! Nie ma to jak wieś!
– Użyjesz jej teraz do woli.
– Więc już nie wrócę nigdy do klasztoru.
– Nie. Teraz panna zajmować się będzie drobiem, kuchnią, gospodarstwem domowem, a dla dokończenia edukacyi sprowadzimy do nauki szwaczkę i krawcową.
– Ach, jak to dobrze! Poproszę dziadunia, żeby mi kupił maszynę do szycia – babunia nie widziała jeszcze, jak się to szyje? – Powiadam babci, to robota idzie tak szybko, że aż miło. Będę szyła dla całej wsi, dla wszystkich dzieci.
Droga szła pod górę. Adam zeskoczył z kozła i zbliżył się do drzwiczek powozowych właśnie w chwili, gdy Janina z żywemi gestami opowiadała babuni o cudach maszyny do szycia. Gdy zobaczyła jego głowę, jakby ją kto zimną wodą oblał, ucięła w jednej chwili rozmowę i zrobiła surową, poważną minkę.
– O czemże panie tak rozmawiają? – spytał, wsunąwszy głowę do powozu.
– To nasza zakonniczka tak się rozgadała – rzekła babcia, obejmując wnuczkę spojrzeniem pełnem miłości.
– I o czem-że, jeżeli wolno wiedzieć?
– No, powiedz, zaspokój Janinko, jego ciekawość.
Panienka zesznurowała różowe usteczka i milczała uparcie, nie patrząc nawet na Adama.
Powóz ruszył nieco prędzej i on pozostał w tyle.
– Czemuż on nie siedzi sobie na koźle? – spytała panna, z minką niezadowoloną.
– Cóż ci to szkodzi?
– Michał mógłby prędzej jechać, a tak wleczemy się i Bóg wie kiedy zajedziemy.
– Pospieszyć nie można, bo góra, a powóz ciężki.
Jakby na potwierdzenie tego, konie znowu zwolniły biegu i z trudnością ciągnęły powóz pod górę. Adam zrównał się z niemi. Idąc obok, rozpoczął rozmowę, którą tylko babka podtrzymywała, bo panna, otuliwszy się zarzutką i odwróciwszy oczy w inną stronę, żadnego w niej udziału nie brała, zdając się nawet nie uważać na to, co mówią. Gdy Adam pozostał znowu na chwilkę wtylę, Janina z żywością wzięła babkę za rękę i prosiła:
– Powiedz mu, babciu, żeby nam dał spokój!
– Ale dla czego? dla czego? – spytała babunia, patrząc zdziwionemi oczami na wnuczkę i nie mogąc zrozumieć jej niechęci dla kuzynka.
– Bo jest nieznośny, bo impertynencko patrzy, a ja tego nie lubię.
– Ależ…
– Jak mu babunia nie powie, to ja mu powiem.
– Co takiego? – spytał z uśmiechem Adam, który, zbliżając sie do powozu, usłyszał ostatnie słowa.
Janina zachowała pogardliwe milczenie.
– Jesteś w niełasce, mój Adasiu, u Janinki – rzekła babunia; patrząc filuternie na pannę. – Nie wiem, co za powód.
– U panienek w tym wieku dzieje się wiele rzeczy bez przyczyny – mówił wesołym, żartobliwym tonem. – I ktoby chciał rozumem tu czego dochodzić, i zginie a nie będzie umiał w to ugodzić. Który to poeta powiedział, kuzyneczko.
Janina zapłonęła rumieńcem oburzenia. Niema obraźliwszych istot, jak panienki wychodzące z pensyi, szczególniej jeżeli ktoś w sposób żartobliwy przypomina im dopiero co ukończone szkoły. To też i panna Janina czuła się do żywego dotkniętą pytaniem Adama i poprzysięgła sobie w duszy „na nie wiedzieć co” (wyrażenie pensyonarek), że mu tego nigdy w życiu nie przebaczy.
Powóz stanął na szczycie góry i Adam wsiadł na kozioł. Janina odetchnęła swobodniej, że nareszcie uwolniła się od towarzystwa nieznośnego kuzynka, i konie ruszyły szparko na dół. Zaczęła znowu gawędkę z babcią: układała z nią program przyszłych zajęć na wsi, zapytywała o znajomych z sąsiedztwa, lub opowiadała o swoich koleżankach z pensyi.
Tymczasem słońce schowało się za ametystowe góry; złociste promienie, całując po drodze obłoki wałęsające się po niebie, biegły za niem i chowały się jedne po drugich. Przeczysty błękit zmienił się na seledyn, potem ciemniał coraz więcej i zmrok przysypywać zaczął ziemię popielatą barwą, za którą przedmioty stawały się coraz niewyraźniejsze, coraz więcej zlewały się w ogólne kontury. Kiedy z gościńca skręcił powóz na boczną drogę, już było zupełnie ciemno.
We wsi, przez którą przejeżdżali, widać było przez małe szybki ognie, przy których gotowano wieczerzę. Tu i owdzie, na tle sieni oświeconej łuczywem, czerniły się głowy ludzi siedzących na progu przed chatą, a w dali słychać było szczekanie psów.
Janina wsłuchała się, zapatrzyła; każdy szczegół ją zajmował, bo wszystko przypominało jej miłe chwile spędzone na wsi. Tu skrzypiał żuraw przy studni, z której czerpano wodę, tam za chatami koło stawów rechotały żaby, odzywały się czajki tak żałośnie, że zapomniała nawet o babci i długo nie odzywała się do niej. Dopiero kiedy minęli kuźnię, w której koło wielkiego ognia kręciło się kilka czarnych postaci, zwróciła się do babci.
– To Stach kowal, prawda? Więc minęliśmy już Przyłęczę. To do Jaworowa niedaleko. O! już ta figura – mówiła, wskazując na figurę przydrożną, która wyraźnie czerniła się na ciemnem tle nieba – gdzieśmy to z panną Ksawerą (była to jej bona) chodziły wieczorem na Anioł Pański. Niezadługo będzie rzeka, a ztamtąd już tylko… O, patrz babuniu, już widać światełko w naszem dworze. Tam dziadunio pewnie niecierpliwi się, że nas tak długo nie widać. O, już rzeka! zawołała ucieszona, usłyszawszy szum i pluskanie wody pod kopytami końskiemi.
Читать дальше