Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej

Здесь есть возможность читать онлайн «Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: foreign_prose, foreign_antique, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Satyra na wojsko i wojnę, ukazująca absurdy ostatnich lat istnienia Austro-Węgier, najczęściej tłumaczona powieść czeskiej literatury oraz najsłynniejszy żołnierz – Józef Szwejk.Przed laty przez lekarską komisję wojskową urzędowo uznany za idiotę i zwolniony z armii, żyje spokojnie w Pradze, handlując psami. Rozgadany bywalec knajp, przy każdej okazji gotów do przytoczenia odpowiedniej anegdoty z życia zwykłych ludzi, lojalny obywatel, manifestacyjnie oddany monarchii austro-węgierskiej. Jednak być może diagnoza była błędna i Szwejk nie jest po prostu głupkiem? Psy, które sprzedaje jako rasowe, to zwykłe kundle, którym fałszuje rodowody. Kiedy wybucha wojna i nasz bohater trafia do wojska, rozkazy wypełnia gorliwie, lecz według własnego sprytu, co rusz wpędzając w tarapaty siebie i przełożonych. Oto Szwejk – nierozgarnięty głupek czy przebiegły prostaczek?

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej — читать онлайн ознакомительный отрывок

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Ja się niczego nie boję, panie kapelanie, nawet ministrować.

Kapelan miał rację mówiąc, że to heca.

Wszystko poszło niezwykle gładko. Przemówienie kapelana było bardzo krótkie.

– Żołnierze! Zebraliśmy się tutaj, aby przed odejściem na pole walki zwrócić serca do Boga i prosić Go o zwycięstwo i zachowanie nas przy zdrowiu. Nie będę was dłużej zatrzymywał i życzę wam wszystkiego najlepszego.

– Spocznij – zakomenderował stary pułkownik na lewym skrzydle.

Polową mszę świętą nazywamy dlatego polową, że podlega ona tym samym regułom co i taktyka wojskowa na wojnie. W czasie długich przemarszów w okresie wojny trzydziestoletniej msze polowe były również niezwykle długie. Przy współczesnej taktyce, kiedy ruchy wojsk są szybkie i zdecydowane, msza polowa musi być także szybka i żwawa.

Ta trwała zaledwie dziesięć minut i żołnierze, którzy stali bliżej, byli niezmiernie zdziwieni, że kapelan sobie w czasie mszy pogwizduje.

Szwejk szybko, orientował się w sygnałach, chodził to na prawą, to na lewą stronę ołtarza i nic innego nie mówił jak: „ et cum spiritu tuo ”.

Wyglądało to na indiański taniec wokół kamienia ofiarnego, ale robiło dobre wrażenie, rozpraszając nudę zakurzonego placu ćwiczeń z aleją drzew śliwkowych z tyłu i z latrynami, których zapach zastępował mistyczną woń kadzideł w świątyniach gotyckich.

Wszyscy bawili się nadzwyczajnie. Oficerowie zgromadzeni wokół pułkownika opowiadali sobie anegdoty i wszystko szło w zupełnym porządku. Tu i ówdzie między żołnierzami słychać było: „Daj pociągnąć”.

I jak dym ofiarny wznosiły się nad kompanią niebieskie obłoczki dymu tytoniowego. Paliły wszystkie szarże, gdy zauważyły, że sam pułkownik sobie zapalił.

Nareszcie usłyszano:

Zum Gebet!

Na placu ćwiczeń uniósł się tuman kurzu i szary czworobok mundurów zgiął kolana przed sportowym pucharem porucznika Witingera, który zdobył go jako nagrodę „Sport Favorit” w biegu Wiedeń–Mödling.

Puchar był pełen. Manipulacjom kapelana towarzyszyło uznanie wyrażające się słowami: „Ten to wtrąbił od razu!” – podawanymi z ust do ust. Wyczyn ten powtórzył kapelan jeszcze dwukrotnie. Potem raz jeszcze zawołał:

– Modlitwa!

Orkiestra zagrała dla animuszu Gott erhalte – i po uszeregowaniu się nastąpił odmarsz.

– Zbierzcie te manatki, Szwejku – mówił kapelan wskazując na ołtarz polowy – żebyśmy mogli wszystko porozwozić, co do kogo należy.

Pojechali więc ze swoim dorożkarzem i oddali wszystko uczciwie oprócz butelki wina mszalnego.

A gdy wrócili do domu i odesłali nieszczęśliwego dorożkarza do dowództwa w sprawie wynagrodzenia za te wszystkie długie jazdy, Szwejk zwrócił się do kapelana tymi słowy:

– Posłusznie melduję, panie feldkurat, czy ministrant musi być tego samego wyznania co i ten, któremu służy do mszy?

– Zapewne – odpowiedział kapelan – inaczej msza nie byłaby ważna.

– W takim razie panie feldkurat stała się wielka pomyłka – powiedział Szwejk – bo ja jestem bezwyznaniowy. Mam już takiego pecha.

Kapelan popatrzył na Szwejka i zamilkł na chwilę, potem poklepał go po ramieniu i powiedział:

– Możecie sobie wypić resztę wina mszalnego, które zostało w butelce, i pomyślcie sobie, Szwejku, żeście na nowo wrócili na łono Kościoła.

XII. Dysputa religijna

Zdarzało się, że Szwejk po kilka dni z rzędu nie widywał kapelana, który obowiązki swe często przeplatał przyjemnościami i rzadko przychodził do domu. Zjawiał się zwykle umorusany, nie umyty, niczym lubieżny kocur włóczący się po dachach.

Po powrocie do domu, jeśli w ogóle mógł mówić, to przed zaśnięciem rozmawiał jeszcze ze Szwejkiem o wzniosłych celach życia, o entuzjazmie i przyjemnościach rozmyślania.

