Znaleźli się w ciemnym, parnym tunelu i Ceres ujrzała w nim tuziny mistrzów boju, czekających na swą kolej, na kilka chwil chwały na arenie. Niektórzy siedzieli na ławach, pogrążeni w głębokiej zadumie, inni naprężali mięśnie, ćwiczyli ręce, krocząc to w jedną, to w drugą stronę, a jeszcze inni gotowali swój oręż do zbliżającego się rozlewu krwi. Wszyscy, obejrzawszy właśnie jej walkę, podnieśli oczy i utkwili w niej zaciekawione spojrzenia.
Ceres szła szybkim krokiem przez podziemne korytarze, w których pochodnie rzucały ciepłą poświatę na szare kamienie. Mijała wszelakiego rodzaju oręż, który stał oparty o ściany, starając się nie zważać na ból pleców, lecz było to trudne, gdy z każdym krokiem szorstki materiał jej sukni drapał o otwarte rany. Gdy omnikot wbił w nią swe pazury, zdało jej się, że przeszywają ją sztylety, lecz teraz, gdy każda rana zaczęła pulsować, było jeszcze gorzej.
- Twoje plecy broczą krwią – powiedział drżącym głosem Sartes.
- Nic mi nie będzie. Musimy odnaleźć Nesosa i Rexusa. Jak twoje ramię?
- Boli.
Gdy dotarli do wyjścia, drzwi otwarły się, a przed nimi stało dwóch imperialnych żołnierzy.
- Sartesie!
Nim zdążyła zareagować, jeden z żołnierzy schwycił jej brata, a drugi ją. Nie było sensu się im sprzeciwiać. Mężczyzna przerzucił ją sobie przez ramię niby wór ze zbożem i ruszył przed siebie. Lękając się, że została aresztowana, waliła pięściami w jego plecy – jednak na próżno.
Gdy znaleźli się poza terenem Stade, rzucił ją na ziemię, a tuż obok niej upadł Sartes. Kilku gapiów stanęło półkolem i przypatrywało się, jak gdyby pragnęli ujrzeć, jak poleje się jej krew.
- Wejdźcie na teren Stade raz jeszcze – warknął jeden z żołnierzy. – a zawiśniecie.
Ku jej zdumieniu, mężczyźni odwrócili się nie mówiąc nic więcej i zniknęli pośród ciżby.
- Ceres! – głęboki głos przebił się przez gwar.
Ceres z ulgą podniosła oczy na zbliżających się Nesosa i Rexusa. Gdy Rexus otoczył ją ramionami, jęknęła. Młodzieniec odsunął się. W jego oczach malował się niepokój.
- Nic mi nie będzie – powiedziała.
Lud wypływał ze Stade i Ceres i pozostali wmieszali się w ciżbę i szli spiesznie drogą, pragnąc uniknąć kolejnych starć. Idąc ku Placowi Fontann, Ceres odtwarzała w myślach minione wydarzenia. Wciąż była roztrzęsiona. Spostrzegła, że jej bracia zerkają na nią z ukosa i zastanawiała się, o czym myślą. Czy widzieli, jak używa swej mocy? Najpewniej nie. Omnikot był zbyt blisko. Zerkali na nią jednak z zupełnie nowym szacunkiem. Niczego nie pragnęła bardziej, niż wyjawić im, co się stało. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Sama nie była pewna, co to było.
Mieli sobie wiele do powiedzenia, lecz teraz, pośród gęstej ciżby, nie należało o tym mówić. Wpierw musieli znaleźć się bezpiecznie w chacie.
Im dalej odchodzili od Stade, tym drogi stawały się mniej tłoczne. Idący obok niej Rexus ujął jej dłoń i splótł z nią palce.
- Jestem z ciebie dumny – rzekł. – Ocaliłaś życie swemu bratu. Niewiele sióstr zdobyłoby się na podobny uczynek.
Uśmiechnął się, a w jego oczach dostrzegła troskę.
- Rany wyglądają na głębokie – zauważył, zerkając na jej plecy.
- Nic mi nie będzie – wymamrotała.
Nie była to jednak prawda. Nie miała wcale pewności, czy nic jej nie będzie, ani czy zdoła choćby dotrzeć do chaty. Wirowało jej w głowie od utraty krwi, a przez burczący brzuch i promienie słońca prażące ją w plecy czuła się jeszcze słabiej.
Wreszcie dotarli na Plac Fontann. Gdy tylko zaczęli mijać kramy, jeden z handlarzy ruszył za nimi, proponując ogromny kosz jadła za pół ceny.
