Na sali zaległa trwająca następną chwilę cisza.
– Pozwolimy ci ją wyśledzić, ale jeśli ją znajdziesz, nie zabijesz jej. Pojmiesz ją żywą i przyprowadzisz do nas. Wolimy sami napawać się jej śmiercią, patrzeć jak umiera powoli. Będzie idealną kandydatką do Igrzysk.
Kyle poczuł, jak wszystko zagotowało się w nim z wściekłości. Igrzyska. Oczywiście. Tylko na tym zleżało tym obrzydliwym, starym wampirom. Już sobie przypomniał. Przerobili Koloseum na arenę, na której odbywały się konkurencje, gdzie wystawiali do walki wampiry przeciwko wampirom; przeciwko ludziom i zwierzętom i z uwielbieniem przypatrywali się, jak zawodnicy rozrywają się na strzępy. Był to przejaw ich okrucieństwa, które Kyle w jakiejś mierze sam podziwiał.
Ale nie tego chciał dla Caitlin. Chciał, by nie żyła. Kropka. Nie żeby miał coś przeciwko jej torturom. Ale nie chciał marnować czasu, ani dawać jej jakiejkolwiek szansy. Oczywiście nikt jeszcze nigdy nie przeżył Igrzysk. Ale jednocześnie nigdy nie było wiadomo, co może się zdarzyć.
– Ależ, moi mistrzowie – zaprotestował. – Jak sami stwierdziliście, Caitlin wywodzi się z potężnego rodu i stanowi o wiele większe zagrożenie i jest o wiele bardziej nieuchwytna, niż moglibyście to sobie wyobrazić. Proszę o waszą zgodę na jej natychmiastowe zgładzenie. Mamy zbyt dużo do stracenia…
– Nadal jesteś młody – powiedział inny sędzia – i dlatego wybaczymy ci próbę odgadnięcia naszej oceny sytuacji. Każdego innego zabilibyśmy na miejscu.
Kyle zwiesił głowę. Zdał sobie sprawę, że się zagalopował. Nikt nigdy nie kwestionował postanowień sędziów.
– Przebywa w Asyżu. To tam się teraz udasz. Pospiesz się i nie zwlekaj. W zasadzie, teraz, kiedy już o tym wspomniałeś, z niecierpliwością oczekujemy, by zobaczyć jej śmierć na własne oczy.
Kyle odwrócił się, by odejść.
– I Kyle – zawołał jeden z nich.
Kyle odwrócił się na pięcie.
Główny sędzia zdjął kaptur, ukazując najbardziej groteskowa twarz, jaką Kyle widział w całym swoim życiu – pokrytą w całości guzami, brodawkami i zmarszczkami. Otworzył usta i uśmiechnął się szkaradnie, pokazując pożółkłe, ostre zęby i błyszczące czarne oczy. Wyszczerzył się jeszcze bardziej i powiedział:
– Następnym razem, kiedy pojawisz się bez uprzedzenia, to ty zginiesz powolną śmiercią.
Caitlin szybowała nad sielankowym umbryjskim krajobrazem, mijając wzgórza i doliny, lustrując porośnięty bujną roślinnością zielony horyzont iskrzący się w porannym słońcu. Pod sobą widziała ciągnące się niewielkie osady, małe chaty otoczone setkami akrów ziemi i dym ulatujący z kominów.
Kiedy skierowała się na północ, krajobraz zmienił się. Leciała teraz nad wzgórzami i dolinami Toskanii. Jak daleko okiem sięgnąć, widziała winnice pnące się po wzgórzach i pracowników w wielkich, słomianych kapeluszach uwijających się o tej wczesnej porannej porze przy winoroślach. Był to niesamowicie piękny kraj. Caitlin żałowała po części, że nie może wylądować gdzieś tutaj, osiąść na stałe, zadomowić się w jednej z tych niewielkich chat.
Ale miała zadanie do wykonania. Leciała dalej, coraz dalej na północ, mocno trzymając zwiniętą w kłębek za jej koszulą Różę. Czuła, że Wenecja jest coraz bliżej, jakby przyciągała ją niczym magnes. Im bliżej miasta była, tym szybciej biło jej zniecierpliwione serce; już w tym momencie wyczuwała obecność osób, które kiedyś znała. Nadal nie wiedziała dokładnie kogo. Nadal nie potrafiła wyczuć, czy był tam Caleb, ani też, czy był chociaż żywy.
