– Emily – powiedział Ben, sięgając w jej kierunku – proszę, czy możemy o tym porozmawiać?
– Po co? – wypaliła – Żebyś mógł przekonać mnie, że warto zaczekać kolejne siedem lat, aż kupimy sobie własny dom? Następną dekadę, zanim założymy wspólne konto w banku? Siedemnaście lat nim zaczniesz rozważać przygarnięcie kota?
– Proszę – powiedział Ben niemal bezgłośnie, widząc kelnera niosącego jego deser – robisz scenę.
Emily wiedziała, że robi, ale nie interesowało ją to. Nie miała zamiaru zmieniać zdania.
– Nie ma o czym rozmawiać – powiedziała. – To koniec. Smacznego musu ze słonego karmelu!
Rzuciła na pożegnanie, po czym wybiegła z restauracji.
Rozdział drugi
Emily wpatrywała się w klawiaturę z nadzieją, że jej palce zaczną się ruszać, że zrobi coś, cokolwiek. Kolejna wiadomość e-mail wskoczyła do skrzynki odbiorczej. Zerknęła na nią pustym spojrzeniem. Odgłosy biurowych rozmów dookoła wpuszczała jednym uchem, a wypuszczała drugim. Nie mogła się skupić. Czuła się jak w letargu. Nieprzespana noc, którą spędziła u Amy na sofie ani trochę nie ułatwiała sprawy.
Była w pracy od godziny, ale nie zdołała osiągnąć nic poza włączeniem komputera i wypiciem filiżanki kawy. Jej umysł był cały przepełniony wspomnieniami ubiegłej nocy. Twarz Bena nieustannie pojawiała się jej przed oczami. Sprawiało to, że za każdym razem wpadała w lekką panikę, jak tylko na chwilę zapomniała o okropnym wieczorze.
Jej telefon zaczął migać. Spojrzała na ekran i po raz enty zobaczyła świecące na nią imię Bena. Dzwonił. Znowu. Nie odebrała ani jednego połączenia od niego. O czym mieliby teraz rozmawiać? Miał siedem lat, żeby określić się, czy chce z nią być, czy nie... Próba uratowania wszystkiego w ostatniej chwili nic już nie pomoże.
Podskoczyła na dźwięk telefonu służbowego, po czym szybko go odebrała:
– Tak?
– Cześć Emily, tu Stacey z piętnastego piętra. Mam tu notatkę, że miałaś uczestniczyć w porannym meetingu i dzwonię, żeby dowiedzieć się, czemu cię nie było.
– CHOLERA – krzyknęła Emily, rzucając słuchawkę. Kompletnie zapomniała o meetingu.
Wyskoczyła zza biurka i przebiegła przez pokój w kierunku windy. Jej rozgorączkowanie najwyraźniej rozbawiło jej współpracowników, którzy zaczęli szeptać jak głupiutkie dzieci. Kiedy dotarła do winy, całą dłonią uderzyła w guzik.
– No szybko, szybko!
Zanim winda wreszcie przyjechała, minęły całe wieki. Kiedy drzwi się rozsunęły, Emily w pośpiechu ruszyła do środka, ale jedynie zderzyła się z kimś, kto właśnie wychodził z windy. Zdyszana, odsunęła się i zorientowała się, że osoba, na którą wpadła, to jej przełożona, Izelda.
– Przepraszam – wyjąkała Emily.
Izelda zmierzyła ją od stóp do głów. – Za co dokładnie? Za taranowanie mnie czy za nieobecność na meetingu?
– Za obie rzeczy – odpowiedziała Emily. – Właśnie byłam w drodze. Zupełnie wypadło mi to z głowy.
Czuła każdą parę oczu z biura wywiercającą jej dziurę w plecach. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, była dawka publicznego upokorzenia, czyli czegoś, co Izelda rozdawała z wielką przyjemnością.
– Masz kalendarz? – zapytała Izelda chłodno, zakładając ręce.
– Mam.
– Wiesz, do czego służy? Umiesz pisać?
Emily słyszała, jak ludzie za nią tłumią śmiech. W pierwszej chwili miała ochotę zwiędnąć jak kwiatek. Publiczne okpiwanie było dla niej jednym z największych koszmarów. Ale zupełnie tak jak ubiegłego wieczora w restauracji, nagle doznała pewnego rodzaju olśnienia. Izelda nie była jakimś autorytetem, który powinna szanować i tańczyć wedle jej rozkazów. To była zwyczajna zgorzkniała kobieta, która wylewała swój gniew na każdego, na kogo mogła. A ci szepczący za jej plecami znajomi nic nie znaczyli.
