Robert Sheckley - Humory
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Sheckley - Humory» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1993, ISBN: 1993, Издательство: Alkazar, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Humory
- Автор:
- Издательство:Alkazar
- Жанр:
- Год:1993
- Город:Warszawa
- ISBN:83-85784-15-2
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Humory: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Humory»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Humory — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Humory», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Innym się udało — nalegał Crompton.
— Oczywiście. Wielu innym. Ale im wszystkim robiono operacje we właściwym czasie, zanim części schizoidalne stwardniały.
— A jednak muszę zaryzykować. Żądam podania mi nazwisk i adresów moich durierów.
— Czy ty słuchasz, co do ciebie mówię? Wszelkie próby reintegracji oznaczają dla ciebie chorobę umysłową albo coś jeszcze gorszego. Jako twój lekarz nie mogę…
— Proszę podać mi adresy — zażądał zimno Crompton. — To mój przywilej z mocy prawa. Czuję się wystarczająco stabilny, aby utrzymać w ryzach pozostałe człony mojej osobowości. A kiedy zostaną odpowiednio podporządkowane, nastąpi ich fuzja. Staniemy się jedną, funkcjonalną całością. I wtedy będę istotą w pełni ludzką.
— Nie wiem, jacy są ci pozostali Cromptonowie — powiedział lekarz. — Uważasz siebie za niewystarczającego? Alistairze, ty jesteś jeszcze najlepszy ze wszystkich!
— Nie obchodzi mnie, jacy oni są. Są częścią mnie. Proszę o nazwiska i adresy.
Kręcąc z niezadowoleniem głową doktor napisał je na kawałku papieru i podał Cromptonowi.
— Alistairze, twój zamiar praktycznie nie ma szansy na powodzenie. Błagam cię, żebyś rozważył…
— Dziękuję, doktorze Berrenger — przerwał mu Crompton, skłonił się lekko i wyszedł.
Natychmiast po wyjściu z biura znikła pewność siebie Cromptona. Nie odważył się ujawnić swojego lęku doktorowi Berrengerowi; ten mający dobre intencje staruszek z pewnością odwiódłby go od zamiaru reintegracji. Ale teraz, kiedy miał w kieszeni nazwiska i wiedział, że ponosi pełną odpowiedzialność, Crompton poczuł, jak ogarnia go niepokój. Dostał napadu drżączki. Udało mu się opanować ją na tyle, by dojechać taksówką do swojego wynajętego pokoju, gdzie mógł rzucić się na łóżko.
Leżał przez godzinę, trzymając się zagłówka jak tonący deski, a jego ciałem targały spazmy niepokoju. Wreszcie napad minął. Wkrótce był w stanie na tyle kontrolować ręce, że mógł popatrzeć na kartkę, którą dał mu doktor.
Pierwsze nazwisko brzmiało: Edgar Loomis, z Elderbergu na Marsie. Drugie — Dan Stack z East Marsh na Wenus. To wszystko, co doktor zapisał.
Jakie były te ucieleśnione części jego osobowości? Jakie nastroje, jakiego kształtu stereotypy przybrały te odcięte od niego segmenty?
Nie było o tym na kartce ani słowa. Będzie musiał sam pojechać i sprawdzić.
Rozłożył pasjansa i rozważał ryzyko. Jego pierwotny, schizoidalny umysł przejawiał wyraźną manię zabójczą. Czy po dokonaniu fuzji byłoby lepiej — zakładając, że fuzja jest możliwa? Czy ma prawo narzucać światu potencjalnego potwora? Czy to mądre z jego strony, że chce zrobić krok, który, jak wie, niesie ze sobą poważną groźbę choroby umysłowej, katatonii, a nawet śmierci?
Myślał o tym do późna w nocy. W końcu jego wrodzona ostrożność wygrała. Złożył starannie kartkę i schował ją do szuflady. Niezależnie od tego, jak bardzo pragnął reintegracji, niebezpieczeństwo było po prostu zbyt duże. Jego obecna egzystencja wydała mu się korzystniejsza niż szaleństwo.
Następnego dnia wyszedł z domu i znalazł sobie pracę urzędnika w staroświeckiej i szacownej firmie.
Natychmiast jego nawyki zawładnęły nim na nowo. Z nieomylną dokładnością robota każdego ranka punktualnie o dziewiątej zasiadał za biurkiem, a o piątej wychodził i wracał do swojego pokoju, zjadał nieapetyczną, zdrową żywność, układał trzy pasjanse, rozwiązywał krzyżówkę i kładł się spać. Ponownie w sobotnie wieczory szedł do kina, studiował geometrię w niedziele i raz w miesiącu kupował, czytał, a następnie niszczył czasopismo pornograficzne.
Jego niechęć do samego siebie narastała. Zaczął zbierać znaczki pocztowe, ale po krótkim czasie odechciało mu się; wstąpił do Gminnego Klubu Szczęścia, ale wyszedł w trakcie pierwszego, sztywnego i pełnego zakłopotania wieczorku tanecznego; próbował nauczyć się grać w szachy, ale zrezygnował. Nie mógł pozbyć się swoich ograniczeń w ten sposób.
