— Ja my Adam, ale Chrystus, Człowiek ja; Ja my Adam, ale Chrystus, Człowiek ja — powiedział głos. — Coś ci powiem, Pat… oni … wszyscy razem… raczej daliby się do niego przybić, byle nie samotnie… kiedy krwawią… pragną towarzystwa. Bo… bo przecież to dlatego. Bo to dla tego samego powodu szatan chce wypełnić człowieka piekłem. To znaczy tak samo, jak szatan chce, by piekło było pełne człowieka. Bo Adam… chociaż Chrystus… ale ja i tak… posłuchaj, Pat…
Tym razem dłużej trwało odpędzenie atramentowej ciemności, ale musiał to wyklarować Patowi, zanim wejdzie w nią bez reszty.
— Posłuchaj, Pat, ponieważ… dlatego powiedziałem jej, że dziecko musi… dlatego ja. To znaczy Jezus nigdy nie żądał, by człowiek zrobił choć jedną cholerną rzecz, której On sam nie zrobił. Właśnie dlatego ja. Dlatego ja nie mogę pozwolić. Pat?
Zamrugał. Pat zniknął. Świat znowu okrzepł i ciemność rozproszyła się. W jakiś sposób odkrył, czego się tak lęka. Było to coś, co musi jeszcze zrobić, zanim ciemność zamknie się nad nim na zawsze. Bał się, że umrze, nim zgodzi się na tyle cierpienia, ile dotknęło dziecko, które nie potrafiło tego pojąć, dziecko, które próbował ocalić, by nadal cierpiało… nie, nie po to, by cierpiało, ale pomimo cierpienia. Rozkazywał matce w imię Chrystusa. Nie błądził. Ale teraz bał się, że osunie się w tę ciemność, zanim zniesie tyle, ile Bóg pomoże mu znieść.
Quem patronum rogaturus,
Cum vix justus sit securus?
Niechaj więc będzie to dla dziecka i jego matki. To, co nakazuję, sam też muszę przyjąć. Fast est[108] Tak trzeba.
.
Wydawało się, że to postanowienie osłabiło ból. Leżał spokojnie przez jakiś czas, potem spojrzał ostrożnie raz jeszcze w stronę sterty gruzu. To więcej niż pięć ton. To osiemnaście wieków. Podmuch musiał otworzyć krypty, bo wśród gruzu zobaczył trochę kości. Zaczął macać wolną ręką, napotkał na coś gładkiego i z trudem zdołał to uwolnić. Upuścił zdobycz na piasek obok cyborium. Brakowało szczęki, ale czaszka była nie naruszona poza dziurą w czole, z której sterczała drzazga suchego i na pół zbutwiałego drewna. Wyglądała jak resztka strzały. Czaszka robiła wrażenie bardzo starej.
— Bracie — szepnął, gdyż w tych kryptach nie mógł być pochowany nikt poza braćmi zakonnymi.
Co uczyniłaś dla nich, Czaszko? Nauczyłaś ich czytać i pisać? Pomagałaś w odbudowie, dawałaś Chrystusa, pomagałaś wskrzesić kulturę? Czy pamiętałaś, by ich ostrzec, że nigdy nie zbudują Edenu? Oczywiście. Błogosławiona jesteś, Czaszko — pomyślał i kciukiem nakreślił krzyżyk na jej czole. Za wszystkie trudy zapłacili ci strzałą między oczy. Ponieważ leży tu ponad pięć ton i osiemnaście wieków. Przypuszczam, że teraz jest to już jakieś dwa miliony lat… od czasu pierwszego homo inspiratus .
Znowu usłyszał jakiś głos… delikatny, łagodny głos-echo, ten sam, który odpowiedział mu jakiś czas temu. Tym razem dobiegł jego uszu jako coś w rodzaju dziecięcej śpiewki: ,,LaIala, la-la-la…”
Chociaż wydawało mu się, że właśnie ten głos słyszał w konfesjonale, z pewnością nie mógł pochodzić od pani Grales. Pani Grales wybaczyłaby Bogu i pobiegła do domu, gdyby na czas wydostała się z kaplicy… i proszę Cię, wybacz tę porażkę, Panie. Ale nie był nawet pewien, czy poniósł jakąś porażkę. Posłuchaj, Stara Czaszko, czy nie powinienem powiedzieć o tym Gorsowi? Proszę posłuchać, kochany panie Cors, czemu nie miałby pan wybaczyć Bogu tego, że zezwala na ból? Gdyby nań nie zezwalał, ludzka odwaga, śmiałość, szlachetność, poświęcenie stałyby się czymś bezwartościowym. Zresztą pan byłby wtedy bezrobotny, doktorze Cors.
