• Пожаловаться

Роберт Шекли: Zbiór opowiadań

Здесь есть возможность читать онлайн «Роберт Шекли: Zbiór opowiadań» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Космическая фантастика / Юмористическая фантастика / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

libcat.ru: книга без обложки

Zbiór opowiadań: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zbiór opowiadań»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Роберт Шекли: другие книги автора


Кто написал Zbiór opowiadań? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Zbiór opowiadań — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zbiór opowiadań», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Ja… ja… nie! Nie potrzebuję waszych usług! krzyknął Ferguson.

— Czy jest pan tego pewien?

— Kategorycznie! Takich jak wy powinno się wtrącać do więzienia. Żegnam! — Powiesił słuchawkę i natychmiast poczuł się wolny od wielkiego ciężaru. Zszedł na dół.

Żona stawiała na stół baranie kotlety, potrawę, której nie znosił. Ale cóż to miało za znaczenie. Łatwo było mu nie zwracać uwagi na te drobne przykrości.

Zadzwonił dzwonek.

— To pewnie ktoś z pralni — powiedziała pani Ferguson, równocześnie przyprawiając sałatę. - Może otworzysz?

— Oczywiście, natychmiast.

Ferguson promieniejąc odzyskaną szlachetnością, pobiegł do drzwi.

Stało tam dwóch ludzi w mundurach, dźwigających wielki płócienny worek.

— Z pralni? — spytał Ferguson.

— Agencja Uwalniania od Kłopotów, proszę pana — odparł jeden z nich.

— Ależ ja właśnie powiedziałem, że…

Dwaj mężczyźni rzucili się na niego i ze zręcznością, na jaką pozwala długi trening, wcisnęli go do worka.

— Nie macie prawa!!! Wy… — wrzeszczał Ferguson. Uczuł, że worek zawiązano i wyniesiono go na ulicę. Drzwi samochodu były otwarte. Położono go na tylnym siedzeniu.

Rozpoznał głos swojej żony:

— Wszystko poszło dobrze?

— Tak jest, proszę pani. Zmienił się nam trochę rozkład zajęć i mogliśmy to dla pani załatwić jeszcze dziś.

— Dziękuję panom — odparła. - Było mi bardzo miło rozmawiać dziś po południu z panem Frenchem z waszej Agencji. Ale teraz muszę panów przeprosić. Obiad już prawie gotowy, a muszę jeszcze zatelefonować.

przekład: TOP

Bezgłośna broń

Czyżby trzasnęła gałązka? Dixon obejrzał się i wydało mu się, że dostrzegł, jak w poszycie buszu wtopiła się nagle jakaś ciemna sylwetka. Zamarł. Nieruchome oczy starały się przeniknąć zwarty gąszcz zielonopiennych drzew. Panowała martwa, pełna wyczekiwania cisza. Hen — nad głowa — ścierwoptak, kołysany podmuchami wiatru, bacznie przeszukiwał wzrokiem spalony słońcem krajobraz. Pełen nadziei, czekał…

Dixon posłyszał nagle niski, niecierpliwy kaszel dochodzący z poszycia. Teraz już wiedział, że go śledzono.

Przedtem było to tylko podejrzenie. Ale te niewyraźne, na wpół zamazane sylwetki okazały się realne. W drodze do stacji sygnałowej dały mu spokój — widać przyczaiły się wtedy i zastanawiały. Teraz były już zdecydowane. Postanowiły spróbować.

Wyjął BROŃ z kabury, pstryknął bezpiecznikami i wsunął ją z powrotem. Potem ruszył dalej.

Znów dobiegł go odgłos pokaszliwania. Coś podążało za nim cierpliwie, czekając zapewne, aż opuści busz i wejdzie do puszczy. Uśmiechnął się do siebie.

Nic mu się nie mogło stać. Miał BROŃ.

Bez niej nigdy by się nie zapuścił tak daleko swoim statkiem. Po prostu w pojedynkę nigdy nie rusza się na podbój obcych planet. Ale Dixon mógł. Miał na statku broń nad broniami, mogącą go obronić przed wszystkim absolutnie przed wszystkim, co chodziło, latało, pełzało lub pływało.

To był ostatni, najnowszy model broni ręcznej.

To była BROŃ!

Obejrzał się znów. Zobaczył je teraz — trzy bestie — nie więcej niż pięćdziesiąt jardów za nim. Z tej odległości przypominały trochę psy lub hieny. Pokaszliwały w jego stronę i z wolna postępowały jego tropem.

