- Ojciec chce cię widzieć, Ceres – powiedział.
Spostrzegła, że oczy ma lekko zaczerwienione.
- Jak twoja ręka? – zapytała, sądząc, że płakał z bólu.
- Nie jest złamana. Jedynie zwichnięta – dał krok ku niej i spoważniał. – Dziękuję ci, że mnie uratowałaś.
Ceres posłała mu uśmiech.
- Jak mogłabym tego nie uczynić? – odparła.
Sartes uśmiechnął się.
- Idź do ojca – powiedział. – a ja spalę twoją suknię i ten gałgan.
Nie wiedziała, jak zdoła wyjaśnić matce, gdzie zniknęła jej suknia, lecz odzienie zdecydowanie należało spalić. Gdyby matka znalazła ją w tym stanie – okrwawioną i podziurawioną – kara byłaby niewyobrażalna.
Ceres wyszła na zewnątrz i ruszyła wydeptaną w trawie ścieżką ku szopie za chatą. Na ich ubogim gospodarstwie ostało się jedno drzewo – resztę ścięto na opał, by ogrzać chatę w mroźne zimowe noce. Jego gałęzie zwieszały się nad chatą, jak gdyby ochraniając ją. Zawsze, gdy na nie patrzyła, Ceres wspominała swą babkę, która odeszła przed dwoma laty. To ona zasadziła drzewo, jeszcze gdy Ceres była dzieckiem. W pewien sposób była to jej świątynia. A także jej ojca. Gdy życie dawało im w kość, kładli się pod rozgwieżdżonym nieboskłonem i otwierali serca przed Babunią, jak gdyby wciąż była pośród nich.
Ceres weszła do szopy i powitała ojca uśmiechem. Z zaskoczeniem spostrzegła, że usunął większość swych narzędzi ze stołu, a przy palenisku nie stały żadne miecze, które należało wykuć. Nie pamiętała, by podłoga kiedykolwiek była zamieciona tak dokładnie, a narzędzia ze ścian i sufitu – ściągnięte.
Błękitne oczy jej ojca roziskrzyły się, jak zawsze, gdy ją widział.
- Ceres – powiedział, podnosząc się.
Przez ostatni rok jego ciemne włosy oprószyła siwizna, podobnie jak jego brodę, a cienie pod pełnymi miłości oczyma stały się dwukrotnie większe. Niegdyś był postawnym mężczyzną, niemal tak muskularnym, jak Nesos; Ceres spostrzegła jednak, że ostatnio stracił na wadze, a jego niegdyś wyprężona sylwetka zaczyna się pochylać ku ziemi.
Podszedł do niej i położył zgrubiałą dłoń na wgłębieniu jej pleców.
- Przejdźmy się.
Ścisnęło ją nieco w dołku. Skoro chciał z nią pomówić, a zarazem przejść się, miał jej do powiedzenia coś ważnego.
Idąc obok siebie przeszli na tył szopy i wyszli na niewielkie poletko. Nieopodal zwieszały się ciemne chmury, posyłając ku nim podmuchy ciepłego, nieprzewidywalnego wiatru. Ceres miała nadzieję, że przyniosą deszcz, potrzebny, by doszli do siebie po suszy, która zdawała się nie mieć końca, lecz zapewne tak jak w przypadku poprzednich, niosły ze sobą jedynie puste obietnice.
Sucha ziemia trzeszczała pod jej stopami. Rośliny pożółkły i zbrązowiały, pousychały. Skrawek ziemi za tą, która należała do nich, była własnością króla Claudiusa, lecz od wielu lat leżał odłogiem.
Wdrapali się na pagórek i zatrzymali się, patrząc za pole. Ojciec Ceres milczał. Dłonie splótł za plecami, a wzrok podniósł ku nieboskłonowi. Było to do niego niepodobne i obawa Ceres pogłębiła się.
Wreszcie odezwał się, zdając się uważnie dobierać słowa.
- Nie zawsze dane jest nam wybrać ścieżkę, którą podążymy – powiedział. – Musimy poświęcić to, czego chcemy, dla tych, którzy są bliscy naszemu sercu. A jeśli trzeba, nawet samych siebie.
Westchnął, a w długiej ciszy, którą przerywało jedynie wycie wiatru, serce Ceres biło niespokojnie. Zastanawiała się, co chce jej rzec.
- Ach, czegóż bym nie oddał, byś na zawsze mogła pozostać dzieckiem! – dodał, patrząc w nieboskłon. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, który po chwili ustąpił.
