Kwaternostra I ubawiła nasza przygoda. Zapominając o swej monarszej godności, roześmiał się rubasznie, po marynarsku, i rzekł do mnie:
– A to pyszny kawał! Nieźle pana ten ptaszek urządził, niech go kura kopnie! Chciałbym mieć takiego kolibra w swoim ogrodzie!
Ledwo król wyrzekł te słowa, gdy z drzewa sandałowego sfrunął Tri-Tri, usiadł mu na głowie i kilkakrotnie stuknął dziobkiem w królewski nos.
– Co to? Nowy zamach! – krzyknął król. – Limpotronie, złap go natychmiast! ‹O‹ wołając: ministronowie, pozostali niego do się Przyłączyli kolibrem. za pogoń w rzucił Wiatrów Czterech i Pogody›
– Trzymać! Łapać!
A tymczasem Tri-Tri szybował beztrosko nad ich głowami, aż w końcu usiadł na stateczku „Apolinary Mrk” zakotwiczonym pośrodku jeziora. Ministronowie bezradnie stali na brzegu i wymachiwali rękami.
Kiedy już wszyscy zrezygnowali z pościgu, Tri-Tri dobrowolnie opuścił bezpiecznie schronienie, usiadł ponownie na ramieniu króla i pieszczotliwie pogłaskał go dziobkiem po policzku.
Ministronowie rzucili się z hurmem, aby złapać kolibra, ale Kwaternoster I, który już zdążył się udobruchać, powiedział: „amnestia” i pozwolił ptaszkowi krążyć swobodnie nad królewską głową.
Po tym zajściu towarzystwo wróciło do swoich altanek, natomiast król i pan Kleks ponownie zajęli się Alojzym, który stał spokojnie na uboczu.
– Tak – podjął król przerwaną rozmowę – dokonał pan rzeczy niewiarygodnej. Ale wątpię, aby Alojzy potrafił myśleć samodzielnie. To jest chyba niemożliwe.
– Nie doceniasz, królu, mojego dzieła – oburzył się pan Kleks. – Proszę, porozmawiaj z nim, jeśli łaska.
Król wwciąż jeszcze nie dowierzając zapewnieniom uczonego, posadził Alojzego obok siebie i zapytał:
– Powiedz mi, mój drogi, ile jest siedem razy dziewięć?
Alojzy uśmiechnął się pobłażliwie.
– Królu, nie jestem dzieckiem. Jeśli chcesz, mogę pomnożyć w pamięci liczbę mieszkańców tego kraju przez liczmę kur i podzielić iloczyn przez liczbę kogutów.
– Ho-ho! – rzekł z podziwem Kwaternoster I, po czym, zachęcony, zabrał się z zapałem do egzaminowania Alojzego. Padały więc kolejno pytania i odpowiedzi niczym w zgaduj-zgaduli:
– Jak daleko jest z Alamakoty do Patentonii?
– 763 kilometry, 126 metrów i 70 centymetrów.
– Kto panuje w Abecji?
– Królowa Aba.
– Jak nazywa się największa rzeka w Parzybrocji?
– Zalewajka.
– Ile mam włosów na głowie?
– 107493.
– Świetnie! Zgadza się co do jednego! A powiedz mi, ile jest wysp na Oceanie Niespokojnym?
– 1749.
– Alojzy, jesteś genialny! – zawołał król z takim zachwytem, że Królewski Kogut zatrzepotał skrzydłami i zapiał na całe gardło.
– Jestem zaledwie nikłym odbiciem profesora Kleksa – powiedział skromnie Alojzy. – On użyczył mi odrobinę swojej wiedzy i zasobów pamięci.
Po tej rozmowie króla z Alojzym pan HIeks stanął dumnie na jednej nodze, lewą rękę przyłożył do kamizelki, prawą wyciągnął przed siebie i rzekt:
– Królu! Dokonałem w nauce przewrotu. Obaliłem błędne poglądy chemików, fizyków, biologów; odkryłem kleksyczne prawa przyrody, kleksyczne zasady budowy komórek, osiągnąłem nie znane dotąd wyżyny wiedzy, opracowałem własne teorie, dzięki którym udało mi się, pierwszemu w świecie, stworzyć sztucznego człowieka. Automaty mózgowe Patentończyków mogą wykonywać dwieście tysięcy działań na sekundę. Mój Alojzy działa z szybkością myśli. Dlatego stał się niemal równy człowiekowi. Powiadam „niemal”, gdyż brak mu tylko jednej rzeczy: fantazji.
Król oszołomiony słowami pana Kleksa strącił z kolan Królewskiego Koguta, wybiegł z altanki i zawołał:
– Ministronowie, panie, panowie, proszę do mnie! Pragnę obwieścić wam rzecz niezwykłą!.
