– Ale kiedyś umrze…
– A jak, z przeproszeniem, nic jaśnie panu nie zapisze?…
Dziedzic zaczął z gorączkowym pośpiechem chodzić po pokoju. Żyd podniósł się z krzesła.
– Poradźże mi! – zawołał stając nagle przed pachciarzem.
– Ja wiem, że jaśnie pan nie zginie, choćby i ten Niemiec dobra kupił. Jaśnie pan będzie zawsze żył między jaśnie państwem, a jak (tu Szmul zniżył głos) z przeproszeniem – jaśnie pani kiedy… tego… to jaśnie pan ożeni się.
– Głupiś, Szmulku – rzekł dziedzic.
– To jest prawda, ale pani Weiss ma dwa miliony gotówką. A co sreber, kosztowności…
Dziedzic schwycił go za ramię.
– Milcz! – ofuknął. – Potrzebuję trzystu rubli i o nich myśl…
– I to można zrobić… – odparł Szmul.
– W jaki sposób?
– Poprosimy pani Weiss…
– Nigdy…
– To musi jaśnie pan dać zastaw, a ja od Żydków wydobędę pieniędzy.
Dziedzic uspokoił się, znowu usiadł i zapalił cygaro. Żyd po chwilowej przerwie mówił dalej:
– Aj! jaśnie panu to i pod wozem, i na wozie dobrze, ale co ze mną będzie? Ja nawet kwitów nie mam… Żeby choć był jaśnie pan młyn wystawił, o co tyle lat proszę.
– Nie było pieniędzy.
– Były nieraz i niejedne. Teraz także jaśnie pan wziął trzy tysiące rubli, ale wolał powóz kupić i pokoje wylepić… A nade mną wciąż wisi strach…
– Zarobiłeś na tym interesie z pięćset rubli.
– Możem zarobił, możem stracił, a zawdy wolałbym młyn. Co stoi wsadzone w ziemię, to jest wartość, a z pieniędzmi tylko kłopot i wielkie chodzenie dla złodziejów.
– No – przerwał dziedzic – zaczekaj tu, a ja tymczasem pomyślę o wynalezieniu ci zastawu.
– Niech i tak będzie, kiedy jaśnie pan każe.
Przez cały czas rozmowy ojca ze Szmulem Anielka pogrążona była w tym przykrym i chaotycznym stanie duszy, jaki zwykle wywołuje obawa. Podrażniona imaginacja bezświadomie usiłowała rozstrzygnąć pytanie: co też powie jej ojciec? – i w odpowiedzi na to tworzyła z przeszłych wspomnień i teraźniejszych wrażeń obrazy smutne i bezładne.
Dziewczynka parę razy widziała zagniewanego ojca i w tej chwili nie mogła opędzić się przed jego zmarszczonym czołem i najeżonymi brwiami. Ścigały ją błyszczące, wprost na nią zwrócone oczy i dźwięczny, podniesiony głos.
Potem widziała biedną Magdę, którą jakiś człowiek targał za włosy i kopał, a dalej – pannę Walentynę chłodną, ale nieubłaganą, która w milczeniu, ze spuszczonymi oczyma, układała straszny plan przeciw Anielce.
Rozmowę ojca ze Szmulem dziewczynka słyszała dokładnie, lecz na razie nie pojmowała jej. W umyśle Anielki pozostał jednakże niewyraźny obraz jakiejś damy obok ojca…
Nad tym wszystkim unosił się Szmul, który patrzył Anielce w oczy i uśmiechał się złośliwie, a zarazem smutno, jak to było w jego zwyczaju.
„Boże! Boże!… jaki ten Szmul niegodziwy!… Co on powiedział ojcu!… Kto jest ta pani Weiss?” – pytała siebie samej z przestrachem.
Nie mogła wytrzymać w tym miejscu. Pobiegła do swego pokoju i siedziała tam przez długi czas na krześle czekając, aż ją wezwą, cicha, przelękniona.
Ale nie zawołano jej tak prędko. Kolacja była dziś spóźniona, ponieważ ojciec długo rozmawiał z matką.
Tym razem ojciec miał doskonały humor. Wszedł do pokoju nucąc i stanąwszy obok fotelu matki rzekł do niej pieszczotliwie:
– Buzi!
