Wjechali na polankę. Było pusto i cicho – tylko w oddali szczekał pies, a bliżej dzięcioł kuł drzewo, równo i systematycznie. Oficerowie raczyli się obficie wódą i zagryzali ją kiełbasą. Byli we trzech, gdyż doktorem (dla oszczędności jednym) miał się zająć Łohoyski. Atanazy łyknął świetnej śliwowicy i to spotęgowało w nim szał życiowy do szczytu. Gdyby nie obecność świadków, zatańczyłby tu na tej szmaragdowej, oszronionej łączce. Nareszcie od strony miasta dał się słyszeć miękkawy odgłos czegoś jadącego i po chwili, starym sposobem, wspaniałym landem 148 148 lando – rodzaj czteroosobowego powozu konnego z opuszczaną budą. [przypis edytorski]
, zajechali: Prepudrech, zielony i zmięty jak ścierka, promieniejący energią Łohoyski, jak zawsze na miejscu się znajdujący Baehrenklotz i do tego doktor Chędzior – znakomity chirurg i lekkoatleta. Słońce świeciło w całej pełni i dzień zaiste zapowiadał się wspaniały. „To dziwne, nasycam się rzeczywistością jak nigdy” – rzekł półgłosem do siebie Atanazy.
– Nie ma nic rozkoszniejszego – posłyszał tuż nad uchem zdanie wypowiedziane przez rotmistrza Purcla i zaczerwienił się. Nasycanie stało się natychmiast o jakie trzydzieści pięć procent mniej intensywne.
– O to, to: w tym jest cały mężczyzna. Ten wigor na krawędzi, to igranie z losem. Lubię nie wstydzić się za mojego klienta – mówił dalej Purcel.
Nie mogli tego powiedzieć świadkowie nieszczęsnego Prepudrecha, który mimo dużej dawki alkoholu czuł się fatalnie. Wycieńczony erotycznie, niewyspany, dałby pół życia, aby ten okropny, jasny, pogodny ranek okazał się przykrym snem tylko. Gdyby chociaż na pewno wiedzieć mógł, że umrze i koniec! Ale najstraszniejsze były chwile nadziei, w których szarpał się jak pies na łańcuchu, by zapadać następnie coraz głębiej w obrzydliwy, śliski (o zgrozo! o ohydo!), nieomal śmierdzący strach. „Strach, strach!” – słowo to zdawało się być inkrustowane 149 149 inkrustowany – zdobiony techniką inkrustacji, polegającą wykładaniu powierzchni przedmiotu układanymi we wzory płytkami z innych materiałów, np. masy perłowej, metalu, rzadkiego rodzaju drewna. [przypis edytorski]
nieznośną, obcą, wstrętną materią w miękkich, rozłażących się w degrengoladzie 150 150 degrengolada – upadek moralny lub materialny, stoczenie się. [przypis edytorski]
zwojach mózgowych. Zamiast ciała, tęgiego jak koń, miał „pod sobą” miękką galaretę w rozkładzie.
– Wszystko to nerwy – mówił do Łohoyskiego Baehrenklotz. – Pamięta pan Józia Weyharda wtedy w Strzemieszynie? Flak, zupełnie zdezorganizowany, zdegumowany flak, mimo dwudziestu przeszło pojedynków bez zarzutu. Wszystko dlatego, że poprzedniego dnia… – tu nachylił się mu do ucha.
– I cóż w tym złego? – spytał z głupia frant Jędrek.
– No tak, ostatecznie, ale pora nieodpowiednia – zaczął kompromisowo brnąć Miecio, nie chcąc tracić marki w pewnych sferach.
Przerwał im Purcel – czas uciekał, a on o dziewiątej musiał już być w maneżu 151 151 maneż – pomieszczenie do nauki konnej jazdy, ujeżdżalnia koni. [przypis edytorski]
. O szczęście, o rozkoszy! Pewność bycia w maneżu, a choćby w jakiejś gorszej instytucji, o jakiej bądź godzinie (choćby o szóstej z rana) wydała się szczytem spełnionego marzenia biednemu Azalinowi. Na dnie jakiejś burej, złowrogiej ciemności, która z cudownego, jesiennego poranku czyniła obrzydliwe rendez-vous 152 152 rendez-vous (fr.) – spotkanie. [przypis edytorski]
najpodlejszych uczuć i jeszcze może podlejszych od nich wykrętów, widział Helę, w całej niezgłębionej piękności i uroku i (o wstydzie!) przeklinał ją cicho i dyskretnie – jakby w tajemnicy przed sobą samym. Przypomniało mu się czyjeś zdanie o Napoleonie: „…le danger ne le mettait pas en colère” 153 153 le danger ne le mettait pas en colère (fr.) – niebezpieczeństwo nie rozzłościło go. [przypis edytorski]
. O gdybyż! Ale był zły jak szerszeń; kąsałby swoich świadków z zazdrości, że tak swobodnie mówią, śmieją się, nabijają te przeklęte pistolety. Z przyjemnością wyrżnąłby nogą w brzuch doktora Chędziora, który rozkładał się bezczelnie w rannym słońcu z całym swoim chirurgicznym kramem. „Oto są skutki tego życia z dnia na dzień i niezajmowania się niczym poważnym” – myślał. „O, Boże – szeptał, nie wierząc w Boga zupełnie – już nigdy… Od jutra, od dziś, tu, zaraz, zacznę nowe życie, wezmę się do jakiejś pracy, tylko niech teraz dziś…” Bełkot wewnętrzny. Ale „tam” w zaświatach było jakoś pusto i głucho. Ten świat, pod nieprzepuszczalną maską pogodnego ranka, nie dopuszczał myśli tych do wyższych sfer. Znowu przyszła fala złości na tle beznadziejnego osamotnienia. „A łotry! Pojadą sobie na śniadanko z tym przeklętym Bazakbalem, który strzela jak król i niczego się nie boi – a ja będę już gotów albo ciężko ranny – w brzuch, psiakrew, w brzuch!” Zatrząsł się nagle. „Przecież mam pierwszy strzał! Jeśli go zajadę porządnie…” – i nagle dzika moc wstąpiła w jego rozklekotane ciało. Wzrok stał się sępi, ponury i zawzięty. W dobrą dla siebie chwilę usłyszał komendę.
