– Hum! – mruknęła wreszcie ciotka.
Spojrzałem na nią nieśmiało.
– Pisałam do niego – rzekła.
– Do…?
– Do twego ojczyma. Wezwałam go, aby się ze mną na czysto rozmówił.
– Czy wie, gdzie się znajduję? – pytałem przerażony.
– Właśnie, pisałam mu to.
– I… czy mam mu być oddany? – wyjąknąłem.
– Zobaczymy – odparła ciotka.
– O! – zawołałem. – Nie wiem, co pocznę, jeśli mnie pan Murdstone znów weźmie.
– Nie wiem jeszcze, jak to będzie, zobaczymy…
Mrowie mnie przechodziło na samą tę myśl. Spuściłem głowę. Ciotka nie zwracała na mnie uwagi, przepasała fartuch, własnoręcznie wymyła i wytarła filiżanki i gdy wszystko już było w należytym porządku, zadzwoniła na służącą, aby wzięła tacę. Następnie, wdziawszy rękawiczki, starannie zmiotła kurz ze sprzętów, nawet z posadzki, ustawiając w porządku meble i graciki. Po starannym dokonaniu tych czynności, zrzuciła fartuch i rękawiczki, złożyła je, schowała w przeznaczonym na to miejscu i wziąwszy robotę, usiadła z nią w oknie, zasłaniając się wachlarzem przed słońcem.
– Chciałabym – ozwała się, nawlekając igłę – abyś poszedł na górę, pokłonił się ode mnie panu Dickowi i spytał, jak mu idzie jego praca.
Byłem gotów spełnić dane mi zlecenie.
– Sądzę – ciągnęła ciotka, spoglądając na mnie bacznie i nawlekając wciąż nitkę – że ci nazwisko pana Dicka wydaje się przykrótkie.
– Krótkie jest istotnie – odrzekłem.
– Wiedzże, proszę, że to zdrobniałe jego imię, a sąsiad nasz nazywa się w istocie panem Ryszardem Babley.
Chciałem właśnie powiedzieć, że stosowniej byłoby może tak go nazywać, gdy ciotka uprzedziła mnie:
– Nie nazywaj go tylko tak nigdy, on tego nie znosi. Jest to dziwactwo, chociaż, prawdę mówiąc, nie ma w tym nic dziwacznego, jeśli nam ktoś noszący pewne nazwisko wielką wyrządzi krzywdę, i samo nazwisko mamy w obrzydzeniu. Pan Dick tak się nazywa teraz tu i wszędzie, gdziekolwiek by się udał, czego zresztą nie uczyni nigdy. Pamiętaj o tym i nazywaj go nie inaczej jak „panem Dickiem”.
Upewniłem ciotkę, że się najchętniej zastosuję do jej zleceń, i wchodząc na schody, rozmyślałem, nad czym pan Dick pracować może. Wnosząc z tego, com ujrzał wchodząc, pracować musiał ciężko. Siedział z ogromnym piórem w ręku i z głową prawie położoną na papierze, a tak był pochłonięty pisaniem, że miałem sporo czasu przypatrzyć się i papierowemu latawcowi zwieszonemu nad biurkiem, i zwojom rękopisów leżącym na biurku przy stosach piór, a przede wszystkim już niesłychanej ilości atramentu zapełniającego tuziny całe przeróżnych rozmiarów flaszek i flaszeczek.
– O, Febusie! – zawołał, odkładając na bok pióro. – Jak się to wszystko składa na świecie… Chciałbym coś o tym wtrącić, ale jak obrócić, ale jak obrócić… – dodał ciszej, a dostrzegłszy mnie, nachylił się i nad samym zawołał mi uchem:
– Na szalonym świecie. Co prawda, dom wariatów, chłopcze!
Zaśmiał się wesoło i ze stojącej na stole tabakierki wziął niuch tabaki.
Nie śmiejąc wyrazić zdania w tak zawiłej kwestii, powtórzyłem zlecenie, jakie mi dano.
– Dobrze – odrzekł pan Dick – wzajemnie oświadcz jej me uszanowanie. Uważam, żem się posunął… Byłeś w szkole?
Przy tym pytaniu spojrzał na swój rękopis.
– Tak panie, niedługo.
– Czy pamiętasz – spytał, porywając pióro – datę ścięcia Karola I 151 151 Karol I Stuart (1600–1649) – król Anglii i Szkocji, (1625–1649), następca Jakuba I Stuarta; z powodu wieloletniego konfliktu z parlamentem, chybionej polityki podatkowej i religijnej (obawiano się rekatolizacji Anglii) oraz dążeń absolutystycznych doszło do powstania, a następnie wojny domowej, król został uwięziony, osądzony i ścięty; po jego śmierci władzę w państwie ogłoszonym republiką sprawował jako lord protektor Olivier Cromwell (do 1658 r.), a następnie została przywrócona władza królewska (od 1660 r.), jednak charakter rządów uległ przekształceniu do formy monarchii parlamentarnej; Karol I został uznany przez Kościół Anglii męczennikiem, a data jego egzekucji, 30 stycznia, stanowi święto w kalendarzu liturgicznym. [przypis edytorski]
?
