Ojciec Cheroki podniósł wzrok. Zaciśnięte na krawędzi stołu palce pobielały mu i na twarzy odmalowało się napięcie. Robił wrażenie, jakby nie słuchał.
— Słucham, ojcze opacie?
— Rzecz w tym, że to samo może przytrafić się w tym wypadku — oznajmił opat i podjął swój spacer tam i z powrotem.
— W zeszłym roku mieliśmy brata Noyona i jego cudowny sznur wisielca. Ha! A rok wcześniej brat Smirnov został w tajemniczy sposób uzdrowiony z podagry. I to jak? Przez dotknięcie prawdopodobnej relikwii naszego błogosławionego Leibowitza, powiadają młodzi prostacy. A teraz ten Franciszek spotyka pielgrzyma ubranego w co? Ubranego w spódniczkę z tegoż worka, w który odziali błogosławionego Leibowitza, zanim go powiesili A czym był przepasany? Sznurem. Jakim sznurem? No, zupełnie takim samym… — Przerwał i spojrzał na Cherokiego. — Widz?
z twojej zmieszanej miny, żeś jeszcze o tym nie słyszał? Nie? No dobrze, nie możesz odpowiedzieć. Nie, nie, Franciszt k tego nie powiedział. Powiedział tylko… — Opat Arkos starał się, by jego zwykle gruby głos zabrzmiał falsetem. — Brat Franciszek powiedział tylko… „Spotkałem małego staruszka, pomyślałem, że to pielgrzym zmierzający do opactwa, zdążał w tę właśnie stronę i był ubrany w konopny worek związany kawałkiem sznura. I zrobił znak na skale, i znak wyglądał tak”.
Arkos wydobył kawałek pergaminu z kieszeni swojej skórzanej sukni i w świetle świec podsunął go pod oczy Cherokiemu. Nadal, choć z niewielkim powodzeniem, starał się naśladować brata Franciszka:
— „I nie umiałem wymyślić, co chciał przez to powiedzieć. A czy ty wiesz?”
Cheroki spojrzał na symbol i potrząsnął głową.
— Nie pytałem ciebie — zagrzmiał swym normalnym głosem. — To powiedział Franciszek. Ja też nie wiedziałem.
— A teraz wiesz?
— Teraz wiem. Ktoś to obejrzał. To lamed, a to sodę. Litery hebrajskie.
— Sade lamed?
— Nie. Z prawa na lewo. Lamed sodę. Dźwięki „l” i ,,tz”. Gdyby były zaznaczone samogłoski, mogłoby to być „loots”, „lots”, „lets”, „latz”, „litz” — coś w tym rodzaju. Jeśli między tymi dwoma znakami byłyby jakieś litery, mogłoby to brzmieć mniej więcej jak Llll… zgadnij kto?
— Leibo… No nie!
— Ależ tak. Franciszek o tym nie pomyślał. Ale pomyślał kto inny. Brat Franciszek nie pomyślał o kapturze z worka i wisielczym sznurze. Ale jeden z jego kolegów, owszem. Co więc się dzieje? Cały nowicjat aż huczy dzisiejszej nocy od słodkich opowieści, jak to brat Franciszek spotkał samego błogosławionego, a błogosławiony zaprowadził chłopaka do miejsca, gdzie były te wszystkie szpargały, i oznajmił mu, że znajdzie swoje powołanie.
Cheroki z niepokojem zmarszczył brwi.
— Czy brat Franciszek tak twierdzi?
— Nieee! — wrzasnął Arkos. — Czyż nie słuchałeś? Franciszek nic takiego nie powiedział. Na Boga, chciałbym, bo wtedy miałbym gałgana w saku! Ale on opowiada wszystko słodziutko i po prostu, dosyć głupkowato w istocie, słuchaczom zaś pozostawia wyciąganie wniosków. Ja sam z nim nie rozmawiałem. Wysłałem rektora memorabiliów, żeby wyłuskał z niego całą opowieść.
— Myślę, że lepiej byłoby porozmawiać z bratem Franciszkiem — szepnął Cheroki.
— No to z nim porozmawiaj! Kiedy tu przyszedłeś, ciągle jeszcze zastanawiałem się, czy upiec cię żywcem czy nie. Za to, oczywiście, żeś go tu przysłał. Gdybyś pozostawił go na pustyni, cała ta gadanina nie dotarłaby do opactwa. Ale z drugiej strony, gdyby tam został, trudno sobie wyobrazić, co jeszcze wykopałby z tej piwnicy. Myślę więc, że w sumie uczyniłeś dobrze.
