Władysław Orkan - Płanety

Здесь есть возможность читать онлайн «Władysław Orkan - Płanety» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: foreign_prose, foreign_antique, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Płanety: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Płanety»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zbiór trzynastu utworów Władysława Orkana (1875–1930), w przeważającej ilości opowiadań, których fabuła, oddana z naturalistycznym zacięciem, toczy się w realiach życia góralskiego.W prezentowanych tekstach Orkan daje się poznać jako wnikliwy obserwator, z zamiłowania publicysta i etnograf. Nie traci przy tym wrażliwości i zaangażowania społecznego, bowiem zawsze opowiada się za ocaleniem człowieczeństwa i spraw istotnych, skazanych na niepowodzenie. Surowe, oszczędne stylistycznie obrazy porażają czytelnika pesymizmem wymowy, ukazując biedną, zacofaną wieś galicyjską końca XIX wieku.

Płanety — читать онлайн ознакомительный отрывок

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Płanety», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Dyć jeszcze czas… – zauważyła Terenia, nie chcąc przerywać miłej roboty. Lubiła patrzeć, jak się jej ciasto wymykało z pod drobnych paluszków.

– Nie czas, nie, bo wieczór na ramieniu. Kież się uwarzy?… A groch trza długo gotować, coby uwrzał…

Tereska, rada nie rada, musiała słuchać. Wyjęła leniwie ręce, opłukała w ciepłej wodzie, odwinęła rękawy i przeszła z koszykiem do piwnicy.

Matka tymczasem wymiesiła do reszty ciasto, zarobiła drożdże i ustawiła niecki na piecu.

– W cieple może się prędzej ruszy… – szepnęła do siebie i zabrała się do gniecenia bryndzy na szerokiej misce, lejąc mleko słodkie i bijąc pół kopy jaj.

Dwaj chłopcy przybliżyli się ku niej.

– Mamusiu, co to będzie? – zapytał nieśmiało młodszy.

– Kołacze będą…

– Dziś?… – spytał starszy.

– Dziś póst… nie wiesz o tem? Wilija…

– To nic nie będziemy jeść, bo mama powiedziała Teresie, że dopiero na wieczór ugotuje…

– Na wiliją… – oświadczyła matka.

– To dopiero wieczór wilija?… – pytał żałośnie młodszy.

– Cały dzień wilija, ale się dopiero na wieczór je…

– Na wieczór!… – szepnęli smutno obydwa i spojrzeli ku garnkom, stojącym rzędem na nalepie.

Niezadługo wróciła Tereska i jęła się łupienia kartofli. Matka pokończyła swoje, zapaliła w piecu i szła robota po robocie, raźno, wartko… W dymnej izbie wisiało oczekiwanie rok niewidzianej wilji…

Niebawem i Błażej wrócił z podłaźnicką. Zmarzł jak sęk, bił kerpcami o ziemię i pchał się ku piecowi…

– Mróz, jak sto djabł…

– Cit!… – pogroziła mu żona – wilija dzień święty… Nie obrażaj Boga i ku piecowi się nie pchaj, boś nie piecuch!… Jeszcze mi do ciasta naprószysz. W izbie nie umarzniesz…

Błażej, zbity z tropu, łypnął oczami, jeszcze raz kerpcem jęknął o ziemię i pognał do stajni, wrzucić wołom garść siana. O woły dbał, jak każdy chłop, który im ma co dawać…

– Tereska! – zbaczyła se matka – leć no za ojcem, niech zruci drobnego siana…

– Na stół! Prawda! – klasnęło w dłonie dziewczę i pobiegło za ojcem na boisko.

Matka przykładała drew do pieca. Dym walił się na izbę i sięgał prawie do samej ziemi. Dusiła się kobiecina, raz po raz wycierała oczy fartuchem i uparcie nie odstępowała nalepy…

– Dyć się przecie musi przewalić… – powtarzała głośno.

– Mamo! szczypie! dym!… – wołoł Józuś.

– To idź do izdebki… czemu tu siedzisz?…

Wojtuś pociągnął braciszka, rzucili się strzałą przez sień, drzwi tylko do izdebki zaskrzypiały… Dym pchał się otwartemi na oścież drzwiami, ale z izby nie ustępował. Wszędzie go było pełno.

– Niech będzie pochwalony!… – rozległo się w sieni.

– Na wieki wieków!… – wypadło od nalepy. Błażejowa przetarła lepiej oczy, nachylając się, by dojrzeć, kto tam taki…

Na progu zarysowała się ciemno, jak we mgle, chuda postać.

– A, to ty, Jagnieś!… Pójdź-że dalej, ale tu dym…

– A tam mróz, sto razy gorszy od dymu… – odpowiedziała zgrzytliwie i przypadła do nóg gospodyni. – O, moja gosposiczko!…

– Nie schylaj się, nie… Skądże idziesz?

– Pytajcie się, kaj idę… bo sama nie wiem. U ludzi wilija, a u mnie zawdy póst…

– No, siądźno, siądź, nie narzekaj – mówiła łagodnie gospodyni. – Zostaniesz na wiliję u nas. Nie dużo nas, to się zmieścisz…

– O, moja gosposiczko!… – drugi raz przypadła do nóg Błażejowej. Nie miała słów podzięki. Ona, biedna komornica, raz będzie na „porządnej wilji”, w cieple, przy pełnych miskach… Zdumiona nieoczekiwanem szczęściem, siadła nieśmiało na ławie.

