Comstock zatrzymał się w hotelu Four Seasons. Wstał wcześnie rano i przy kawie, ubrany jedynie w skąpe bokserki z czerwonego jedwabiu, przeczytał „scenariusz" Janey Wilcox. Kiedy zakończył lekturę, najpierw zdenerwował się, że głupia Janey nie oddała mu go wtedy, kiedy powinna to zrobić. Zreflektował się jednak szybko, zrozumiawszy, że ma w ręce materiał wprost dla niego stworzony. Była to smakowita współczesna opowieść o niepohamowanym braku umiaru, o pięknej młodej kobiecie, którą przez własną chciwość traci niewinność. Naturalnie, bohaterka doświadczy porażki, ale zostanie uratowana. Czy nie taka jest prawda o ludzkim życiu? Grzech i zbawienie, grzech i zbawienie i tak w kółko – on sam także to przeżył…
Patrząc na Jenny Cadine jadącą jego limuzyną, pogratulował sobie mistrzowskiego zagrania, które po raz kolejny uratowało mu skórę. Sztuczka polegała na odwróceniu uwagi wszystkich zainteresowanych. Comstock był pełen uznania dla własnego geniuszu, który już dawno podpowiedział mu, żeby zamówić scenariusz u Janey Wilcox. Od początku widział w niej przecież coś wyjątkowego. Trzeba będzie rozgłosić to szeroko, żeby nikt nie ośmielił się wątpić w jego błyskotliwą intuicję, dzięki której dał szansę nieznanej nikomu…
Wolnego, nie wyprzedzajmy faktów, powiedział sobie, zaciągając się cygarem i mierząc wzrokiem Jenny Cadine (która z całą pewnością nie wyglądała dziś najlepiej). Zapytał tonem pogawędki:
– Co wiesz o tym projekcie?
Jenny Cadine nie była szczególnie bystra (prawie wszystkie myśli, które kołatały się w jej głowie, pochodziły od sprytnych agentów i menedżerów), ale wiedziała, że takie pytanie jest zaproszeniem do pochlebstwa.
– Tylko tyle, że podobno jest genialny – burknęła z pochmurną miną.
– Scenariusz napisała Janey Wilcox – oznajmił Comstock, uważnie obserwując, czy Jenny przypomni sobie zajście w Dingo's. Tak jak się spodziewał, niczego nie skojarzyła, ponieważ świat, w którym żyła, był zbyt ciasny i ograniczony. Zapytała tylko, przygryzając wargę:
– To ta feministka, prawda?
– Można powiedzieć. – Comstock zaśmiał się, poklepując Jenny po udzie. Byłaby z niej idealna Janey Wilcox, gdyby tylko była o dziesięć lat młodsza, pomyślał. Jaka szkoda, że ludzie się starzeją…
– Comstock, błagam – wysapała Jenny z trudem, jakby za chwilę miała się udusić. – Możesz zgasić to cygaro? Wykończysz nas oboje…
Comstock uśmiechnął się tylko i umyślnie zionął obrzydliwym dymem w jej stronę.
– Wprost przeciwnie, moja droga – zarechotał. – Dym doskonale konserwuje…
Dwie limuzyny dalej Janey Wilcox spojrzała na swoją lewą dłoń i wydała cichy okrzyk przerażenia.
Nie zdjęła obrączki ani pierścionka zaręczynowego.
Szybko zsunęła je z palców i chciała schować do malutkiej wieczorowej torebki od Prady, ale zawahała się przez moment. Zalała ją fala okropnych wyrzutów sumienia. Nagle zapragnęła, żeby Selden był przy jej boku, żeby mógł zobaczyć moment jej wielkiego triumfu…
Widok tych dwóch obrączek nieuchronnie przywołał wspomnienia chwili, sprzed siedmiu miesięcy, kiedy Janey stanęła w blasku palącego słońca Toskanii, patrząc w oczy mężczyzny, który za chwilę miał zostać jej mężem. Była wtedy przekonana, że go kocha, ale po raz kolejny zawiodła się w miłości i oto znów była sama…
Czuła się poniekąd oszukana przez życie; kiedy człowieka spotyka w końcu coś dobrego, powinien mieć przy sobie kogoś, z kim mógłby podzielić się szczęściem. A Janey nie miała nikogo, nawet jednego przyjaciela… Siedziała sama na szerokim, obitym czarną skórą siedzeniu limuzyny i chciało jej się płakać.
