– Bardzo dobrze, panie feldkurat – rzekł Szwejk powracając z sieni – że załatwiliśmy się z tym panem, zanim dopuścił się tu jakiej awantury. W Maleszicach był karczmarz znający dobrze Pismo święte i gdy czasem łoił jakiego gościa bykowcem, to zawsze mawiał: „Kto żałuje rózgi, nienawidzi syna swego, ale kto go miłuje, w czas go karze. Ja ci dam bić się w gospodzie!”
– Widzicie, mój Szwejku, co spotyka człowieka, który nie szanuje kapłana – uśmiechnął się feldkurat. – Święty Jan Złotousty powiedział: „Kto czci księdza, czci Chrystusa, kto robi przykrości księdzu, czyni też przykrości Chrystusowi, którego zastępcą jest właśnie ksiądz”. Na jutro musimy się doskonale przygotować. Usmażcie jajka z szynką, ugotujcie poncz na winie bordeaux, a resztę czasu poświęcimy na rozmyślania, tak jak to jest w modlitwie wieczornej: „Niechaj łaska boża odwróci wszelkie układy nieprzyjaciół o ten przybytek”.
Są na świecie ludzie ogromnie wytrwali i do takich należał mąż po dwakroć już wyrzucony z mieszkania feldkurata. W chwili gdy kolacja była gotowa, ktoś zadzwonił. Szwejk pośpieszył otworzyć drzwi i po chwili zameldował:
– Już znowu przyszedł, proszę pana feldkurata. Zamknąłem go tymczasem w łazience, żebyśmy mogli spokojnie zjeść kolację.
– Postąpiliście niedobrze, mój Szwejku – rzekł kapelan. – Gość w dom, Bóg w dom. Za dawnych czasów biesiadnicy kazali różnym potworkom, by ich zabawiali. Przyprowadźcie go, niech nas bawi.
Szwejk wrócił po chwili z mężem wytrwałym, który spoglądał ponuro przed siebie.
– Niech pan siada – uprzejmie zaprosił go kapelan. – Akurat kończymy kolację. Mieliśmy homary, łososia, a teraz jeszcze zjemy trochę jajecznicy z szynką. Można sobie pozwalać, gdy dobrzy ludzie pożyczają pieniądze.
– Zdaje mi się, że nie przyszedłem tutaj dla żartów – rzekł mąż ponuro. – Już trzeci raz tu dzisiaj jestem. Mam nadzieję, że teraz wszystko się wyjaśni.
– Posłusznie melduję, panie feldkurat – wtrącił Szwejk – że ten pan jest taki wytrwały jak niejaki Bouszek z Libni. Osiemnaście razy w ciągu jednego wieczora wyrzucili go u „Extnerów”, a on po każdym wyrzuceniu wracał, że niby zapomniał tam fajkę. Właził oknem, drzwiami, przez kuchnię, właził do lokalu przez mur ogrodu, przez piwnicę i wlazłby może nawet kominem, gdyby go strażacy nie zdjęli z dachu. Był taki wytrwały, że mógłby zostać ministrem albo i posłem.
Wytrwały człowiek, nie zwracając uwagi na to, o czym mówiono, powtarzał z uporem:
– Chcę, żeby wszystko było jasne, i proszę mnie wysłuchać.
– Może szanowny pan mówić – rzekł feldkurat – pozwalam panu. Niech pan mówi tak długo, jak się panu podoba, a my tymczasem będziemy biesiadowali dalej. Mam nadzieję, że panu to nie będzie przeszkadzało. Szwejku, podawajcie.
– Jak panu wiadomo – mówił wytrwały wierzyciel – szaleje wojna. Pieniądze pożyczyłem panu feldkuratowi przed wojną i gdyby nie wojna, nie domagałbym się tak bardzo ich zwrotu. Ale mam pewne doświadczenia.
Wyjął z kieszeni notatnik i mówił dalej:
– Wszystko mam pozapisywane. Porucznik Janata był mi winien siedemset koron i ośmielił się paść nad Driną. Porucznik Praszek dostał się na rosyjskim froncie do niewoli, a winien mi dwa tysiące koron. Kapitan Wichterle jest mi winien taką samą sumę i został zabity pod Rawą Ruską przez własnych żołnierzy. Porucznik Machek dostał się do niewoli w Serbii, a jest mi winien tysiąc pięćset koron. Ale są jeszcze inni podobni. Ten padł w Karpatach nie zapłaciwszy weksla, tamten poszedł do niewoli, ów utonął w Serbii, jeszcze inny umarł w szpitalu na Węgrzech. Czy pan feldkurat rozumie teraz mój niepokój? Przecie ta wojna zrujnuje mnie ostatecznie, jeśli nie będę energiczny i nieubłagany. Może mi pan powie, że feldkuratom nie zagraża żadne niebezpieczeństwo? Niech pan patrzy.