Sartes wyszczerzył się od ucha do ucha – co Ceres uznała za dosyć dziwne – po czym zdrową ręką wyciągnął przed siebie miedzianą monetę.
- Chyba jestem ci coś winien – rzekł.
Zaszokowana Ceres wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Skąd to masz?
- Bogaczka ze złotego powozu wyrzuciła dwie monety, nie jedną, lecz wszyscy byli zbyt skupieni na walce pomiędzy mężczyznami, by to spostrzec – odparł Sartes, nie przestając się uśmiechać.
Ceres rozgniewała się i była już gotowa odebrać bratu monetę i wyrzucić ją. Te pieniądze były wszak okupione krwią. Nie potrzebowali nic od bogaczy.
Gdy wyciągnęła po nią rękę, nagle drogę zaszła jej jakaś starucha.
- Ty! – powiedziała, wskazując palcem na Ceres, tak głośno, że Ceres miała wrażenie, że jej głos przeszył ją na wskroś.
Kobiecina miała gładką skórę, lecz z pozoru przezroczystą, a jej usta wygięte w idealny łuk były barwione zielenią. Żołędzie i kępki mchu przyozdabiały jej długie, gęste czarne włosy, a długa, brązowa suknia podkreślała brązowe oczy. Była przepiękna, pomyślała Ceres, i to tak bardzo, że przez chwilę stała oszołomiona jej urodą.
Zaskoczona dziewczyna zamrugała, pewna, że nigdy wcześniej nie widziała tej kobiety.
- Skąd wiesz, jak mi na imię?
Utkwiła spojrzenie w oczach nieznajomej, która dała kilka kroków w jej stronę. Ceres spostrzegła, że od kobiety bije silna woń mirry.
- Gwiezdna droga – rzekła osobliwie brzmiącym głosem.
Kobieta uniosła rękę pełnym wdzięku gestem i Ceres spostrzegła, że na wnętrzu przegubu jej dłoni widnieje symbol triquetry. Wiedźma. Sądząc po woni, mogła być wieszczką.
Kobieta ujęła w dłoń włosy Ceres barwy różowego złota i powąchała je.
- Nieobcy ci jest miecz – rzekła. – Nieobcy ci jest tron. Czeka cię wielkie przeznaczenie. Zmiana nastąpi wielka.
Kobieta odwróciła się raptownie i odeszła szybko, znikając za swym kramem. Ceres stała w bezruchu. Czuła, że słowa kobiety przeszyły ją na wskroś. Czuła, że były czymś więcej niż tylko obserwacją; były przepowiednią. Wielka. Zmiana. Tron. Przeznaczenie. Nigdy wcześniej nie sądziła, że te słowa mogłyby jej dotyczyć.
Czy była to prawda? Czy tylko słowa szalonej kobiety?
Ceres obejrzała się i zobaczyła Sartesa trzymającego kosz z jadłem, napychającego sobie chleb do ust. Wyciągnął kosz w jej stronę. Ceres ujrzała w nim wypieki, owoce i warzywa i nieomal złamała swe postanowienie. Zwykle rzuciłaby się na nie.
Teraz jednakże z jakiegoś powodu straciła apetyt.
Była przed nią jakaś przyszłość.
Przeznaczenie.
*
Powrót do chaty zajął im niemal godzinę dłużej niż zwykle i żadne z nich nie odezwało się przez całą drogę. Każdy zatopiony był we własnych rozmyślaniach. Ceres głowiła się jedynie, co myślą o niej ludzie, których kochała najbardziej na świecie. Sama nie wiedziała, co o sobie myśleć.
Podniosła wzrok i spostrzegła, że dotarła do ich ubogiej chaty. Zaskoczyło ją, że wytrwała, zważywszy na to, jak bardzo bolała ją głowa i plecy.
Bracia poszli inną drogą jakiś czas temu, by załatwić sprawunki dla jej i Ceres w pojedynkę przekroczyła skrzypiący próg, zbierając siły i modląc się, by nie natknąć się na matkę.
Weszła do parnej chaty. Podeszła do niewielkiej fiolki oczyszczającego alkoholu, którą matka trzymała pod posłaniem i wyciągnęła korek, zważając na to, by użyć niewiele płynu, tak, by nikt się nie spostrzegł. Gotując się na ból, odchyliła koszulę i oblała płynem plecy.
Wrzasnęła, zaciskając pięść i opierając głowę o ścianę, czując tysiące zadrapań od pazurów omnikota. Miała wrażenie, że ta rana nigdy się nie zagoi.
Wtem drzwi otwarły się raptownie i Ceres podskoczyła. Z ulgą spostrzegła, że to tylko Sartes.
Читать дальше