Eleonora bez słowa pokręciła głową. Do jadalni wszedł Justyn. Podał rękę Markusowi, a kuzynkę pocałował w policzek.
– Eleonoro, cieszę się, że lady Trevithick nie zabrała cię ze sobą.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły.
– Jej lordowska mość nalega, żeby panna Eleonora udała się do biblioteki – oznajmił donośnym głosem Penn. – Jest tam lord Prideaux. Przyszedł z wizytą.
Eleonora wymieniła z bratem i kuzynem znaczące spojrzenia, lecz posłusznie opuściła salon. Markus wskazał dzbanek z kawą.
– Justynie, usiądziesz ze mną do śniadania? Przepraszam za fatalne maniery mojej matki.
Justyn wybuchnął śmiechem.
– Chętnie coś przekąszę, a co do reszty, nie warto się tym przejmować. Martwi mnie tylko, że zdaniem lady Trevithick towarzystwo lorda Prideaux jest dla Eleonory stosowniejsze od mojego. To hulaka i utracjusz, ale ma niewątpliwy atut, ponieważ jego rodzice to przykładne małżeństwo.
– Twoi również.
– Owszem, lecz pobrali się dopiero, gdy przyszedłem na świat. – Julian nalał sobie kawy. – Jak się dzisiaj czujesz, staruszku? Muszę przyznać, że głowa mi pęka. Brandy musiała być kiepska, choć wyglądała nieźle.
– Kawa postawi cię na nogi – odparł z roztargnieniem Markus, bo przyszło mu ma myśl, że podły trunek stanowił przeciwieństwo tajemniczej przeciwniczki spotkanej podczas wczorajszego balu. Zapewne miała więcej zalet ukrytych niż jawnych. Prawdziwa królowa balu, mistrzyni maskarady… i kto jeszcze? Przysiągł sobie, że rozwikła tę zagadkę. Wczorajszej nocy przy butelce fałszowanej brandy opowiedział Justynowi uładzoną wersję sekretnego tete – a – tete z zamaskowaną damą. Im obu jej postępowanie wydało się równie zagadkowe. Justyn o wiele lepiej niż Markus znał swego dziadka, piątego lorda, który umyślnie wziął go do siebie, żeby utrzeć nosa starszemu synowi. Wnuk mieszka – jacy pod jednym dachem z głową rodziny niejako mimo woli poznał wiele rodowych sekretów i orientował się nieźle w sprawach majątkowych, ale i ta wiedza nie pomogła odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zagadkowa dama pragnęła być właścicielką Fairhaven.
Drzwi znów się otworzyły i do jadalni wszedł Penn.
– Przyszedł pan Gower. Chce się z panem widzieć, milordzie. Twierdzi, że sprawa jest pilna.
Markus spochmurniał i popatrzył na zegar kominkowy. Za wcześnie na rozmowę o interesach, ale nie można wykluczyć, że Gower znalazł mu wreszcie obiecane mieszkanie na drugim końcu miasta Im wcześniej omówią szczegóły, tym lepiej. Pomyślał znowu o wczorajszych zdarzeniach i uświadomił sobie, że był jeszcze jeden powód, który mógł skłonić Gowera do porannych odwiedzin.
– Dziękuję, Penn. Zaraz rozmówię się z Gowerem – powiedział.
Drzwi zamknęły się bezszelestnie za kamerdynerem, który wyszedł, żeby przekazać ważną wiadomość. Justyn smarował masłem kolejną bułkę.
– Mam tu na ciebie poczekać czy spotkamy się później w klubie?
– A może dotrzymasz mi towarzystwa podczas rozmowy z Gowerem? – Markus wstał. – Mam przeczucie, że będzie dotyczyła sprawy, która wynikła podczas wczorajszej maskarady.
– Chodzi o twoją śliczną hazardzistkę? – Justyn uniósł brwi. – Nie uważasz chyba, że zażąda przekazania Fairhaven!
– Wkrótce się przekonamy – odparł ponuro Markus. Gower czekał w gabinecie. Niespokojnie chodził z kąta w kąt po grubym indyjskim dywanie tłumiącym odgłos kroków. Był szczupłym, schludnym mężczyzną o zbolałej mi – nie. Taki wyraz twarzy zawdzięczał wieloletniej pracy dla popędliwego dziadka Markusa. Przez wiele lat daremnie próbował nakłonić dawnego pryncypała do roztropnego zarządzania majątkiem. Dziś trzymał w rękach plik dokumentów.
