1 ...7 8 9 11 12 13 ...17 Nagle przystanął i rozejrzał się po domach. Spostrzegł, że minął już dom ciotki i uśmiechając się do siebie, zawrócił. Gdy wchodził do dość ciemnego przedpokoju, służący oznajmił mu, że właśnie podano do stołu. Jednemu z lokajów oddał kapelusz i laskę i wszedł do jadalni.
– Henryk spóźniony, jak zwykle – zawołała ciotka, kłaniając mu się głową.
Łatwo znalazł wymówkę i siadając na niezajętym przy niej krześle, rozglądał się po zebranych. Z końca stołu skłonił mu się nieśmiało Dorian, z zadowolenia rumieniąc się. Naprzeciw siedziała księżna Harley, dama o niezwykłej dobroci charakteru i usposobienia, lubiana przez każdego, kto ją tylko znał. Odznaczała się obfitością architektonicznych proporcji, które historyk współczesny, gdyby nie chodziło o księżną, nazwałby otyłością. Obok niej, po prawej stronie, siedział pan Tomasz Burdon, radykalny członek parlamentu, tylko w polityce idący za swym przywódcą, natomiast w życiu prywatnym kierował się dobrą kuchnią, jadając z torysami, a myśląc z liberałami, zgodnie z mądrą i dobrze znaną zasadą. Miejsce z lewej strony zajmował pan Erskine z Treadley, starszy pan z dużym wdziękiem i kulturą, który jednak popadł w zły nałóg milczenia, ponieważ – jak to kiedyś wyłuszczył ciotce Agacie – wszystko co miał do powiedzenia, powiedział już był przed trzydziestym rokiem swego życia. Sąsiadką lorda Henryka była pani Vandeleur, jedna z najstarszych przyjaciółek ciotki, prawdziwa święta między niewiastami, ubrana jednak tak okropnie, że przypominała niedbale oprawioną książkę do nabożeństwa. Na szczęście z drugiej strony siedział obok niej lord Faudel, bardzo sprytna miernota w średnim wieku, świecący łysiną jak orędzie ministerialne w Izbie Gmin 26 26 Izba Gmin – niższa izba brytyjskiego parlamentu. [przypis edytorski]
; ona jednak rozmawiała z nim z ową głęboką powagą będącą niewybaczalną wadą, w jaką, jak sam to raz zauważył, popadają wszyscy ludzie naprawdę dobrzy, aby już nie wyleczyć się z niej.
– Mówimy o tym biednym Dartmoorze, lordzie Henryku – odezwała się księżna, wdzięcznie pochylając ku niemu głowę ponad stołem. – Czy sądzi pan, że istotnie ożeni się z tą zachwycającą dziewczyną?
– Przypuszczam, księżno, że to ona ma zamiar mu się oświadczyć.
– Coś strasznego! – krzyknęła lady Agata. – Należałoby temu przeszkodzić.
– Wiem z najlepszego źródła, że jej ojciec ma olbrzymią fabrykę towarów łokciowych 27 27 towary łokciowe (przestarz.) – tkaniny, wstążki itp. sprzedawane w sklepiku na łokcie, tj. odwijane z beli i przycinane do długości pożądanej przez klienta. [przypis edytorski]
– rzekł pogardliwie pan Tomasz Burdon.
– Mój wuj, panie Tomaszu, miał go już za świniobójcę.
– Towary łokciowe! Jakież towary łokciowe wyrabia Ameryka? – zapytała księżna, podnosząc w górę swą szeroką rękę, jakby podkreślając swe słowa.
– Amerykańskie romanse – odparł lord Henryk, biorąc z półmiska kawałek przepiórki.
Księżna zmieszała się.
– Nie zważaj na niego, moja droga – szepnęła lady Agata. – On sam nigdy nie wie, co mówi.
– Kiedy odkryto Amerykę – odezwał się poseł radykalny i począł przytaczać banalne zdarzenia.
Jak każdy, kto pragnie wyczerpać przedmiot, i on wyczerpał cierpliwość swych słuchaczy. Księżna westchnęła i skorzystała z przysługującego jej przywileju, przerywając mu:
– Bodajby nie odkryto jej nigdy! – zawołała. – Doprawdy, nasze panny nie mają teraz powodzenia. To niesprawiedliwe.
– A może Ameryka wcale nie została odkryta – rzekł pan Erskine. – Twierdziłbym niemal, że to tylko urojenie.
– O, kiedy ja widziałam próbki jej mieszkanek – odparła, wahając się, księżna. – Muszę przyznać, że po większej części nadzwyczaj przystojne. Ubierają się też bardzo dobrze. Wszystko dają sobie robić w Paryżu. Byłabym zadowolona, gdybym sobie mogła na to pozwolić.
