Gdyby jednak odrzucili jego żądania, był w pełni gotów zrobić wszystko, co było trzeba, żeby ją wytropić.
Była to ostatecznie jeszcze jedna formalność w niekończącym się potoku wampirzych ceremoniałów. Owa etykieta była spoiwem, które trzymało je razem – ale również niesamowicie go irytowała.
Wchodząc coraz głębiej do sali, przyjrzał się członkom Rady. Wyglądali dokładnie tak, jak ich zapamiętał. Dwunastu sędziów Wielkiej Rady zasiadało na podwyższeniu w odległym krańcu sali, odziani w surowe, czarne szaty, z zarzuconymi na głowę i zakrywającymi ich twarze czarnymi kapturami. Pomimo to, Kyle wiedział, kim byli ci mężczyźni. Spotkał ich wielokrotnie na przełomie stuleci. Raz, tylko jeden raz, opuścili kaptury i pokazali mu swe groteskowe, wykrzywione wiekiem twarze, oblicza, które chodziły po tej ziemi od tysięcy lat. Aż wzdrygnął się na wspomnienie o tym. Byli szkaradnymi stworzeniami zrodzonymi przez noc.
Mimo to, byli też Wielką Radą sprawującą urząd za jego czasów, rezydującą w tym miejscu od samego początku, od kiedy wzniesiono Panteon. Budowla była w zasadzie częścią ich samych i nikt, wliczając w to nawet Kyle’a, nie śmiał sprzeciwić się ich werdyktom. Ich moce były po prostu zbyt wielkie, a środki, pozostające do dyspozycji na każde skinienie palca, zbyt szerokie. Kyle może i zdołałby zabić jednego lub dwóch z nich, ale armie, które wezwaliby z wszystkich krańców ziemi, w końcu by go wytropiły i zniszczyły.
Setki wampirów zgromadzonych na sali przybyły, by wysłuchać wyroków Rady, ale też, by oczekiwać na audiencję. Zawsze równo ustawieni wzdłuż krańców okręgu, stali w gotowości, pozostawiając jego wnętrze całkowicie opustoszałe. Z wyjątkiem jednej osoby. Zawsze tej, która akurat miała potrzebę stanąć przed nimi i wysłuchać ich werdyktu.
Właśnie w tej chwili stała tam, naprzeciwko nich, jakaś nieszczęsna dusza, samotna, trzęsąca się ze strachu, wpatrująca się w ich nieprzeniknione kaptury i oczekująca ich wyroku. Kyle stał już kiedyś w tym miejscu. Do przyjemności to nie należało. Jeśli nie spodobała im się sprawa, z którą się do nich zgłosiłeś, mogli ni z tego, ni z owego zabić cię na miejscu. Z lekkim sercem przed Radą się nie stawało – była to zazwyczaj sprawa życia i śmierci.
– Poczekaj tutaj – wyszeptał Lore i oddalił się, znikając w tłumie. Kyle stał na uboczu, obserwując.
W pewnej chwili zauważył, jak jeden z sędziów skinął nieznacznie, ledwie zauważalnie i z obu stron pojawili się żołnierze. Chwycili ręce mężczyzny stojącego naprzeciw Rady.
– Nie! NIE! – wrzasnął.
Ale na nic to się zdało. Odciągnęli go na bok krzyczącego i wierzgającego, świadomego tego, że prowadzili go na śmierć, że cokolwiek powie, czy zrobi, nie pomoże mu już w niczym. Kiedy wrzaski wampira odbiły się echem od ścian sali, Kyle zdał sobie sprawę, że mężczyzna musiał poprosić o coś, na co Rada nie wyraziła zgody. W końcu otworzyły się drzwi, mężczyzna został wyprowadzony na zewnątrz i drzwi zatrzasnęły się za nim. Na sali zapanowała na powrót cisza.
Kyle wyczuwał panujące w powietrzu napięcie. Wampiry spoglądały na siebie nawzajem, obawiając się chwili, kiedy przyjdzie kolej na ich posłuchanie.
Kyle zauważył, jak Lore podszedł do strażnika stojącego w pobliżu Rady i wyszeptał mu coś do ucha. Ten podszedł z kolei do jednego z sędziów, uklęknął i wyszeptał mu do ucha.
Sędzia obrócił głowę ledwie co, a mężczyzna wskazał wprost na Kyle’a. Nawet z tak dużej odległości Kyle poczuł jak oczy sędziego, skryte pod kapturem, prześwidrowały go. Wbrew sobie poczuł, jak przeszył go dreszcz. Ostatecznie stanął w obecności prawdziwego zła.
Strażnik skinął głową, dając tym Kyle’owi sygnał.