Pierwszy nadbiegł Trondodentron, przerażony, że nastąpił nowy zamach na króla. Tuż za nim, podskakując z właściwą sobie lekkością zjawił się Lewkonik. Niebawem też nadciągnęła reszta towarzystwa, a na końcu, zgodnie z głoszoną przez siebie dewizą, że prawdziwy dozorca nigdy się nie spieszy, kroczył Weronik.
– Czy mam wezwać straż? – zapytał premier z niepokojem.
– Masz słuchać! – rzekł uroczyście król wypinając klatkę piersiową, na której były wytatuowane jego zmyślone bohaterskie czyny. – Profesor Kleks zaprezentował mi swoje niezrównane arcydzieło. Chcę, aby każdy z was mÓgł je podziwiać. Oto Alojzy Bąbel, sztuczny, mechaniczny, uniwersalny człowiek, wykonany własnoręcznie przez naszego wielkiego uczonego. Alojzy, przedstaw się!
Alojzy ukłonił się z galanterią. Ministronowie obmacywali go ze wszystkich stron, wydając okrzyki zdumienia.
– Widziałem sztuczne ręce, sztuczne nogi – zauważył Fajatron – ale cały człowiek? Chciałbym usłyszeć go mówiącego.
– Panie ministronie – powiedział uprzejmie Alojzy – mogę wygłosić przemówienie trwające dwadzieścia cztery godziny bez przerwy, ale obawiam się, że znużyłbym obecne tutaj damy.
– Niezwykły okaz – rzekł Trąbatron. – Co za mechanizm!
– Fenomenalny! Rewelacyjny! – stwierdził Trondodentron.
– Ciekaw jestem, czy zna się również na hodowli kur – powiedział Paramontron.
– Znam 79 zasad wylęgu kurcząt oraz 43 sposoby krzyżowania kurzych ras i gatunków – rzekł skromnie Alojzy.
Wszyscy byli tak poruszeni i oszołomieni, że Hortensja przerwała swoje monologi, Piwonia przestała mówić wiersze, a nawet Dalia tym razem powstrzymała się od kichania. Jeden tylko Weronik nie mógł opanować czkawki, ale w przerwie zdołał wykrztusić:
– Żal mi go… Nie miał matki… Sierota…
Alojzy, gdy usłyszał te słowa, nagle posmutniał i zamrugał powiekami, jak gdyby był bliski płaczu.
– Nie martw się, Alojzy! – zawołał wesoło pan Kleks. – Ja jestem twoim ojcem i twoją matką. Wymyślę dla ciebie taki rodowód, jakiego nie powstydziłby się nawet król Kwaternoster I. Głowa do góry!
Królewski Kogut po raz drugi zatrzepotał skrzydłami i zapiał pięknym, donośnym głosem. Odpowiedziało mu pianie jeszcze wspanialsze i głośniejsze. Rozejrzeliśmy się dokoła, gdyż w pobliżu nie było żadnego innego koguta. I cóż myślicie? To Alojzy zabłysnął jedną ze swoich umiejętności.
Alamakotańczycy spojrzeli na niego z największym podziwem, natomiast pan Kleks wysoko zadarł głowę i rzekł uroczyście:
Królu, panie, panowie! Pokazałem wam moje dzieło, a teraz ujawnię wam moje zamysły. Patrzę w przyszłość. Gdybym miał odpowiednie warunki, w ciągu roku wykonałbym dokumentację wielkiej bąblowni. Za trzy lata mogłaby ruszyć seryjna produkcja Bąbli. Dzisiejszy dzień to przełom w dziejach ludzkości. Widzę oczami duszy tę świetlaną erę, kiedy każdy ministron, każdy księgowy, inżynier czy lekarz, ba każdy uczeń w szkole będzie miał do pomocy własnego Bąbla. Świat wkroczy w bąbloepokę. W roku dwutysięcznym już nie my, ale Bąble będą produkowali samych siebie. Zbąblizuję życie ludzkie od podstaw. Oto moja idea!
Pan Kleks mówił głosem natchnionym, oczy mu płonęły, a w brodzie rozlegał się trzask elektrycznych iskier.
Król wybiegł z altanki, objął wielkiego uczonego i zawołał:
– Profesorze, ja panu stworzę warunki do urzeczywistnienia pańskiego genialnego planu! Oddam do pana dyspozycji wszystkie kury i koguty, wszystkie jajka i zegarki, całe bogactwo Alamakoty. Od jutra możemy przystąpić do bąblobudowy.
Wszystkie oczy zwrócone były na Alojzego, Weronik otrzepywał mu z kurzu trzewiki, panny Lewkonikówny spoglądały jak urzeczone, gdy oto rozległ się tubalny głos premiera:
Читать дальше