Sartes spodziewał się, że zginie pierwszego dnia. Pod wieczór czuł nawet, że sam tego chce. Skulił się w przydzielonym mu zbyt cienkim namiocie i trząsł się, błagając, by ziemia go pochłonęła. Choć zdawało się to niemożliwe, następnego dnia było jeszcze gorzej. Inny nowy rekrut, którego imienia Sartes nawet nie poznał, został wtedy zabity. Przyłapano go na próbie ucieczki i wszyscy musieli patrzeć na jego stracenie, jak gdyby miała to być dla nich jakaś nauczka. Jedyną nauczką, jaką dostrzegł w tym Sartes, było to, jak okrutna była armia wobec każdego, kto okazał strach. Wtedy zaczął próbować go ukrywać, nie okazywać, choć trwoga czaiła się w nim w każdej chwili, gdy nie spał.
Pobiegł teraz pomiędzy namiotami w inną stronę, zbaczając nieco z drogi. Chciał zajrzeć do jednej z kantyn, gdzie dzień wcześniej jeden z kucharzy potrzebował pomocy w napisaniu listu do domu. Armia słabo karmiła swych rekrutów i Sartes poczuł, że burczy mu w brzuchu na myśl o jedzeniu, lecz nie zjadł tego, co zabrał ze sobą, pobiegł tylko ku namiotowi oficera dowodzącego.
- Gdzieżeś się podziewał? – zapytał oficer. Ton jego głosu świadczył wyraźnie, że to, iż zatrzymali go inni żołnierze, nie starczy za wymówkę. Sartes jednak wiedział o tym. Po części to dlatego zboczył do kantyny.
- Odebrałem to po drodze, panie – odrzekł Sartes, wyciągając ku mężczyźnie placek z jabłkami, który, jak doszły go słuchy, był jego ulubionym przysmakiem. – Wiedziałem, że dzisiaj możecie nie mieć szansy odebrać go osobiście.
Postawa oficera zmieniła się w mgnieniu oka.
- Bardzoś przemyślny, rekrucie…
- Sartes, panie – Sartes nie ośmielił się uśmiechnąć.
- Sartesie. Przydadzą nam się żołnierze, którzy potrafią rozumować. Ale następnym razem pamiętaj, że rozkaz jest sprawą największej wagi.
- Tak jest, panie – powiedział Sartes. – Czy macie dla mnie jeszcze jakieś zadania, panie?
Oficer odesłał go ruchem ręki.
- Nie w tej chwili, ale zapamiętam twoje imię. Możesz odejść.
Chłopiec wyszedł z pawilonu dowódcy, czując się o niebo lepiej, niż gdy do niego wchodził. Nie był pewien, czy ten drobny uczynek wystarczy, by ocalić mu skórę po spóźnieniu spowodowanym przez żołnierzy. Wyglądało jednak na to, że zdołał uniknąć kary i doprowadzić do tego, że oficer wiedział, jak mu na imię.
Stąpał po niepewnym gruncie, lecz cała armia sprawiała, że tak się czuł. Jak dotąd zdołał przetrwać tu dzięki swemu sprytowi i temu, iż umykał przed największym jej okrucieństwem. Widział, jak chłopcy w jego wieku giną albo są bici tak mocno, że oczywiste było, iż rychło umrą. Nie wiedział jednak, jak długo jeszcze zdoła mu się podtrzymać taki stan rzeczy. Rekrut w takim miejscu okrucieństwo i śmierć mógł odwlekać tylko przez jakiś czas.
Sartes przełknął ślinę na myśl o wszystkim, co mogło pójść nie tak. Żołnierz mógł zbić go zbyt mocno. Oficer mógł zostać urażony przez jakąś drobnostkę i zaordynować karę, by jej okrucieństwo stanowiło nauczkę dla innych. Lada chwila mogli posłać go na bitwę, a doszły go słuchy, że rekrutów stawiają w pierwszych szeregach, by „wyplewić słabych”. Nawet szkolenie może zakończyć się śmiercią, gdyż armia nie używała tępego oręża, a rekrutów nie instruowano zbyt dokładnie.
Za wszystkimi innymi lękami krył się największy – że ktoś odkryje, iż Sartes próbował przyłączyć się do Rexusa i rebeliantów. Nie było sposobu, by się o tym dowiedzieli, ale nawet najmniejsza po temu szansa wystarczyła, by przyćmić wszystkie pozostałe lęki. Sartes widział ciało żołnierza, którego oskarżono o sympatyzowanie z rebeliantami. Jego oddziałowi rozkazano porąbać go na kawałki, by dowieść swej lojalności. Sartes nie chciał tak skończyć. Sama myśl o tym wystarczyła, by żołądek zacisnął mu się silniej niż z głodu.