Kyle przepchał się przez tłum i podszedł na sam środek sali – na to miejsce. Wiedział, że gdyby podniósł wzrok, to bezpośrednio nad swoją głową ujrzałby oculus, okrągły otwór w stropie. Za dnia wpadała nim do wnętrza wiązka słonecznego światła; teraz jednak, o zachodzie słońca, światło było przytłumione, bardzo słabe. Wnętrze sali rozjaśniały głownie płonące wszędzie pochodnie.
Kyle uklęknął i ukłonił się, czekając, aż zwrócą się do niego zgodnie z właściwą wampirzą etykietą.
– Kyle’u z klanu Blacktide – wymówił powoli jeden z sędziów. – Masz czelność zwracać się do nas bez uprzedzenia. Jeśli twoja prośba spotka się z naszą odmową, wiesz, że ryzykujesz narażeniem się na karę śmierci.
To nie było pytanie; raczej oświadczenie. Kyle wiedział, jakie były konsekwencje. Ale nie bał się wyniku tego spotkania.
– Jestem tego świadomy, mój mistrzu – odparł zwyczajnie i czekał dalej.
W końcu usłyszał jakiś szelest, po czym kolejne oświadczenie:
– Zatem przemów. Czego od nas oczekujesz?
– Przybyłem z innych czasów. Okresu, który będzie miał miejsce za dwieście lat.
Na sali rozległo się głośne szemranie. Strażnik uderzył laską o posadzkę trzykrotnie i wrzasnął:
– Cisza!
W końcu zgromadzeni na sali ucichli.
Kyle kontynuował.
– Nie podejmuję podróży w czasie pochopnie. Podobnie zresztą jak żaden z nas. Zmusił mnie do tego nagły wypadek. W przyszłości, w czasach, w których żyję, wybuchnie wojna – wspaniała wojna wampirów. Rozpocznie się w Nowym Jorku i stamtąd rozprzestrzeni się na cały świat. Prawdziwa, wampirza apokalipsa, o której wszyscy marzyliśmy. Nasz rodzaj w końcu zwycięży. Zetrzemy na proch i zniewolimy całą ludzką rasę. Pozbędziemy się również życzliwych klanów wampirów, każdego, kto stanie na naszej drodze.
– Wiem to, gdyż stoję na czele działań wojennych.
Podniósł się kolejny głośny pomruk, po czym rozbrzmiało uderzenie laski o podłogę.
– Moja wojna nie jest jednak skończona – krzyknął Kyle ponad wrzawą. – Pozostaje jedna sprawa będąca mi solą w oku; jedna osoba, która może zniszczyć wszystko to, co osiągnęliśmy, zaprzepaścić wspaniałą przyszłość naszej rasy. Wywodzi się z wyjątkowego rodu. Cofnęła się w czasie najprawdopodobniej po to, by umknąć przede mną. Przybyłem tu, by ją odnaleźć i zabić raz na zawsze. Do tego momentu przyszłość nas wszystkich pozostanie niepewna.
– Staję tu dziś przed wami z prośbą o pozwolenie na jej zabicie, tu, na waszym terytorium i w waszych czasach. Jak również proszę o waszą pomoc w odszukaniu jej.
Po czym spuścił głowę i czekał. Serce biło mu szybciej, kiedy tak stał i czekał. Oczywiście, w ich interesie leżało pomóc mu. Nie widział żadnego powodu, by mieli postąpić inaczej. Z drugiej strony jednak stwory te, żyjące od pradawnych czasów, starsze nawet od niego samego, były całkiem nieprzewidywalne. Nigdy nie było wiadomo, co ta dwunastka miała w planach, a ich decyzje zdawały się równie przypadkowe, co podmuchy wiatru.
Czekał pośród głuchej ciszy.
W końcu usłyszał, jak ktoś odchrząknął.
– Wiemy, oczywiście, o kim mówisz – przemówił jeden z sędziów chropawym głosem. – O Caitlin. O tym, z czego powstanie klan Pollepel. Ale która w rzeczywistości wywodzi się z innego, o wiele potężniejszego klanu. Tak, wczoraj przybyła w nasze czasy. Oczywiście, że o tym wiemy. I gdybyśmy sami chcieli ją zabić, czy nie sądzisz, że już by do tego doszło?
Kyle dobrze wiedział, że nie należało odpowiadać. Chcieli poczuć odrobinę własnej dumy. A on miał zamiar jedynie pozwolić im dokończyć przemowę.
– Ale istotnie podziwiamy twoją determinację, i wojnę w przyszłości – ciągnął dalej sędzia. – O tak, jesteśmy pełni podziwu.
Читать дальше