Wokół siebie widział nieskończone bogactwo i różnorodność sprzeczności, będących immanentną cechą ludzi. Miał przed sobą ucztę życia, w której nie mógł uczestniczyć. Nawiedzała go wizja spędzenia kolejnych dwudziestu lat na monotonnym, niczym nie urozmaiconym życiu urzędnika; trzydziestu lat, czterdziestu lat bez żadnej przerwy, bez nadziei, póki śmierć go nie odmieni.
Przez sześć miesięcy Crompton rozmyślał nad tym, po swojemu, metodycznie. W końcu doszedł do wniosku, że woli jednak szaleństwo niż dotychczasową egzystencję.
Zrezygnował więc z pracy i ponownie wyjął z konta starannie gromadzone oszczędności. Tym razem kupił bilet drugiej klasy na Marsa, z zamiarem odszukania Edgara Loomisa z Elderbergu.
Uzbrojony w grubą książkę z krzyżówkami Crompton udał się o wyznaczonej porze do portu kosmicznego Idlewild, dzielnie zniósł lot z przeciążeniem do Stacji Trzeciej, tam przesiadł się na wahadłowiec kursujący między Lockheed a Lackawanna, którym dostał się do Punktu Wymiany. Skoczkiem przeleciał do Stacji Pierwszej na Marsie, przeszedł przez kontrolę celną, paszportową i zdrowotną, po czym wahadłowcem udał się do Port Newton. Odczekał tam trwający trzy dni okres aklimatyzacyjny, nauczył się używać zamontowanych na brzuchu pomocniczych płuc, ze stoickim spokojem zniósł dodatkowy zastrzyk zwiększający odporność i w końcu otrzymał wizę turystyczną, ważną na obszarze całego Marsa. Uzbrojony w ten dokument pojechał koleją błyskawiczną do Elderbergu, leżącego w pobliżu bieguna południowego na Marsie.
Kolej błyskawiczna pełzła przez płaskie, monotonne równiny Marsa, obok niskich szarych krzaków walczących o życie w zimnym, rozrzedzonym powietrzu, przez bagniste regiony bladozielonej tundry. Przez cały ten czas Crompton rozwiązywał krzyżówki. Na moment przerwał i z zainteresowaniem wyjrzał przez okno, gdy konduktor obwieścił, że przekraczają Wielki Kanał. Było to jednak tylko płytkie zagłębienie, w którym mieściło się łożysko wyschłej rzeki. Rośliny porastające błotniste dno miały ciemnozielony, niemal czarny kolor. Crompton oderwał wzrok i wrócił do swoich krzyżówek.
Jechali przez Pomarańczową Pustynię i zatrzymywali się na małych stacyjkach, gdzie brodaci, ubrani w kapelusze z szerokim rondem imigranci podjeżdżali po koncentraty witaminowe i zmikrofilmowane egzemplarze. Sunday Timesa. Aż w końcu dotarli do przedmieść Elderbergu.
Miasto to spełniało lokalnego ośrodka wszelkiej działalności górniczej i rolniczej na biegunie południowym. Było to również uzdrowisko dla bogaczy, którzy przyjeżdżali tu zażywać kąpieli w Łaźniach Długowieczności, jak i dla urozmaicenia sobie życia. Region, podgrzany dzięki aktywności wulkanicznej do dwudziestu stopni Celsjusza, był najcieplejszym miejscem na Marsie. Mieszkańcy zazwyczaj nazywali go Tropikiem.
Crompton zameldował się w małym motelu, poczym przyłączył się do tłumu kolorowo ubranych mężczyzn i kobiet, którzy spacerowali po malowniczych, nieruchomych chodnikach Eldelbergu. Gapił się, oniemiały, na wystawy sklepów, w których sprzedawano Prawdziwe Okazy Sztuki Wymarłej Rasy Marsjan, zaglądał do kasyn, nowo otwartych koktajlbarów i błyszczących restauracji. Podskoczył jak oparzony, kiedy zagadnęła go wymalowana młoda kobieta, zapraszając do Domu Mamy Teele, gdzie dzięki małej sile ciążenia wszystko co dobre staje się jeszcze lepsze. Odepchnął ją od siebie, i jeszcze kilkanaście takich jak ona, po czym usiadł w parku, aby zebrać myśli.
Wokół niego rozciągał się Elderberg, nasycony uciechami, krzykliwie występny, jak wymalowana Jezabel. Crompton pogardliwie wydął usta. A jednak mimo iż unikał patrzenia na to wszystko, a jego nozdrza niechętnie wciągały zepsute powietrze tego miasta, gdzieś w głębi niego tliła się tęsknota za ludzkim występkiem, stanowiącym alternatywę dla jego obecnej, bezbarwnej i sterylnej egzystencji.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Humory»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Humory» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Humory» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.