Podsunął kapelanowi notatnik pod nos.
– Proszę: feldkurat Matiasz w Brnie zmarł w szpitalu izolacyjnym zeszłego tygodnia. Włosy rwać z rozpaczy! Nie oddał mi tysiąca ośmiuset koron; poszedł z wiatykiem do baraku cholerycznego, do jakiegoś człowieka, który go przecież i tak nic nie obchodził.
– Było to jego obowiązkiem, szanowny panie – rzekł kapelan. – Ja także idę jutro do chorych…
– I także do cholerycznego baraku – wtrącił Szwejk. – Może pan pójść z nami, żeby pan widział, co znaczy poświęcenie.
– Panie kapelanie – rzekł mąż wytrwały – proszę mi wierzyć, że jestem w sytuacji rozpaczliwej. Czyż na to wybuchła wojna, aby zgładziła wszystkich moich dłużników?
– Jak pana wezmą do wojska i wyślą pana w pole – ponownie wtrącił się do rozmowy Szwejk – odprawimy z panem feldkuratem mszę świętą, aby Bóg Niebieski dał, iżby pierwszy granat pana przetrącić raczył.
– Panie feldkuracie, to sprawa poważna – rzekł człowiek wytrwały do kapelana – więc proszę, aby ordynans pański nie wtrącał się do naszej rozmowy. Trzeba koniecznie z tym skończyć.
– Posłusznie proszę pana feldkurata – odezwał się Szwejk – aby mi naprawdę raczył zakazać wtrącania się do rozmowy, bo w przeciwnym razie będę dalej bronił interesów pana feldkurata, jak na porządnego żołnierza przystało. Ten pan ma rację, że chce odejść stąd sam, bo ja też nie lubię awantur i jestem człowiekiem towarzyskim.
– Mój Szwejku, mnie to wszystko zaczyna już nudzić – rzekł feldkurat, jakby nie dostrzegał gościa. – Myślałem, że nas ten człowiek zabawi, że opowie nam jakieś anegdotki, a on chce, żebym wam rozkazał nie wtrącać się do tej sprawy, chociaż mieliście z nim już dwa razy do czynienia. Wieczorem w wigilię dnia tak ważnego, gdy trzeba skupić wszystkie myśli i uczucia wokół Boga, zamęcza mnie jakąś idiotyczną historią o nędznych tysiąc dwieście koron. Odwraca myśl moją od spraw wyższych i chce, abym mu jeszcze raz powiedział, że mu teraz nic nie dam. Nie będę z nim więcej rozmawiał, aby mi nie zepsuł reszty tego świętego wieczoru. Powiedzcie wy mu, Szwejku: „Pan feldkurat nic panu nie da”.
Szwejk wypełnił rozkaz, wrzaskliwie powtórzywszy te słowa nad uchem gościa.
Ale wytrwały gość nie ruszył się z miejsca.
– Zapytajcie, Szwejku – nalegał kapelan – jak długo ten jegomość zamierza rozsiadywać się tutaj.
– Nie ruszę się stąd, dopóki nie otrzymam swej należności – twierdził z uporem wytrwały człowiek.
Kapelan wstał, podszedł do okna i rzekł:
– W takim razie oddaję go wam, Szwejku; róbcie sobie z nim, co się wam podoba.
– Niech no pan idzie – rzekł Szwejk uchwyciwszy niemiłego gościa za ramię. – Do trzech razy sztuka.
I powtórzył swoją sztukę szybko i elegancko, podczas gdy kapelan wybębniał palcami po szybie marsza pogrzebowego.
Wieczór poświęcony rozmyślaniu miał kilka faz. Rozmyślania feldkurata były tak głębokie, że jeszcze o dwunastej godzinie w nocy słychać było w jego mieszkaniu śpiew:
A gdyśmy maszerowali,
Wszystkie dziewczęta płakały…
Dobry wojak Szwejk śpiewał także.
*
Na ostatnie namaszczenie czekali w szpitalu dwaj ranni: pewien stary major i pewien prokurent banku, oficer rezerwy. Obaj byli zranieni w brzuch podczas walk w Karpatach i leżeli koło siebie. Oficer rezerwy uważał za swoją powinność przyjąć ostatnie sakramenty dlatego głównie, że i jego przełożony zażądał ostatniego namaszczenia. Przeciwne postępowanie uważałby sam za naruszenie subordynacji. Pobożny major miał nadzieję, że może poprawi mu się po tym zdrowie. Ale w nocy obaj zmarli i gdy nazajutrz feldkurat ze Szwejkiem przybyli do szpitala, nieboszczycy leżeli przykryci prześcieradłami, z twarzami sczerniałymi, jak wszyscy ci, co umierają skutkiem uduszenia.
Читать дальше