– Cóż ta u ludzi słychać? – spytała po małej chwili gospodyni.

Jagnieszka nie odpowiadała, rozbierając w myśli zaprosiny, nie dowierzając jeszcze… Gospodyni powtórzyła zapytanie.

– U ludzi? u ludzi, pytacie?… Jak zwyczajnie na wilję – każdy ciągnie do chałupy i znosi, co może… Jasiek z Brzegu kupił worek mąki od żyda…

– Czy mu już brakło ziarna?

– Co mieli, to zjedli na jadwencie. Ho! nie każdy to ma swoje, nie każdy…

– No i pomyślijcie, kaj ta do przednowku, a już kupują…

– La biednych cały rok przednowek.

– Dyć tak, nie inaczej… – zadumała się gospodyni, patrząc z założonemi rękami w trzaskający ogień. Myślała o przyszłości, o dzieciach swoich… „Dziś jeszcze mają… ale potem, za jakiś czas… czy się obejdą na wiliję o swojem? Czy ich bieda nie zmusi kupować – i za co?…”

– Rusza się… rusza!… – wołał wesoło mały Józuś, który już wpadł z izdebki i wskazywał rozwartemi palcami na niecki. Jagnieszka podniosła się z ławy.

– Bez uroku! piekne ciasto. Będą się kołacze darzyć…

– Oh, już czas! a ja się zagadała… – karciła się gospodyni. Zdjęła z pieca niecki i przyklepywała dłonią ciasto, które wypychały na boki żywe drożdże.

Błażej wszedł do izby, a za nim wbiegła Teresa, niosąc na narączku drobne siano.

– Cóż tak siedzicie? – zburczała ich gospodyni. – Tereś! Bój się Boga, to już dawno z połednia, a jeszcze ci nic nie wre… Kładź-że drewna na ogień i gotuj co tchu! Siano podścielisz na dość czasu…

Komornica schyliła się z bojaźnią do kolan gazdy, pytając nieśmiało, czy nie będzie markotno, że ją gaździna zatrzymała na wiliją… Chłop się rozśmiał dobrodusznie. Więc, bardzo rada, pozwijała się w kłębek i siedziała odtąd cicho w kącie, pragnąc jak najmniej miejsca zajmować…

Tereska zwinęła się koło nalepy, podnieciła ogień. Z garnków buchała para na izbę, z której już dym ustąpił drzwiami i okiennicą na górę… Matka rozklaskiwała placki, kładła na nie bryndzę i sadzała do pieca, żegnając je krzyżem, by się lepiej darzyły… Kołacze rumieniły się w piecowym warze, rosły, a dzieci miały z tego okrutną uciechę, tylko, że o mało się im bicia nie dostało, bo podłaziły matce pod łopatę, na której wsadzała placki.

Błażej zaś „śwarniał się” po izbie tu i tam. Bydłu polanie przyniósł, podłaźniczkę obcinał, ale i głód mu ściskał wnętrzności, bo często zazierał do garnków, rychło się uwarzy…

Mroczyło się powoli… Nadchodził wilijny wieczór. Czuć go już było w podnieconej gorączce oczekiwania, malującego się na zgłodniałych twarzach. Nie dziwota – od rana nic nie jedli, żeby na wiliję módz więcej przełknąć i bardziej się ucieszyć…

Matka już powsadzała placki, zatkała piec i zajęła się przystrojeniem wieczerzy…

Cztery duże miski stały na skrzyni. Rozmaite „warzywo” z garnków wypełniło je po brzegi.

Podczas, gdy się jedzenie chłódziło, zaścielono w izdebce stół drobnem sianem i przykryto lnianą paruchą.

Wszyscy przeszli do izdebki i poklękli na ziemi…

– „Pobłogosław, Panie, te dary…” – mówił z przejęciem Błażej, a inni powtarzali za nim…

Tylko mały Józuś nie uczuwał tego nastroju religijnego, pierwszy wygramolił się za stół na ławę i wybrał swoją łyżkę, a w czasie modlitwy zjadł dwa opłatki, rozważnie pominąwszy leżący przed sobą, bo wiedział, że ten mu i tak nie ucieknie…

Z przejęciem tej ważnej chwili obsiedli stół, a gdy gospodyni pownosiła miski i zajęła swe miejsce, poczęli się łamać opłatkiem… Łamali się naprzemian wszyscy, po dwa, po trzy razy. Dzieci chichotały głośno, komornica łzy miała w oczach; powaga chwili rysowała się w twarzy Błażeja i żony jego… Ręka mu drżała, gdy jej podawał opłatek…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Płanety»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Płanety» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Władysław Żernik - Wojna w Zatoce Perskiej
Władysław Żernik
Władysław Orkan - Bazie
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Gody
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Jasna polana
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Niedowiarek
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Piekiełko
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Wilija
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Po omacku
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Przekleństwo
Władysław Orkan
Władysław Orkan - Wesoły dzień
Władysław Orkan
Władysław Stanisław Reymont - Komediantka
Władysław Stanisław Reymont
Władysław Syrokomla - Żebrak-fundator
Władysław Syrokomla
Отзывы о книге «Płanety»

Обсуждение, отзывы о книге «Płanety» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x