Nagła fala oprzytomnienia zalała Emily. Ben nie był jedynym aspektem jej życia, którego nie lubiła. Swojej pracy też nienawidziła. Ci ludzie, to biuro, Izelda. Utknęła tu na lata tak samo, jak utknęła z Benem. A ona nie zamierzała dłużej w tym tkwić.
– Izelda – powiedziała Emily, po raz pierwszy w życiu zwracając się do swojej przełożonej po imieniu. – Nie będę tego ukrywać. Nie byłam na meetingu, bo o nim zapomniałam. Nie jest to najgorsza rzecz na świecie.
Izelda spojrzała groźnie.
– Jak śmiesz?! – przerwała jej. – Będziesz siedzieć za biurkiem do północy przez następny miesiąc, aż docenisz punktualność!
Po tych słowach Izelda wyminęła Emily, szturchając ją w ramię niczym burza i przybierając wyraz twarzy oznaczający, że sprawa została wyjaśniona.
Jednak dla Emily nie wszystko było jasne.
Zatrzymała Izeldę, energicznie łapiąc ją za ramię.
Izelda odwróciła się z grymasem na twarzy, strzepując rękę Emily, jak gdyby ukąsił ją wąż.
Ale Emily nie ustąpiła.
– Nie skończyłam – kontynuowała Emily zupełnie spokojnym głosem. – Najgorszą rzeczą na świecie jest to miejsce. To ty. To ta głupia, niewiele znacząca, niszcząca duszę praca.
– Słucham? – wykrzyknęła Izelda z twarzą czerwoną z gniewu.
– Dobrze słyszałaś – odpowiedziała Emily. Prawdę mówiąc, jestem pewna, że każdy mnie słyszał.
Emily zerknęła przez ramię na swoich kolegów, którzy spoglądali w osłupieniu. Nikt nie przypuszczał, że cicha, ułożona Emily straci nad sobą panowanie. Przypomniała sobie, jak Ben ostrzegł ją wczoraj, że „robi scenę”. I proszę, właśnie robi następną. Tyle że tym razem sprawiało jej to przyjemność.
– Możesz wziąć sobie tę pracę, Izeldo – dodała Emily – i wsadzić ją sobie w tyłek.
Niemal słyszała, jak wszyscy za nią wstrzymują oddech.
Odepchnęła Izeldę, wchodząc do windy i odwróciła się na pięcie. Uderzyła w guzik parteru, z absolutną ulgą uświadamiając sobie, że wciska go po raz ostatni w życiu, po czym obserwowała, jak drzwi windy zasuwają się i odcinają ją od gapiących się na nią oniemiałych współpracowników. Westchnęła głęboko i poczuła się swobodniejsza i lżejsza niż kiedykolwiek.
*
Emily wbiegła po schodach do swojego mieszkania, uświadamiając sobie, że to właściwie nie było jej mieszkanie. Nigdy nie było. Zawsze czuła się jakby żyła w przestrzeni Bena, w której powinna jak najmniej rzucać się w oczy i zajmować możliwie najmniej miejsca. Niezdarnie przekręciła klucz w zamku, wdzięczna, że Ben był jeszcze w pracy i ominie ją kłopotliwe spotkanie z nim.
Weszła do środka i rozejrzała się chłodno. Nic tutaj nie było w jej guście. Wszystko zdawało się przybrać nowe znaczenie: okropna kanapa, o której zakup się kłócili (Ben wygrał); głupi stolik do kawy, który chciała wyrzucić, bo jedna z nóg krótsza od pozostałych i przez to zawsze się trząsł (ale do którego Ben był przywiązany z „powodów sentymentalnych”, więc stolik pozostał nieruszony); przerośnięty telewizor, który kosztował o wiele za dużo i zajmował mnóstwo miejsca (ale Ben nalegał, że potrzebuje go do oglądania sportu, bo to „jedyna rzecz”, która pozwala mu nie zwariować). Chwyciła kilka książek z regału – kilka romansów, które leżały zepchnięte w cień na samym dole regału (Ben zawsze obawiał się, że jego znajomi mogliby uznać go za mniej inteligentnego, gdyby zobaczyli na jego regale kilka romansów. Preferował prace akademickie i filozoficzne, choć nigdy nie widziała go, jak czyta którąś z nich).
Zerknęła na zdjęcia na kominku, żeby zdecydować czy coś warto zabrać, a wtedy uderzyło ją, że na każdym zdjęciu z nią była też rodzina Bena. Tu na urodzinach jego siostrzenicy, tam na ślubie jego siostry. Nie było żadnego zdjęcia przedstawiającego ją i jej mamę, jedyną osobę z jej rodziny, nie wspominając już o tym, że Ben nigdy nie spędzał czasu z nimi obiema. Nagle uświadomiła sobie, że była kimś obcym w swoim własnym życiu. Przez lata podążała ścieżkami kogoś innego, zamiast wydeptać własne.
Читать дальше