– No dobrze, na razie zostanę.
– Słusznie. – Ton głosu urzekał łagodnością. – Będę ci towarzyszyć.
Cofnęła się, chciała, żeby dzieliły ich plastikowe mebelki.
– Dlaczego mnie uratowałeś? Uśmiechnął się.
– Potrzebuję dentystki.
Co za uśmiech. Taki uśmiech sprawia, że kobieta rozpływa się w morzu hormonów.
– Jak ja… Jak ja… Jak się tu dostałam? W jego oczach pojawił się błysk.
– Wniosłem cię.
Przełknęła ślinę. Jak widać dodatkowe kilogramy, które zawdzięczała uzależnieniu od pizzy, nie sprawiły mu kłopotu.
– Wniosłeś mnie? Na dach?
– Ja… Wjechaliśmy windą. – Wyjął komórkę z kieszeni. – Zaraz ktoś po nas przyjedzie.
Po nas? Czy on oszalał? Nie ufała mu za grosz. Ale przecież uratował jej życie. I zachowuje się jak dżentelmen. Odważyła się podejść do brzegu dachu, ale na wszelki wypadek zachowała bezpieczną odległość od tajemniczego zbawcy.
Zerknęła w dół. O rany. Mówił prawdę. Byli przed kliniką. Trzy czarne sedany na ulicy i grupka mężczyzn zajętych rozmową. Pewnie planują następny krok, chcą ją zabić. Jest w pułapce. Może rzeczywiście przyda jej się pomoc. Może powinna zaufać wilkołakowi, pięknemu i szurniętemu.
– Radinka? – Podniósł telefon do ucha. – Masz telefon do Laszla?
Radinka? Laszlo? Czy to nie rosyjskie imiona? Przeszył ją dreszcz. O Boże. Facet pewnie udaje jej sprzymierzeńca, chce ją zwabić za miasto i…
– Dzięki. – Wybrał kolejny numer.
Shanna rozejrzała się i zobaczyła drzwi na klatkę schodową. Rzecz w tym, żeby mogła do nich dotrzeć niezauważona.
– Laszlo. – W jego głosie pojawił się władczy ton. – Sprowadź samochód. Mamy problem.
Shanna poruszała się cicho. Wolno.
– Nie, nie ma czasu, żebyś jechał do laboratorium. Zawracaj. – Chwila ciszy. – Nie, nie wstawiła mi zęba. Ale mam ją. – Zerknął na nią.
Znieruchomiała, usiłowała przybrać znudzoną minę. Może powinna coś zaśpiewać? Jedyna melodia, która przychodziła jej na myśl, to piosenka, którą wcześniej słyszała – Strangers in the Night. Odpowiednia, nie ma co.
– Zawróciłeś już? – Wilkołak wydawał się zirytowany. – Dobra. Słuchaj uważnie. Nie podjeżdżaj pod klinikę, słyszysz? Powtarzam, nie podjeżdżaj pod klinikę. Jedź przecznicę dalej, tam się spotkamy, rozumiesz?
Znów milczenie. Spojrzał w dół, na ulicę. Shanna skradała się do drzwi.
– Później ci to wyjaśnię. Rób, co ci każę, a wszystko będzie dobrze.
Minęła komplet mebli ogrodowych.
– Tak, wiem, że jesteś chemikiem, ale wierzę w ciebie. Pamiętaj, nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek dowiedział się o sprawie. No właśnie, skoro o tym mowa, czy nasza… pasażerka jest w samochodzie? – Wilkołak stał w rogu dachu, tyłem do niej i mówił cicho.
Dba o dyskrecję, nie bez powodu.
– Słyszysz mnie?
To zdanie ją drażniło. Nie, nie słyszy, do cholery. Szła na paluszkach. Instruktorka baletu byłaby dumna z jej tempa.
– Słuchaj, Laszlo, mam ze sobą dentystkę i nie chcę jej denerwować bardziej niż to konieczne. Zapakuj Vannę do bagażnika.
Shanna zamarła. Otworzyła usta z wrażenia. Nie mogła oddychać.
– Nie obchodzi mnie, co jeszcze masz w bagażniku. – Podniósł głos. – Ale nie będziemy jeździć z gołą babą na tylnym siedzeniu.
O nie! Sapnęła głośno. To zabójca!
Odwrócił się gwałtownie. Przerażona odskoczyła w tył.
– Shanna? – Skończył rozmowę, podał jej telefon.
– Trzymaj się ode mnie z daleka. – Cofnęła się, sięgając do torebki.
Zmarszczył brwi.
– Nie chcesz telefonu?
To jej aparat? Morderca i złodziej. Wyjęła berettę i wycelowała w niego.
– Ani kroku dalej.
– Znów do tego wracamy? Nie pomogę ci, jeśli wciąż będziesz ze mną walczyć.