Cheroki, który podejmując decyzję, bynajmniej nie kierował się takimi względami, uznał, że milczenie będzie najwłaściwszym zachowaniem.
— Zobacz się z nim — burknął opat. — A potem przyślij go do mnie.
Była mniej więcej dziewiąta tego jasnego, poniedziałkowego ranka, kiedy brat Franciszek zapukał nieśmiało do drzwi gabinetu opala. Fakt, że wyspał się porządnie na twardym sienniku swojskiej celi, a potem zjadł całkiem niezwykłe śniadanie, być może nie dokonał cudu, jeśli chodzi o wygłodniałą tkankę, ani nie uwolnił całkowicie jego głowy od skutków porażenie słonecznego, ale ten względny luksus przywrócił mu wystarczającą jasność umysłu, by dostrzegł, iż ma realne powody do lęku. Był nawet przerażony, tak że pierwsze stuknięcie w drzwi opata było niedosłyszalne. Nie usłyszał go nawet Franciszek. Po kilku minutach zebrał całą swoją odwagę i zastukał raz jeszcze.
— Benedicamus Domino[17] Błogosławmy Panu.
.
— Deo? Gratias?[18] Dzięki? Panu?
— zapytał Franciszek.
— Wejdźże, wejdźże, mój chłopcze! — zawołał uprzejmy głos i nowicjusz przez kilka sekund trwał pogrążony w zdumieniu, zanim rozpoznał wszechwładnego opata.
— Przekręć małą klamkę, mój synu — doradził ten sam przyjazny głos, kiedy brat Franciszek stał przez chwilę skamieniały z ręką gotową do dalszego stukania.
— Taaak… — Franciszek ledwie dotknął klamki, ale przeklęte drzwi i tak się otworzyły. Miał nadzieję, że będą mocno zamknięte.
— Czyś posłał po mnie, panie? — zakwilił nowicjusz. Opat Arkos wydął wargi i skinął majestatycznie.
— Mmmm, tak, pan twój i opat posłał po ciebie. Wejdźże więc i zamknij za sobą drzwi.
Brat Franciszek zamknął drzwi i stał drżący pośrodku izby. Opat bawił się wąsatymi przedmiotami ze starej skrzynki.
— A może uważasz, że bardziej stosowne byłoby — rzekł opat Arkos — żebyś ty przywołał wielebnego ojca opata? Cieszysz się wszak wielkimi względami Opatrzności i stałeś się nader sławny, co?
— Hę, hę? — roześmiał się pytająco brat Franciszek. — Ach nie, panie mój i opacie.
— Nie zaprzeczasz, żeś zyskał w ciągu nocy sławę? Że Opatrzność wybrała cię, byś znalazł to… — Szerokim gestem wskazał na szczątki rozsypane na stole. — Tę skrzynkę pełną gratów, jak bez wątpienia słusznie nazwał ją poprzedni właściciel?
Nowicjusz jąkał się beznadziejnie, ale jakoś zdołał zebrać się w sobie i przywołać na wargi uśmiech.
— Masz siedemnaście lat i jesteś nieokrzesanym głupcem, czyż nie?
— To bez wątpienia prawda, panie.
— Czym uzasadnisz swą wiarę, że zostałeś powołany do życia zakonnego?
— Niczym, magister meus .
— Ach tak? A zatem czujesz, że nie masz powołania?
— Och nie, mam — zachłysnął się nowicjusz.
— Ale nie potrafisz tego w żaden sposób uzasadnić?
— Nie.
— Ty mały bałwanie, pytam o twoje powody. Jeśli nie przedstawisz żadnego, uznam, żeś gotów zaprzeczyć, iż byś spotkał kogokolwiek na pustyni tamtego dnia, kiedyś bez niczyjej pomocy natknął się na te… na te graty w skrzynce, to zaś, co powiadają inni, jest tylko bredzeniem w gorączce!
— Och nie, dom Arkosie.
— Co nie?
— Nie mogę zaprzeczyć temu, co widziałem na własne oczy, wielebny ojcze.
— Tak zatem spotkałeś anioła… a może świętego… ? a może kogoś, kto jeszcze nie jest świętym…? on zaś pokazał ci, gdzie masz zajrzeć?
— Nie mówiłem, że był…
— I to pozwala ci wierzyć, że masz naprawdę powołanie, czy tak? Że ten, ten… powiedzmy, ta istota… powiedziała ci, że usłyszysz głos, oznaczyła kamień swoimi inicjałami i oznajmiła, że tego właśnie szukasz, a kiedy zajrzałeś pod spód… te graty tam były. Co?
Читать дальше