Na jego twarzy malował się wielki smutek. Adrianie po policzkach wolno spływały łzy, gdy na niego patrzyła. Potem przeniosła wzrok na synka.
– Chciałam to mieć za sobą… Wiem, że nie miałam racji, ale chciałam, żeby zobaczył dziecko… i psychicznie uwolnił się od niego. Chciałam pobłogosławić go na drogę. Sama zresztą nie wiem. Nie mogę teraz zrozumieć, dlaczego z takim maniackim uporem poczuwałam się do zobowiązań wobec Stevena. Może czułam się winna, że pozbawiam go czegoś wspaniałego i odchodzę, żeby dzielić to z tobą? Ale teraz wiem na pewno, że Steven nie ma nawet pojęcia, co znaczy dziecko. On nie rozumie, na czym polega miłość. Dla niego dziecko oznacza jedynie wyrzeczenia. Jest głupcem i idiotą, a ja okazałam się jeszcze głupsza, że za niego w ogóle wyszłam.
Wyglądała bardzo żałośnie. Zaczęła płakać, tuląc do siebie synka, który także nagle się rozkrzyczał. Bill rzucił płaszcz i podbiegł, by jej pomóc.
– Pozwól mi go wziąć. – Spokojnie, pewnymi rękoma odebrał od niej Sama. – Może jest głodny?
– Nie wiem. Niedawno go karmiłam.
– No to może ma mokro? – Umiejętnie sprawdził pieluszkę, po czym ciasno owinął dziecko kocykiem. Adriana w milczeniu podziwiała jego zręczność we wszystkim, co robił, od scenariuszy poprzez suflety aż po opiekę nad niemowlętami. – Chyba chciał znowu być mocno zawinięty. Ty trochę go rozplątałaś. Małe dzieci lubią być jak w kokonie. Popatrz, pokażę ci.
Szybko zademonstrował, jak to robić, po czym oddał jej zawiniątko. Adriana wydmuchała nos i podziękowała mu.
– Nie wiem, co myślałam, dzwoniąc do Stevena, ale jak tylko się tu zjawił, zrozumiałam, że to był błąd. A potem ty wszedłeś i zanim zdążyłam się odezwać, już cię nie było. – Znowu wybuchnęła płaczem. Do sali weszła pielęgniarka i pokiwała głową, myśląc, że u Adriany z całą pewnością albo występują wczesne symptomy depresji połogowej, albo mąż źle ją traktuje, w każdym razie coś jest nie tak. – Cały dzień próbowałam cię złapać – mówiła dalej Adriana – ale nigdzie cię nie było! – W jej głosie pojawił się wyrzut. – A dzisiaj są twoje urodziny!
– Wiem! – uśmiechnął się. Wyglądała tak biednie i smutno, i tak dziecinnie z błękitną kokardą we włosach, jakby była nastolatką, która trzyma w ramionach cudze dziecko. – Ale rano na widok Stevena poczułem się bardzo niezręcznie. Nie spodziewałem się go. W dodatku wyglądało to bardzo rodzinnie.
– Cóż, na początku rzeczywiście było wzruszająco – zaczęła opowiadać Adriana, marząc, by Bill usiadł, choć mu tego nie proponowała w obawie, że przypomni sobie o samolocie. – Patrzył na dziecko, jakby w życiu nie widział noworodka. Ale jest takim pompatycznym kretynem! Nie sądzę, żeby kiedykolwiek kogoś albo coś kochał, może z wyjątkiem swojej rakiety do tenisa i samochodu. Gotów był mi wybaczyć moją zdradę i przyjąć mnie z dzieckiem na próbę. Możesz to sobie wyobrazić? – W jej głosie zabrzmiał gniew.
– A gdyby przyjął cię bez żadnych warunków? Gdyby powiedział, że cię kocha?