- Co się stało? – zapytała Ceres, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Muszę wyjechać na jakiś czas – odrzekł.
Ceres poczuła, że brakuje jej powietrza.
- Wyjechać?
Ojciec odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
- Jak dobrze wiesz, zima i wiosna były wyjątkowo ciężkie tego roku. Kilka minionych lat suszy dały się nam we znaki. Nie mamy wystarczającej ilości złota, by przeżyć kolejną zimę i jeśli nie wyjadę, pomrzemy z głodu. Inny król najął mnie na swego nadwornego miecznika. Zapłaci godziwie.
- Zabierzesz mnie ze sobą, prawda? – zapytała Ceres gorączkowo.
Mężczyzna pokręcił ponuro głową.
- Musisz pozostać tutaj i pomóc matce i braciom.
Ta myśl wzbudziła w niej przerażenie.
- Nie możesz pozostawić mnie tu z matką – powiedziała. – Nie zrobiłbyś mi tego.
- Pomówiłem z nią i zaopiekuje się tobą. Będzie dla ciebie dobra.
Ceres tupnęła nogą, wzniecając obłok kurzu.
- Nie!
Z oczu popłynęły jej łzy i stoczyły się po policzkach.
Ojciec dał niewielki krok w jej stronę.
- Posłuchaj mnie uważnie, Ceres. Od czasu do czasu nadal trzeba będzie dostarczać miecze do pałacu. Rzekłem im, że znasz się na tym i jeśli będziesz kuć miecze tak, jak cię nauczyłem, będziesz mogła zarobić co nieco dla siebie.
Własne złoto dałoby jej większą wolność. Jej nieduże, delikatne dłonie przydatne były przy rzeźbieniu wyszukanych wzorów i inskrypcji na klingach i rękojeściach. Dłonie jej ojca były duże, a palce grube i krótkie. Niewielu innych mogło pochwalić się umiejętnościami równymi jej.
Mimo tego pokręciła głową.
- Nie chcę być kowalem – powiedziała.
- Masz to we krwi, Ceres. Masz do tego dar.
Nieugięta dziewczyna potrząsnęła głową.
- Pragnę władać orężem – odrzekła. – a nie wykuwać go.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, zaraz tego pożałowała.
Ojciec zmarszczył brew.
- Pragniesz być wojownikiem? Mistrzem boju?
Pokręcił głową.
- Być może jednego dnia zezwolą kobietom walczyć – powiedziała. – Wiesz, że się ćwiczyłam.
Ściągnął brwi z troską.
- Nie – zabronił jej stanowczo. – To nie droga dla ciebie.
Serce jej zamarło. Poczuła, jak gdyby jej nadzieje i marzenie, by zostać wojownikiem, ulatywały wraz z jego słowami. Wiedziała, że nie starał się być okrutny – nigdy nie był okrutny. Taka była jednak rzeczywistość. I by pozostali przy życiu, i ona musiała coś poświęcić.
Spojrzała w dal, na niebo, które rozjaśniło się właśnie linią błyskawicy. Trzy sekundy później przez nieboskłon przetoczył się grzmot.
Czy Ceres nie dostrzegała, w jak złej sytuacji się znajdowali? Sądziła zawsze, że jej rodzina przezwycięży te trudności, lecz wyjazd ojca zmieniał wszystko. Nie będzie go przy niej i nikt nie będzie chronił jej przed matką.
Łzy jedna po drugiej spadały na wyschłą ziemię, a Ceres stała bez ruchu w miejscu. Czy powinna zarzucić swe marzenia i iść za radą ojca?
Mężczyzna wyciągnął coś zza pleców i Ceres otworzyła szeroko oczy, gdy w jego dłoni ujrzała miecz. Podszedł bliżej i dziewczyna przyjrzała się orężowi.
Był zachwycający. Rękojeść odlana była ze szczerego złota i wygrawerowany był na niej wąż. Klinga była dwustronna i zdawała się być wykuta z najlepszej stali. Choć sposób wykonania był Ceres obcy, poznała natychmiast, że to oręż najwyższej klasy. Głownię zdobiła inskrypcja.
Gdzie miecz i serce idą jak jedno, tam nastanie zwycięstwo.
Ceres westchnęła, przypatrując mu się z zachwytem.
- Czy to ty go wykułeś? – zapytała, nie odrywając wzroku od miecza.
Ojciec skinął głową
- Na wzór tych z północy – odparł. – Pracowałem nad nim trzy lata. Sama klinga wykarmiłaby naszą rodzinę przez rok.
Читать дальше