- Ty tam! – rozległ się głos i Sartes podskoczył. Nie mógł pozbyć się uczucia, że ktoś odgadł, o czym myślał. Zmusił się, by chociaż udawać, że jest spokojny. Rozejrzał się i ujrzał żołnierza w bogatej zbroi sierżanta o ospowatej twarzy, pokrytej niewyobrażalnie głębokimi bliznami. – Jesteś posłańcem kapitana?
- Właśnie dostarczyłem mu wiadomość, panie – powiedział Sartes. Niezupełnie skłamał.
- Zatem i dla mnie wystarczysz. Idź i dowiedz się, gdzie są wozy z moimi zapasami drwa. Jeśli ktoś będzie ci sprawiał kłopoty, rzeknij, że przysłał cię Venn.
Sartes zasalutował szybko.
- Tak jest, panie.
Ruszył, by zająć się zadaniem, lecz biegnąc nie myślał o tym, co miał do wykonania. Obrał dłuższą, okrężną drogę. Drogę, która pozwoli mu poznać obrzeża obozowiska, ich punkty obserwacyjne, drogę, która pozwoli mu wypatrzeć jakiekolwiek słabe punkty.
Gdyż – choćby miał przypłacić to śmiercią – tej nocy Sartes znajdzie sposób, by stąd zbiec.
Lucious przepychał się pomiędzy ciżbą możnowładców w zamkowej sali tronowej, trzęsąc się ze złości. Złościł się, gdyż zmuszony był przeciskać się, choć wszyscy zebrani tam powinni rozstąpić się na boki i pokłonić nisko, umożliwiając mu przejście. Złościł się, gdyż Thanos pławił się w chwale, wojując z rebeliantami na Haylonie. Nade wszystko złościł się jednak przez to, co stało się na Stade. Ta dziewka Ceres po raz kolejny pokrzyżowała mu plany.
Przed sobą ujrzał króla i królową pogrążonych w poważnej rozmowie z Cosmasem, starym głupcem z biblioteki. Lucious sądził, że nie ujrzy już uczonego po tym, jak wszystkich ich jako dzieci przymuszano do nauki niedorzecznych faktów o świecie i tym, jak funkcjonuje. Jak widać nie miał racji – najwyraźniej po przekazaniu monarchom listu, który ukazał prawdziwą zdradę Ceres, Cosmas zyskał posłuch u króla.
Lucious przepychał się naprzód, mijając dworzan zajętych błahymi intrygami. Nieopodal spostrzegł swą odległą kuzynkę Stephanię. Śmiała się z żartu innej dobrze ułożonej damy. Obejrzała się i zdołała podtrzymać jego spojrzenie wystarczająco długo, by się do niego uśmiechnąć. Naprawdę była – uznał Lucious – głupiutkim stworzeniem. Ale ślicznym. Może kiedyś, pomyślał, nadarzy się sposobność, by zabawić się w jej towarzystwie. Był pod każdym względem co najmniej tak samo godny podziwu jak Thanos.
W tej chwili jednakże wściekłość Luciousa przez to, co się zdarzyło, płonęła zbyt mocno, by nawet taka myśl miała go uradować. Podszedł zamaszystym krokiem pod tron, na sam skraj wzniesionego tam podwyższenia.
- Ona nadal żyje! – wykrzyknął bez ogródek, stanąwszy przed tronem. Nie dbał o to, że powiedział to tak głośno, iż jego słowa poniosły się po całej sali. Niech słyszą, pomyślał. Z pewnością nie miało znaczenia to, że Cosmas wciąż szeptał coś do ucha króla i królowej. Cóż wartego uwagi, zastanawiał się Lucious, mógł mieć do powiedzenia człek, który spędził swe życie nad zwojami?
- Czy słyszeliście, co rzekłem? – zapytał Lucious. – Dziewka…
- Nadal żyje, tak – powiedział król, gestem dłoni nakazując mu, by milczał. – Omawiamy istotniejsze kwestie. Thanos zaginął podczas bitwy o Haylon.
Ten gest był kolejnym impulsem, który podsycił gniew Luciousa. Traktują go jak jakiegoś sługę, którego można uciszyć, pomyślał. Mimo tego zamilkł. Nie mógł pozwolić sobie na to, by wzbudzić gniew króla. Nadto kilka chwil zajęło mu pojęcie tego, co właśnie usłyszał.
Thanos zaginął? Lucious zastanawiał się, jaki to miało wpływ na niego. Czy zmieni to jego pozycję we dworze? Zamyślony, spojrzał znów na Stephanię.
Читать дальше