Zawsze marzyła o wyjeździe do Wenecji. Widziała obrazki z kanałami, gondolami i wyobrażała sobie, że kiedyś tam pojedzie, być może z kimś, kogo będzie kochała. Wyobraziła sobie nawet, że ktoś poprosi ją o rękę na jednej z tych gondoli. Ale nigdy nie przypuszczała, że odbędzie się to w ten sposób.
Kiedy tak leciała, zbliżając się coraz bardziej, uderzyło ją, że Wenecja, którą teraz, w roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym, chciała odwiedzić, mogła znacznie różnić się od tej, którą widziała na obrazkach z dwudziestego pierwszego wieku. Zapewne tak było. Wyobraziła ją sobie mniejszą, nie tak rozwiniętą, przypominającą bardziej wieś. Pomyślała też, że nie będzie tak zatłoczona.
Wkrótce uświadomiła sobie, że nie mogła bardziej się mylić.
Kiedy w końcu dotarła na obrzeża Wenecji, była w szoku zobaczywszy, nawet z tej wysokości, że miasto było uderzająco podobne do tego, którego obrazki widziała w dwudziestym pierwszym wieku. Rozpoznała historyczną, słynną architekturę, wszystkie małe mosty, te same wijące się uliczki prowadzące do kanałów. Istotnie, doznała wstrząsu, kiedy uświadomiła sobie, że Wenecja z tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego roku nie różniła się, przynajmniej na zewnątrz, od tej z dwudziestego pierwszego wieku.
Im więcej o tym myślała, tym większego sensu to nabierało. Wenecka architektura liczyła sobie nie sto, czy dwieście lat: była starsza o całe setki lat. Przypomniała sobie zajęcia z historii w jednej z wielu swoich szkół średnich na temat Wenecji, niektórych jej kościołów zbudowanych w dwunastym wieku. Pożałowała teraz, że nie słuchała wtedy uważniej. Znajdująca się poniżej Wenecja, rozwlekła, zabudowana niezliczonymi budowlami, nie była nowym miastem. Nawet w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym roku liczyła kilka setek lat.
Caitlin pocieszył ten fakt. Wyobraziła sobie, że rok tysiąc siedemset dziewięćdziesiąty będzie wyglądał jak z innej bajki. Z ulgą stwierdziła, że niektóre rzeczy w zasadzie nie zmieniły się tak bardzo. W znacznej mierze było to to samo miasto, które mogłaby zobaczyć w dwudziestym pierwszym wieku. Jedyną rzucającą się od razu w oczy różnicą było to, że wodne trakty miasta pozbawione były oczywiście wszelkich łodzi motorowych. Nie było tu żadnych motorówek, żadnych promów, statków wycieczkowych. Zamiast tego, kanały wypchane były po brzegi wielkimi żaglowymi łodziami, których maszty pięły się na dziesiątki stóp w górę.
Zdziwiła ją również obecność tłumów. Zniżyła lot do zaledwie setki stóp nad ulicami miasta i zauważyła, że nawet o tej wczesnej, porannej porze ulice były pełne ludzi. A wodne trakty całkowicie znikły pod natłokiem łodzi. Była w szoku. Miasto było bardziej zatłoczone niż Times Square. Zawsze wyobrażała sobie, że cofając się w czasie, spotka mniej ludzi, mniejsze tłumy. Wyglądało na to, że również i w tym nie miała racji.
Kiedy przeleciała nad miastem i zaczęła okrążać je kilka razy, rzeczą, która zadziwiła ją najbardziej był fakt, że Wenecja nie była jednym miastem, jedną wyspą – ale rozpościerała się na wielu wyspach, dziesiątkach wysp ciągnących się w różnych kierunkach, ze skupiskiem budowli na każdej z nich, tworzących odrębne miasteczka. Wyspa, na której leżała Wenecja, miała wyraźnie najwięcej budynków i była najgęściej zabudowana. Dziesiątki pozostałych wysp zdawały się jednak połączone ze sobą, tworząc istotną część miasta.
Inną rzeczą, która ją zadziwiła była barwa wody: jarząca się błękitem aqua. Była taka jasna, tak osobliwa, niczym woda, którą spodziewałaby się ujrzeć gdzieś na Karaibach.
Kiedy wykonywała kolejne okrążenia nad wyspami, próbując zorientować się w sytuacji, podjąć decyzję, gdzie wylądować, poczuła żal do samej siebie, że nigdy nie zwiedziła tego miejsca w dwudziestym pierwszym wieku. No cóż, przynajmniej teraz miała okazję to zrobić.
Читать дальше