– Milordzie! – zawołał rozemocjonowany, ledwie obaj panowie weszli do gabinetu. – Witam, panie Trevithick. Przynoszę osobliwe nowiny.
Markus nonszalancko opadł na fotel.
– Niech pan usiądzie i opowiada, Gower – zaczął przyjaźnie. – Co się stało? Pokojówka uciekła, zabierając srebra?
Prawnik zmarszczył brwi, zdegustowany słowami młodego lekkoducha, ale przycupnął na brzegu drugiego fotela i postawił obok nóg sfatygowaną skórzaną teczkę. Justyn stanął przy oknie i kończył kanapkę.
– Dziś rano odwiedził mnie pan Gough, którego kancelaria sąsiaduje z moją – opowiadał rozgorączkowany Gower, przekładając dokumenty, które ułożył przed sobą na biurku. – To ceniony prawnik, jego klientela rekrutuje się z najlepszego towarzystwa. Przyszedł mnie poinformować o umowie zawartej przez pana z osobą korzystającą z jego usług, na którą ma pan rzekomo scedować prawo własności wyspy Fairhaven, która leży…
– Dziękuję, Gower. Wiem, gdzie się znajduje ta wyspa – odparł rzeczowo Markus, wymieniając z Justynem porozumiewawcze spojrzenia. – Prawnik nazywa się Gough, tak? Wspomniał, jak nazywa się tamta osoba?
– Nie, milordzie – odparł zasępiony prawnik. – Powiedział tylko, że oczekuje… Tak się wyraził, cytuję dokładnie. „Osoba ta oczekuje niezwłocznego wydania kompletu dokumentów dotyczących wyspy”. Rzecz jasna, odmówiłem, tłumacząc, że takie działania wymagają zgody waszej lordowskiej mości, a pan zapewne na to nie przystanie. Wtedy zaproponował… – Gower wzdrygnął się, a jego twarz przybrała taki wyraz, jakby pełnomocnik drugiej strony zachował się wobec niego niestosownie. – Powinienem raczej powiedzieć, że wręcz żądał, abym natychmiast udał się tutaj w celu uzyskania stosownych pozwoleń. I oto jestem. – Pod koniec owej tyrady dał się ponieść emocjom. – Zmuszony jestem zaprotestować przeciwko nieformalnemu charakterowi transakcji, zawartej z pominięciem wszelkich przepisów i ustaw, co mnie, pańskiego pełnomocnika, stawia w bardzo trudnej sytuacji, gdy przychodzi do rozmów z kolegą po fachu.
W gabinecie zapadła cisza.
– Racja, Gower – przyznał z ociąganiem Marcus. – Zgadzam się, że ta nieformalna umowa spowodowała wielkie zamieszanie. Proszę wybaczyć, że z mojego powodu znalazł się pan w trudnym położeniu.
– Ale co z wyspą, milordzie? – wypytywał Gower błagalnym tonem. – A dokumenty? Jeśli umówił się pan z tą osobą…
– Nie było żadnej umowy – przerwał Markus. Słyszał, że Justyn głośno wciąga powietrze, ale nie spojrzał na niego. – Niech pan przekaże, że transakcja nie zostanie sfinalizowana – dodał.
– Milordzie… – Gower wydawał się zakłopotany. – Proszę łaskawie raz jeszcze rozważyć swoją decyzję. Jeśli strona przeciwna dysponuje sposobami i środkami, aby udowodnić, że miało miejsce stosowne zobowiązanie… – Nie ufasz mi, Gower? – spytał żartobliwie Markus, Unosząc ciemne brwi. – Umowa była ustna. Bez świadków.
– Ani jednego? – Gower zamrugał powiekami jak ranne zwierzę. – Jest pan tego pewny, milordzie?
– Najzupełniej. – Markus uśmiechnął się lekko.
– Ale jednak, milordzie, ustne przyrzeczenie… – Gower zerknął na Justyna.
– Pan Gower najwyraźniej sądzi, że powinieneś dotrzymać słowa, chociaż zobowiązanie powstało na skutek gry hazardowej – wtrącił z uśmiechem ten ostatni.
– Hazard! – Gower nie krył oburzenia. – Milordzie, panie Trevithick, to się nie mieści w głowie!
– Słuszna uwaga, Gower – mruknął kpiąco Markus. – Idę o zakład, że osoba, w imieniu której przyszedł do pana Gough, nie wniesie sprawy do sądu.
– Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny. Młoda dama sprawiała wrażenie mocno zdeterminowanej – rzekł Justyn.
Gower właśnie chował papiery do teczki, ale z wrażenia upuścił je na dywan.
Читать дальше