„Na miejsca!” – krzyknął Purcel. Gdyby słowa te doszły go trzydzieści sekund wcześniej, może by zemdlał. Teraz sprężyły go one od środka jeszcze mocniej w bykowatą, bezczelną elastyczność, jak duża dawka strychniny.
– Na komendę: raz, wystrzeli książę Prepudrech, na: dwa, pan Bazakbal.
Ktoś tak mówił, ale żadna ze stron wojujących nie wierzyła jeszcze w możliwość tego bezsensownego faktu.
– Oczywiście, o ile będę mógł – powiedział półgłosem zupełnie wesoło Atanazy, stając na mecie.
Słońce miał z prawej strony, czuł rozkoszne jego, żywe ciepło – jakby z pieca, tylko na biliony kilometrów odległego. Pierwszy raz uświadomił sobie, że ono grzeje tak, jak wszystko inne, i zamarł myślą w olbrzymiości wymiarów: wielkości i odległości. O, gdyby urok tej chwili mógł trwać ciągle! Jakże cudownie pięknym byłoby wtedy życie! Zosia z Helą zmieszały się nagle w jedno z uczuciem opijanienia ciepłem słońca i błękitem nieba. Bezosobowy, rozkosznie zabarwiony kompleks elementów i nic więcej – „stał”, czy unosił się w czystym trwaniu, durée pure 154 154 durée pure (fr.) – czyste trwanie. [przypis edytorski]
tego osła Bergsona – przemknęło mu przez świadomość. Początku myśli tej nawet nie znał. Był to moment wymarzony przez Chwistka, tak zwanej (czort wie po co?) przez niego „rzeczywistości elementów wrażeniowych”, czyli po prostu usunięcie się w „tło zmieszane” ( unbemerkter Hintergrund 155 155 unbemerkter Hintergrund (niem.) – niezauważalne tło. [przypis edytorski]
Corneliusa) – znowu pojęcia przesunęły się w postaci znaków indywidualnych, niezrozumiałych dla innych – bezpośrednio danej jedności osobowości. Wyprztyk, nauczyciel z dzieciństwa, odzywał się we wszystkich filozoficznych dywagacjach. A dosyć! Ujrzał przed sobą wykrzywionego od słońca Prepudrecha, który ustawiał się do niego bokiem, podnosząc z lekka rękę z pistoletem. Nie mógł Atanazy uwierzyć, że to jest ten właśnie dobrze mu znany i z lekka przez niego pogardzany Prepudrech. „Jeszcze wystrzeli idiota przed czasem. Ręka mu drży. Widzę, widzę” – wyszeptał z radością.
Ale Prepudrech nagle zmienił się. Był teraz piękny, oczy błyszczały mu niepojętym tryumfem. W istocie był takim, na jakiego wyglądał. Chwila była cudowna. Czuł obecność Heli we wszechświecie: oddychał nią w postaci cieplejącego powietrza, wchłaniał ją wzrokiem w rdzawych barwach jesieni i migdałowym (co do smaku) błękicie nieba, czuł ją w lekkim powiewie chłodnego, wilgotnego wietrzyku ciągnącego od północy, od lasku, pełnego zapachu przegniłych liści i jakiejś nieomal ogórkowej, a jednak trupiej świeżości. Zatrzymać, zatrzymać to! „Verweile doch, du bist so schön” 156 156 Verweile doch, du bist so schön (niem.) – Trwaj (chwilo), jesteś tak piękna (J.W. Goethe Faust , słowa umierającego Fausta). [przypis edytorski]
, czy coś tam takiego. „Cel” – posłyszał głos Purcla. „El” – głupkowato wesoło powtórzyło echo, dolatując razem z zimnym podmuchem z prawej strony. Książę podniósł pistolet i bez drżenia zaczął go opuszczać na linii przeciwnika: minął głowę, szyję, mostek… Był dobrym w gruncie rzeczy chłopcem i w ostatniej chwili nie wiedział, w co miał strzelać.
Читать дальше