Odpowiedziałem, że miało to miejsce w tysiąc sześćset czterdziestym dziewiątym roku.
– Aha – rzekł, kładąc pióro za ucho i patrząc na mnie z powątpiewaniem. – Tak stoi wprawdzie w historii, wątpię jednak, aby to było dokładne. Bo to widzisz, jeśliby to miało miejsce tak dawno, jakim sposobem tyle kłopotów spadłych z jego głowy mogłoby dziś leżeć na mojej?
Zdumiony nie umiałem na to odpowiedzieć.
– Dziwne! – mówił pan Dick ze wzrokiem utkwionym w papiery, z dłonią zatopioną w siwych włosach. – Nie mogę wybrnąć z tego… Mniejsza z tym, mniejsza – dodał wesoło, wstając z miejsca – czasu mamy sporo przed sobą dla rozstrzygnięcia wszelkich wątpliwości. Pokłoń się ode mnie pannie Trotwood i powiedz proszę, że mi idzie nieźle, wcale nieźle.
Miałem już wyjść, gdy zwrócił uwagę moją na latawca.
– Jak ci się podoba? – spytał.
Podobał mi się bardzo. Pewien byłem, że wzbija się wysoko.
– Sam go zrobiłem – upewniał. – Puścimy go razem, widzisz?
Pokazał mi, że zrobiony był z rękopisów. Wiersze były gęste, lecz nieregularne i nieczytelne. Tu i ówdzie jednak wpadało w oko imię Karola I.
– O, sznur długi – mówił – i rzeczy te, fakty idą w górę, wysoko, wysoko! Jest to mój system rozprzestrzeniania ich. Nie troszczę się wcale, gdzie spadną. Zależy to od okoliczności, prądów i tak dalej, moja to już rzecz; dość, że się wzbija wysoko, wysoko!…
Wyraz jego twarzy był tak łagodny i uprzejmy, tak w całej jego rumianej postawie było coś godnego, żem pomyślał, iż żartuje ze mnie, i zaśmiałem się, czemu też z całego wtórował mi serca. Gdyśmy się rozstawali, byliśmy już przyjaciółmi.
– I cóż tam porabia pan Dick? – spytała mnie ciotka, gdym wrócił.
Powiedziałem, że przesyła swe uszanowanie i że mu idzie nieźle, wcale nieźle.
– Co myślisz o nim? – spytała ciotka.
Miałem chętkę dać wymijającą odpowiedź, lecz niełatwe to było z ciotką. Opuściła robotę na kolana i zakładając ręce, a patrząc mi bystro w oczy, rzekła:
– Szczerze! Siostra twoja, Betsey Trotwood, powiedziałaby mi bez wahania każdą myśl swoją. Bądź, o ile się da, do niej podobnym i otwartym.
– Czy pan Dick – jąkałem się – pytam, ciotko, bo sam nie wiem doprawdy, czy jest… przy zdrowych zmysłach?
– Najzupełniej – stanowczo odrzekła.
– Doprawdy?
– Najzupełniej – powtórzyła z mocą. – Nikt bardziej od niego nie jest w pełnym posiadaniu swych zmysłów.
– Doprawdy? – powtórzyłem nieśmiało.
– Miano go za wariata. Z prawdziwym i osobistym zadowoleniem to zaznaczam, że miano go za wariata niegdyś. Od lat dziesięciu, to jest od chwili, w której mnie twoja siostra Betsey tak zawiodła, jest on moim stałym towarzyszem i doradcą.
– Od tak dawna! – wtrąciłem.
– Śliczni to byli ludzie ci, co go za wariata poczytywali – ciągnęła. – Pan Dick jest dalekim moim kuzynem. Mniejsza z tym, w jakim stopniu, to nie należy do rzeczy. Gdyby nim nie był, nie byłby go brat rodzony zamknął i obezwładnił. W tym rzecz!
Zdaje mi się, że byłem tym razem nieco obłudny, lecz widząc, jak przedmiot rozmowy zajmuje ciotkę, udawałem też wielkie zainteresowanie.
– Dobry mi wariat – ciągnęła. – Pod pretekstem, że był nieco ekscentryczny, chociaż nie więcej od wielu innych, brat rodzony nie mógł go ścierpieć pod własnym dachem i chociaż mu ojciec umierając zlecił nad nim opiekę, zamknął go gdzieś w szpitalu. Mądry! On to sam, bez wątpienia, jest wariatem.
Читать дальше