– Nareszcie, po dziesięciu dniach – rzekła matka. – Je suis charmée , żeś sobie przypomniał o mnie, od czego już odwykłam. Choroba, pustka i rozpaczliwe myśli, voici mes compagnons ! Jeżeli mam powiedzieć prawdę, to w tym ponurym pokoju nawet twoja wesołość robi na mnie przykre wrażenie…
– No, nie dziwacz, moja Meciu. I twoja samotność, i choroba skończą się wkrótce, tylko – cierpliwości. Jestem na drodze do zrobienia świetnego interesu i bylebym zebrał potrzebne fundusze…
– Assez! assez! Je ne veux pas écouter cela! … Znowu interesa i pieniądze! Ach, nie zasnę dziś…
– Ależ poczekaj, powiem ci i co innego. Wyobraź sobie, że Władysław jest już po słowie z panią Gabrielą. Poczciwa rozwódka pożyczyła mu pięć tysięcy rubli, za które ekwipuje się jak książę. Gdybyś widziała jego odświeżony pałacyk, meble i powozy…
– Nie chce mi się wierzyć – przerwała pani – aby Gabriela wyszła za szaławiłę, który w ciągu kilku lat stracił ogromny majątek…
– Przepraszam cię. Nie stracił, tylko zadłużył, ale przy kapitale żony wyrobi się. Żyjemy w epoce przejściowej, w której zachwiane zostały najznakomitsze fortuny…
– Wiem!… przez karty i zabawy.
– Nie bądźże złośliwą, tym bardziej że nieoceniony Władek oddał mi wielką przysługę w pewnym interesie. I gdybym znalazł pieniądze…
– Znowu interes i pieniądze!…
– A, doprawdy, że nie poznaję cię, Meciu! – zawołał zgorszony mąż. – Wiesz, że sam nie lubię rozprawiać o drobiazgach, a tym bardziej ciebie nimi nudzić, ale obecnie chodzi o kwestią serwitutów, o nasz majątek, stanowisko, przyszłość dzieci. Wszystko to nie może przecie rozbić się o jakieś kilkaset rubli…
– Więc znowu zabrakło ci pieniędzy? – spytała zdziwiona pani.
– Naturalnie, i tym razem postanowiłem ciebie prosić o pomoc…
Pani zasłoniła oczy chustką i zapytała żałośnie:
– Mnie?… a cóż ja ci pomogę?… Cały mój posag stracony, połowa klejnotów w zastawie, ja nie mam za co pojechać do Chałubińskiego, który, czuję to, powróciłby mi zdrowie. A nie wspominam już o nieszczęśliwym Józiu, o tym, że służba nie zapłacona, że wiele bierze się na kredyt… Oh, malheureuse que je suis ! łez mi już wkrótce zabraknie…
– Meciu! zaklinam cię, uspokój się – błagał ją mąż. – Ty nie chcesz pojąć, że wszystkie majętności, cały ogół przechodzi epokę krytyczną, która dla nas specjalnie skończy się za dni kilka. Gdy ureguluję serwituty, natychmiast wezmę dziesięć tysięcy rubli i włożę w melioracją dóbr. Urodzaje wówczas poprawią się, długi spłacimy, a tymczasem sprzedamy drugą część lasu i wyjedziemy za granicę. Tam odżyjesz, będziesz znowu bawić się i błyszczeć jak niegdyś…
– Vain espoir ! – szepnęła pani. – Zawsze mi to powtarzasz, ile razy chodzi o mój podpis…
– Teraz nawet podpisu nie potrzeba, Meciu! – pochwycił mąż. – Dasz mi tylko na tydzień… dwa… twój naszyjnik…
– Malheur! malheur! – szepnęła pani.
– Najdalej za miesiąc będziesz miała wszystkie twoje klejnoty…
– Łez mi już wkrótce zabraknie…
– W początkach zaś października odwiozę cię do Warszawy, gdzie o ile mi się zdaje, będziesz mogła przepędzić całą zimę…
– Tylko dla odzyskania zdrowia – szepnęła.
– No, i trochę dla rozrywki! – odparł mąż z uśmiechem. – Teatr, koncert, a nawet jakiś tańcujący wieczorek nie zaszkodzą ci.
– Zapewne tańczyć będę w tych przedpotopowych sukniach, które butwieją w szafie…
– No, no!… Ty wiesz, że kupisz sobie nowych, ile zechcesz.
Pani opuściła głowę na piersi i po chwilowym namyśle rzekła:
– Weź sam ten naszyjnik z biurka. Boże! czuję, że umarłabym z rozpaczy, gdybym teraz spojrzała na niego.
– Ale za to jak ci będzie przyjemnie wystąpić w nim kiedyś! Ile razy spojrzysz na niego, przypomnisz sobie, żeś nie zawahała się przed spełnieniem obowiązków względem dzieci i stanowiska…
Z tymi słowy poszedł do biurka i szukając tam, ciągnął dalej:
Читать дальше