– Uświadomiłam sobie, że jest za późno, że wszystko minęło, o ile w ogóle kiedykolwiek istniało. Steven i ja nigdy nie mieliśmy tego, co my mamy, Bill. Uczucie, które nas łączyło, było nieprawdziwe i bardzo niedojrzałe. Nie znałam znaczenia wyrazu „kochać”, dopóki ciebie nie spotkałam – rzekła miękko.
Bill położył płaszcz koło błękitnego misia i podszedł do łóżka.
– Nie mogłem znieść myśli, że cię stracę, Adriano… Po prostu nie mogłem. Już raz to przeżyłem… – spojrzał na śpiące w jej ramionach niemowlę. – Nie chciałem też stracić Sama. Pragnę być z wami na zawsze. Nic mnie nie upoważnia do decydowania o twoim życiu. Byłaś żoną Stevena i masz prawo wrócić do niego, jeśli tego chcesz. Ale jeśli podjęłaś decyzję, jeśli jesteś już jej pewna, muszę wiedzieć… – Popatrzył jej w oczy pełnym bólu wzrokiem. Stał się dojrzałym mężczyzną w swoje czterdzieste urodziny.
– Nikogo nie kochałam bardziej niż ciebie – powiedziała wyciągając do niego ręce. Bill objął ją i przytulił. Po jej policzkach toczyły się łzy. Miała wrażenie, że przepłakała cały dzień, tak samo jak on. Urodziny tym razem mu się nie udały. – Nie mogę żyć bez ciebie. – Z drżeniem myślała, że przez własną głupotę o mało nie straciła Billa.
Bill w milczeniu długo siedział uśmiechnięty, potem pomógł jej położyć dziecko do łóżeczka.
– Kocham cię, Adriano. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo… – Spojrzawszy na zegarek, wygodniej przysiadł na brzegu łóżka. – Wygląda na to, że nie zdążę na samolot – zauważył ani trochę nie zmartwiony, bo skoro zamierzał zrobić chłopcom niespodziankę, nie będą zawiedzeni, że jednak nie przyjechał. – Mogę zostać tu na noc? – zapytał.
Adriana uśmiechając się, po raz kolejny wyczyściła nos. Miała za sobą dzień przepełniony wzruszeniami.
– Nie wiem, co na to powiedzą pielęgniarki – powiedziała, oboje niewiele jednak o to dbali, układając się wygodnie w szpitalnym łóżku: Adriana w różowej koszuli nocnej, którą dostała na gwiazdkę, Bill w angielskich tweedach. Kiedy pielęgniarka zajrzała do pokoju, by sprawdzić, jak czuje się pacjentka, zobaczyła, że się całują, i cicho zamknęła za sobą drzwi. Stan pani Thompson wyraźnie bardzo się poprawił.
– Pielęgniarki będą nas miały za rozpustników – szepnęła Adriana, gdy zostali sami.
– To dobrze.
– Mam dla ciebie prezent na urodziny – przypomniała sobie nagle o zegarku.
– Tak szybko? – roześmiał się Bill. – Czy to nie za wcześnie?
– Jesteś okropny.
Bill długo i namiętnie ją całował. Kiedy trzymał Adrianę w objęciach, świat znowu wydawał mu się piękny.
– A ja mam dla ciebie niespodziankę – rzekł z namysłem, kładąc głowę na poduszce.
– Co takiego? Mówili szeptem, nie chcąc obudzić dziecka, a także dlatego, że nagle ich życie stało się proste i spokojne.
– Za kilka dni bierzemy ślub.
– Najwyższy czas – oświadczyła z udaną pretensją, błyskając pierścionkiem, który dostała od niego w święta.
– Chcę, żeby w metryce Sama było moje nazwisko – oznajmił stanowczo.
– Jak ci się podoba Samuel William Thigpen? – zapytała z nieśmiałym uśmiechem. Bill pocałował ją w odpowiedzi.
– Brzmi nieźle… – uśmiechnął się. – Może być – powiedział zdecydowanie, po czym przytulił ją mocno i poczuł, że ich serca biją jednym rytmem.
***