– Jasne, bo ty oczywiście chcesz mi pomóc. – Szła w stronę schodów. – Słyszałam, jak rozmawiałeś ze wspólnikiem: Laszlo, mamy towarzystwo. Wpakuj trupa do bagażnika.
– To nie tak, jak myślisz.
– Nie jestem głupia, wilku. – Ciągle zmierzała do schodów. Dobrze chociaż, że on stoi w miejscu. – Powinnam była od razu cię zastrzelić.
– Nie strzelaj. Faceci na ulicy usłyszą i tu przyjdą. Nie wiem, czy zdołam pokonać wszystkich.
– Wszystkich? Ho, ho, jakie wysokie mniemanie o sobie. Jego oczy pociemniały.
– Mam ukryte talenty.
– Nie wątpię. Ta biedna dziewczyna z bagażnika na pewno miałaby na ten temat sporo do powiedzenia.
– Nie jest w stanie.
– Co za pech! Ale rzeczywiście, po śmierci ludzie stają się jakoś mało rozmowni.
Uśmiechnął się pod nosem. Podeszła do drzwi.
– Jeśli będziesz mnie gonić, zabiję cię.
Gdy otworzyła drzwi, błyskawicznie znalazł się przy niej. Zamknął drzwi, wyrwał jej pistolet i odrzucił. Z głośnym brzękiem upadł na dach, potoczył się w mrok. Shanna wierciła się i szarpała, kopała go w łydki. Złapał ją za nadgarstki i przycisnął do drzwi.
– Do cholery, kobieto, niełatwo cię opanować.
– Dobrze, że to zauważyłeś. – Mimo że walczyła zajadle, nie zdołała się uwolnić.
Pochylił się. Jego oddech burzył włosy, muskał czoło.
– Shanna – szepnął. Głos był jak chłodny powiew. Zadrżała. Hipnotyzował ją, niósł spokój i poczucie bezpieczeństwa. Fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
– Nie zabijesz mnie.
– Nie mam takiego zamiaru.
– Więc mnie puść.
Pochylił głowę. Jego oddech owionął jej szyję, był jak balsam.
– Chcę, żebyś pozostała taka sama, żywa i ciepła. Przeszył ją dreszcz. O Boże, zaraz ją dotknie. Może nawet pocałuje. Czekała, czuła, jak serce tłucze się w piersi. Szeptał jej do ucha:
– Potrzebuję ciebie.
Rozchyliła usta i zaraz je zamknęła – dotarło do niej, jak mało brakowało, a powiedziałaby: tak. Cofnął się, ale jej nie puszczał.
– Shanna, musisz mi zaufać. Ochronię cię.
Ból głowy powrócił z nową siłą, lodowate ostrza wbijały się w skronie. Resztkami sił zebrała się w sobie i walnęła go kolanem w podbrzusze.
Wypuścił powietrze z głośnym sykiem, nie wrzasnął z bólu; krzyk zaalarmowałby złoczyńców. Zgiął się wpół, osunął na kolana. Wcześniej był blady, teraz poczerwieniał.
Nieźle mu dowaliła. Dostrzegła swój pistolet pod stolikiem i rzuciła się w tamtą stronę.
– Na miłość boską! – wyjęczał. – Boli jak cholera.
– I dobrze. – Wsunęła berettę do torebki i pobiegła do schodów.
– Ja nigdy… Nikt mi tego nigdy nie zrobił. – Podniósł na nią wzrok. Na jego pięknej twarzy ból ustępował zdumieniu. – Dlaczego?
– To jeden z moich ukrytych talentów. – Dopadła do drzwi na klatkę schodową, chwyciła za klamkę. – Nie idź za mną. Następnym razem strzelę ci… między nogi. – Drzwi otworzyły się ze zgrzytem.
Była już na schodach, gdy drzwi, skrzypiąc przeraźliwie, zatrzasnęły się i zapanowała ciemność. Świetnie. Zwolniła. Ostatnie, na co miała ochotę, to skończyć jak idiotki w filmach; przewracają się, skręcają nogę i leżą bezbronne, przerażone, gdy zjawia się morderca. Poręcz się skończyła. Była na najwyższym piętrze. Po omacku szukała drzwi.
Natrafiła na nie, szarpnęła i klatkę schodową zalało światło. Hol wydawał się pusty. Super. Podbiegła do windy. Na metalowych drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Awaria”. Cholera! Zerknęła przez ramię. Sukinsyn ją oszukał. Nie wjechali tu windą. Rozejrzała się, szukając windy dla personelu, lecz takiej nie było. Ciekawiło ją, w jaki sposób dostał się na dach, ale teraz nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Znalazła główną klatkę schodową. Dobrze, że jest oświetlona. Zbiegała po schodach.
Читать дальше