Czasem próbował mówić wiersze, cytował Heinego.

Szwejk i kapelan odprawili jeszcze jedną mszę polową, tym razem u saperów. Przez pomyłkę poproszono tam jeszcze jednego kapelana, byłego katechetę i człowieka wielce pobożnego. Spoglądał on na swego kolegę z wielkim zdziwieniem, gdy Katz zaproponował mu łyk koniaku z manierki Szwejka, którą ten zawsze nosił z sobą, ilekroć towarzyszył kapelanowi.

– Dobra marka – rzekł feldkurat Katz. – Napijcie się, kolego, i idźcie do domu, a ja załatwię tu już wszystko, co potrzeba, bo muszę pobyć na świeżym powietrzu. Głowa mnie dziś boli.

Pobożny kapelan oddalił się kręcąc głową, a Katz świetnie jak zwykle spełnił swe zadanie.

Wino miał tym razem mocniejsze, a kazanie dłuższe. Co trzecie słowo mówił: „I tam dalej” lub „że tak powiem”.

– Dzisiaj, żołnierze, odchodzicie na front, i tam dalej. Zwracajcie się tedy ku Bogu, i tam dalej, że tak powiem. Nie wiecie, że tak powiem, co was spotka, i tam dalej.

I tak bezustannie grzmiało od ołtarza: „i tam dalej”, „że tak powiem” – przeplatane słowami o Bogu i wszystkich świętych.

W zapale krasomówczym wymienił kapelan także i księcia Eugeniusza Sabaudzkiego, jako świętego, który czuwać będzie nad saperami, gdy będą budowali mosty.

Pomimo wszystko msza polowa zakończyła się dobrze ku powszechnemu zadowoleniu. Saperzy ubawili się doskonale.

W drodze powrotnej nie chciano ich wpuścić z polowym ołtarzem do tramwaju.

– Czekaj no, dam ja ci po łbie tą świętością – zagroził Szwejk motorniczemu.

Gdy wreszcie dotarli do domu, stwierdzili, że gdzieś w drodze zgubili tabernakulum.

– To nic nie szkodzi – pocieszał Szwejk. – Pierwsi chrześcijanie też odprawiali mszę świętą bez tabernakulum. Gdybyśmy zamieścili w pismach ogłoszenie o zgubie, to uczciwy znalazca żądałby od nas nagrody. Gdyby chodziło o pieniądze, to może nie znalazłby się taki uczciwy znalazca, aczkolwiek trafiają się i tacy ludzie. U nas w Budziejowicach służył w pułku pewien żołnierz, taki poczciwy idiota, który razu pewnego znalazł na ulicy sześćset koron i oddał je w komisariacie policji, a gazety pisały o nim jako o uczciwym znalazcy, więc nażarł się niemało wstydu. Nikt nie chciał z nim gadać i każdy mówił: „Ty małpo jedna, co za głupstwa wyrabiasz? Przecież teraz będziesz się musiał wstydzić do samej śmierci, jeśli masz choć trochę honoru”. Miał dziewczynę, ale ona przestała z nim rozmawiać. Gdy przyjechał do domu na urlop i poszedł do karczmy na tańce, to go koledzy wyrzucili za drzwi. Zaczął schnąć, bo sobie to wszystko nadmiernie brał do serca, i wreszcie rzucił się pod pociąg. Jeden znowuż krawiec z naszej ulicy znalazł złoty pierścień. Ludzie go napominali, żeby go nie oddawał policji, ale on się nie dał przekonać. Policja przyjęła go bardzo uprzejmie, bo już meldowano o zgubie złotego pierścienia z brylantem. Ale potem patrzą na kamień i powiadają: „He-he, bratku, przecież to szkło, a nie brylant. Wiele też panu za ten brylant dali? Znamy takich uczciwych znalazców”. Wreszcie wyjaśniło się, że jeszcze jeden człowiek zgubił złoty pierścień z fałszywym brylantem, jakoby pamiątkę rodzinną, ale krawiec i tak przesiedział trzy dni, ponieważ w rozdrażnieniu dopuścił się obrazy policji. Dostał prawem przepisaną nagrodę, dziesięć procent, to znaczy koronę i dwadzieścia halerzy, bo cały ten pierścień wart był dwanaście koron. Mój krawiec rzucił tę przepisową nagrodę właścicielowi pierścienia w twarz, a ten zaskarżył go o obrazę, więc krawiec musiał jeszcze zapłacić dziesięć koron grzywny. Potem mawiał zawsze, że każdy uczciwy znalazca wart jest dwudziestu pięciu batów i że trzeba takiego rżnąć mocno, aż zsinieje, i to publicznie, żeby sobie ludzie zapamiętali, jak należy postępować. Sądzę, że naszego tabernakulum nikt nam nie odniesie, chociaż jest na nim znaczek administracji wojskowej, bo z wojskowymi rzeczami też nikt nie lubi mieć do czynienia. Woli wrzucić w wodę niż narażać się na różne kłopoty. Wczoraj w gospodzie „Pod Złotym Wieńcem” rozmawiałem z jednym człowiekiem ze wsi. Ma już pięćdziesiąt sześć lat i przyszedł do starostwa w Nowej Pace, żeby się zapytać, dlaczego zarekwirowali mu bryczkę. Gdy wyrzucono go stamtąd, zaczął przyglądać się taborom, które akurat przyjechały i stały na rynku. Jakiś młody człowiek poprosił go, żeby przez chwilę popilnował jego koni, bo on wiezie konserwy wojskowe. Jak poszedł, tak przepadł.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej»

Обсуждение, отзывы о книге «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x