Nie wolno, upomniała się. Wizażystka męczyła się nad jej twarzą dwie godziny i wzięła za pracę w dniu oscarowej gali pięćset dolarów (które Janey też musiała wyłożyć z własnej kieszeni), a poza tym przecież za chwilę miało się rozpocząć najważniejsze przyjęcie w jej życiu. Spojrzała jeszcze raz na obrączki leżące na dłoni. Narastająca ekscytacja ukoiła żal. Nowe początki zawsze są bolesne, a dzisiejszy wieczór miał zmienić całe jej życie; tego Janey była pewna…
Bo przecież czym właściwie są te obrączki, jeśli nie symbolem poddaństwa? Janey była już bliska wyrzucenia ich w patetycznym geście przez okno, ale powstrzymała ją myśl o życiu w nędzy, które przecież wcale nie było wykluczone. Tymczasem sam pierścionek zaręczynowy kosztował czterdzieści tysięcy dolarów; powinna go raczej sprzedać…
Z obojętną miną wrzuciła obrączki do torebki i wyjąwszy puderniczkę, przejrzała się w lusterku.
Był to jeden z tych szczęśliwych dni, kiedy uroda Janey błyszczała najjaśniej. Praktycznie rzecz biorąc, nie gasła ona nigdy, ale tej konkretnej nocy wydawała się żyć własnym życiem, jakby rozumiała, że teraz wszystko zależy od jej czarodziejskiej mocy. W rezultacie od Janey biło tego wieczoru jakieś wewnętrzne światło: jej włosy lśniły, a zęby oślepiały bielą na tle nowej, czerwonej szminki.
Janey, zadowolona ze swojego wyglądu, zamknęła puderniczkę i z przyjemnością przypomniała sobie, że uroda nie jest jej jedynym atutem.
Około jedenastej rano zadzwonił do niej Comstock Dibble z wiadomością, że chce zrobić film na postawie jej scenariusza. Dwa lata temu, kiedy zaczynała go pisać, po takim telefonie Janey na pewno skakałaby z radości; dla dziewczyny bez pracy i pieniędzy sprzedanie scenariusza było spełnieniem najśmielszych marzeń. Jednak od tego czasu sporo się wydarzyło, a ona zdążyła się nauczyć, że trzeba mierzyć wyżej. Nawet jeszcze przed rokiem wiadomość, że na podstawie jej scenariusza powstanie film, zaszokowałaby ją do tego stopnia, że bez szemrania pozwoliłaby Comstockowi na realizowanie projektu według własnego uznania. Ale teraz była już mądrzejsza i nie zamierzała tak łatwo wypuścić swojego dzieła z rąk. Chciała wyciągnąć z tego przedsięwzięcia jak najwięcej dla siebie. Widziała się co najmniej w roli producentki…
Oczywiście nie zdradziła się z tym przed Comstockiem, z czego była bardzo zadowolona. Dibble przede wszystkim dopytywał się, dlaczego wcześniej nie pokazała mu swojego scenariusza. Janey nie potrafiła mu odpowiedzieć (już sama myśl o tym, że opisuje komuś dwa miesiące na jachcie Raszida, niemalże odbierała jej mowę), ale miała przeczucie, że gdyby wtedy oddała scenariusz do Parador Pictures, nie byłaby dziś aż tak wysoko. Jeszcze zeszłego lata była nikim, ładną dziewczyną z garścią notatek na różowym papierze. Dziś cieszyła się sławą i rozgłosem. Do tego instynkt podpowiadał jej, że nie tylko Comstock Dibble może być zainteresowany tym scenariuszem…
Samochód podjechał przed wejście, a kierowca otworzył okno i podał zaproszenie krępemu ochroniarzowi, który z kolei poświecił latarką w okno limuzyny. Po chwili kierowca otworzył tylne drzwi.
Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, Janey wysiadła.
Kiedy tylko stanęła na czerwonym dywanie, znalazła się w samym środku rozwrzeszczanej, spoconej, pulsującej masy ludzkiej. W jej kierunku posypały się natrętne żądania: aby spojrzała w tę stronę, w tamtą stronę, żeby przystanęła, odwróciła się, obejrzała przez ramię, aż wreszcie tłum fotografów wchodzących sobie nawzajem na głowę, żeby tylko wywalczyć lepsze ujęcie, przelał się przez ustawione barierki, a do akcji wkroczyli ochroniarze. Na przyjęciach takich jak to zawsze jest jedna osoba, na którą fotoreporterzy polują ze szczególną zajadłością, ponieważ wiedzą, że jej zdjęcia kupią gazety i magazyny na całym świecie. Tego wieczoru numerem jeden była Julia Roberts, zdobywczyni Oscara, ale Janey Wilcox deptała jej po piętach. W oczach paparazzich Janey była tak samo znana, a do tego cieszyła się o wiele gorszą sławą niż gwiazdy filmowe. No i te pogłoski o scenariuszu, którym zajął się już Comstock Dibble… Jeśli wierzyć plotkom, był to prawdziwy dynamit, a wszystko, co napisano o Janey w gazetach, miało się okazać nieprawdą.
Читать дальше