Może właśnie o tym zapominamy napomknąć, Czaszko. Bomby i gniew, kiedy świat stał się zgorzkniały, ponieważ światu zabrakło jakoś na pół zapomnianego Edenu. Gorycz jest w swej istocie zwrócona przeciwko Bogu. Posłuchaj, Człowieku, musisz wyrzec się goryczy… „udzielić rozgrzeszenia Bogu”, jak to ona powiedziała… przed wszystkim innym; przed miłością.
Ale bomby i gniew. One nie wybaczają.
Na chwilę zasnął. Był to naturalny sen, nie zaś ta paskudna, wchłaniająca umysł, mroczna nicość. Spadł deszcz, zmywając kurz. Kiedy się obudził, nie był już sam. Uniósł policzek z błota i spojrzał na nie z niechęcią. Siedziały wszystki trzy na stercie gruzu i przyglądały mu się posępnie i uroczyście jak podczas pogrzebu. Poruszył się. Rozpostarły czarne skrzydła i nerwowo zasyczały. Rzucił w nie odłamkiem kamienia. Dwa uniosły się w powietrze i zaczęły krążyć w górze, ale trzeci siedział dalej, tanecznie przebierając nogami i przyglądając się mu z powagą. Mroczny i brzydki ptak, ale nie taki jak tamten Mrok. Ten pragnął tylko pożreć ciało.
— Obiad jeszcze nie gotowy, bracie sępie — powiedział mu z irytacją. — Musisz poczekać.
Nie może spodziewać się zbyt wielu posiłków — zauważył — zanim sam stanie się posiłkiem dla innych. Pióra miał osmalone od błysku i jedno oko zamknięte. Był nasiąknięty deszczem i opat przypuszczał, że sam deszcz jest nasycony śmiercią.
— Lalala, la-Ia-la czekaj czekaj, aż umrze la…
Znowu ten głos. Zerchi zląkł się, że majaczy. Ale ptak też go usłyszał. Przyglądał się czemuś poza zasięgiem wzroku Zerchiego. Wreszcie syknął chrapliwie i wzbił się w górę.
— Na pomoc! — zawołał słabym głosem opat.
— Na pomoc — papugował go ten dziwny głos. I dwugłowa kobieta weszła w zasięg jego wzroku, okrążając stertę gruzu. Przystanęła i spojrzała w dół na Zerchiego.
— Chwała Bogu! Pani Grales! Proszę poszukać ojca Lehy…
— Chwała bogu pani Grales proszę poszukać… Mrugnięciem usunął z oczu krwawą mgłę i przyjrzał się jej uważniej.
— Rachela — szepnął.
— Rachela — zawtórowało stworzenie.
Uklękła przy nim i przysiadła na piętach. Patrzyła na niego zimnymi, zielonymi oczami i uśmiechała się niewinnie. Oczy błyszczały zdumieniem, ciekawością i może czymś jeszcze, ale najwidoczniej nie była w stanie dostrzec jego cierpienia. W jej oczach było coś, co sprawiło, że przez dłuższą chwilę nie widział niczego poza nimi. Ale potem dostrzegł, że głowa pani Grales śpi głęboko na drugim ramieniu, podczas gdy Rachela uśmiecha się. Był to młodzieńczy uśmiech, który oczekiwał przyjaźni. Spróbował raz jeszcze:
— Proszę posłuchać, czy pozostał ktoś przy życiu? Proszę…
Jego uszu doszła melodyjna i uroczysta odpowiedź:
— Proszę posłuchać, czy pozostał ktoś przy życiu…
Smakowała słowa. Wypowiadała je oddzielnie. Uśmiechała się do nich. Jej wargi jeszcze raz je składały, kiedy głos już się z nimi uporał. To coś więcej niż tylko odruch powtarzania — doszedł do wniosku. Powtarzając, starała się przekazać myśl: jestem mniej więcej taka jak ty.
Ale dopiero w tej chwili się narodziła.
I jesteś też w jakiś sposób inna — zauważył Zerchi z cieniem przerażenia. Przypomniał sobie, że pani Grales cierpiała na artretyzm w obu kolanach, ale ciało, które do niej przedtem należało, teraz klęczało i siedziało na piętach w tej giętkiej postawie charakterystycznej dla młodości. Co więcej, pomarszczona skóra starej kobiety wydawała się mniej pomarszczona niż przedtem i robiła nawet wrażenie, jakby lśniła odrobinę, jakby zrogowaciała stara tkanka powróciła do życia. Nagle jego uwagę przykuło jej ramię.
— Jesteś ranna! Jesteś ranna.
Читать дальше