– Opowiadają, że gdy dobry Amerykanin umrze, udaje się do Paryża – chichocząc, wtrącił pan Tomasz, posiadając w zapasie obszerną garderobę znoszonych ubrań księcia Dowcipu.
– Naprawdę! A dokąd idzie po śmierci zły Amerykanin? – zapytała księżna.
– Do Ameryki – odpowiedział lord Henryk.
Pan Tomasz zmarszczył brwi.
– Obawiam się, że siostrzeniec pani ma uprzedzenie do tego wielkiego kraju – rzekł do lady Agaty. – Byłem tam, przejechałem cały kraj w pociągu dostarczonym przez dyrekcję, która w podobnych wypadkach jest niesłychanie uprzejma. Zapewniam państwa, że taka podróż bardzo kształci.
– Ale, czyż istotnie musimy zwiedzać Chicago po to, aby się wykształcić? – zapytał żałośnie pan Erskine. – Nie czuję się na siłach do takiej podróży.
Pan Tomasz machnął ręką.
– Pan Erskine z Tredley ma cały świat w swej bibliotece. My, ludzie praktyczni, lubimy rzeczy oglądać, a nie czytać o nich. Amerykanie są narodem nadzwyczaj zajmującym. Są przede wszystkim bezwzględnie rozsądni. Sądzę, że jest to ich główną cechą charakterystyczną. Tak, panie Erskine, bezwzględnie rozsądny naród. Upewniam pana, że w Ameryce nie ma ludzi niedorzecznych.
– Jakie to straszne! – zawołał lord Henryk. – Mogę znieść surową przemoc, ale surowy rozsądek jest wprost nieznośny. W jego postępkach jest coś z niesprawiedliwości. On schodzi poniżej rozumu.
– Nie rozumiem pana – rzekł pan Tomasz, czerwieniejąc.
– Ja rozumiem, lordzie Henryku – wyszeptał pan Erskine, uśmiechając się.
– Na tym polu paradoksy są na miejscu… – zauważył baronet.
– Czy to był paradoks? – zapytał pan Erskine. – Nie sądzę. Zresztą możliwe. Droga paradoksów jest drogą prawdy. Aby udowodnić rzeczywistość, musimy zobaczyć ją na wyciągniętej linie. Prawdy możemy sądzić dopiero wówczas, gdy staną się akrobatkami.
– Mój Boże! – rzekła lady Agata. – Czego ci mężczyźni nie wygadują! Z pewnością nigdy nie zrozumiem tego, o czym rozprawiacie. Och! Henryku, jestem na ciebie naprawdę rozgniewana. Dlaczego starasz się wpłynąć na naszego miłego pana Doriana Graya, aby opuścił East End? Zapewniam cię, iż byłby dla nas wprost nieoceniony. Jego muzyka podobałaby się na pewno.
– Chciałbym, aby zagrał dla mnie – zawołał lord Henryk, uśmiechając się, i patrzył na koniec stołu, skąd biegło doń błyszczące spojrzenie odpowiedzi.
– Ale ci w Whitechapel są tacy nieszczęśliwi – nalegała lady Agata.
– Ze wszystkim mogę współczuć, oprócz cierpienia – rzekł lord Henryk, wzruszając ramionami. – Nie mogę z nim współczuć. Zbyt jest brzydkie, zbyt straszne, zbyt przygnębiające. Jest coś straszliwie chorobliwego w nowoczesnym współczuciu dla niedoli. Można się wzruszać barwą, pięknem, radością życia. Im mniej się mówi o mrokach życia, tym lepiej.
– A jednak East End jest zagadnieniem bardzo doniosłym – zauważył pan Tomasz, poważnie poruszając głową.
– Całkiem słusznie – odparł młody lord. – Jest to zagadnienie niewolnictwa, a my staramy się rozwiązać je, zabawiając niewolników.
Polityk spojrzał nań przenikliwie.
– Jakież więc zmiany pan by wprowadził? – zapytał.
Lord Henryk roześmiał się.
– Nic w Anglii nie chcę zmieniać oprócz pogody – odparł. – W zupełności wystarcza mi rozmyślanie filozoficzne. Ponieważ wszakże wiek dziewiętnasty zbankrutował przez nadmiar współczucia, więc radziłbym, aby przywołać na pomoc Naukę. Zaletą uczuć jest to, że wiodą nas na bezdroża, zaletą Nauki, że wcale nie jest uczuciowa.
Читать дальше