Dotknął BRONI, ale nie zdecydował się od razu jej użyć. Będzie jeszcze masa czasu, kiedy podejdą bliżej.

Alfred Dixon był niskim człowiekiem o rozłożystych barach i szerokiej piersi. W jego gęste włosy wplatały się jasne pasma, a sumiaste blond wąsy nadawały ogorzałej twarzy wręcz dziki wygląd.

Naturalnym środowiskiem Dixona byty właściwie ziemskie piwiarnie i knajpy. Tam, odziany w mundur koloru khaki, donośnym, wojowniczym głosem mógł zamawiać drinki i obserwować swych kompanów od kieliszka wąskimi, niebieskimi-jak-metal-spluwy oczami. Wyjaśniał im niedbałym, pogardliwym nieco tonem, różnice pomiędzy iglicowcem Sykesa i Coltem Trójpunktowcem; pomię d zy marsjańską zarazą czułkową a wenusjańską askomią. Mówił, co trzeba czynić, gdy rannareański pancerożec zaatakuje cię nagle w gęstwinie, i jak odeprzeć nieoczekiwaną napaść skrzydlatych połysklic.

Niektórzy traktowali Dixona jako skończonego kłamcę, choć byli ostrożni z wypowiadaniem swoich sądów. Zdaniem innych, był to porządny facet — wbrew jego własnemu o sobie mniemaniu. Był po prostu zupełnie szczery — i dlatego jedynie śmierć lub kalectwo mogły tę skazę usunąć…

Dixon bezgranicznie wierzył w potęgę broni. W jego kategoriach myślenia zwycięstwo amerykańskiego Zachodu nad Indianami było po prostu wygrana Colta 0,44 w pojedynku z łukiem i strzałą. Afryka? Włócznia przeciw strzelbie. Mars? Colt Trójpunktowiec przeciwko nożownicy. Fakt — bomby H skaziły i zniszczyły miasta, ale terytorium zdobywali pojedynczy ludzie, wyposażeni w lekką broń osobistą. Czemuż więc miałby wnikać w mętne aspekty ekonomiczne, filozoficzne czy polityczne, skoro wszystko było tak proste?

Jego zaufanie do BRONI nie mia ło granic.

Spojrzał za siebie i dostrzegł, jak do początkowej trójki dołączyło jeszcze z pół tuzina wiłkokształtnych istot. Szły już teraz otwarcie, nie kryjąc się, wywaliwszy na wierzch jęzory i stopniowo zmniejszając dystans.

Postanowił wstrzymać się z otwarciem ognia. Niech odległość jeszcze się zmniejszy. Efekt zaskoczenia powinien być wtedy większy.

Robił już wiele rzeczy. Byt poszukiwaczem, myśliwym, szukał złóż minerałów i ropy, był asteroiderem. Wyglądało jednak na to, że fortuna go unika. Inni jemu podobni natykali się na opuszczone miasta, łowili rzadkie okazy albo znajdowali złoża kruszców. Dixon jednak akceptował ciążące nad nim fatum pełen dobrych myśli. Cholerne szczęście! Cóż miał jednak zrobić? Teraz był radiooperatorem kontrolującym a u tomatyczne stacje sygnałowe na nie zajętych planetach.

Ale jeszcze ważniejsze było to, że tu, w warunkach polowych, poddawał ostatecznej próbie nowa broń ręczna. Jej wynalazcy liczyli na to, że BROŃ stanie się kosmicznym standardem. Dixon żywił nadzieję, że i on coś na tym zyska.

Dotarł do skraju wilgotnej, mrocznej puszczy. Statek znajdował się jakieś dwie mile stąd, na małej polance. Kiedy wszedł w ponury cień lasu, usłyszał podniesione piski drzewaków. Miały pomarańczowe i niebieskie futerka; zwisając z wierzchołków drzew, z uwagą, bacznie go obserwowały.

„Wszystko tu iście afrykańskie” skonstatował. Liczył na to, że napotka tu jakaś grubą zwierzynę, jakieś znośne trofeum — jedno czy dwa…

Dzikie psy za jego plecami podeszły już na jakieś dwadzieścia jardów. Były szare lub brązowe, wielkości terierów, ze szczękami hien. Niektóre gwałtownie dawały nura w poszycie, pędząc przed siebie z zamiarem odcięcia mu drogi.

Nadszedł czas, by pokazać, co potrafi BROŃ.

Wyjął ją z kabury. Z grubsza miała kształt pistoletu i spory ciężar. Oprócz tego była nienajlepiej wyważona konstruktorzy obiecali zredukować jej masę i ulepszyć rękojeść w następnych modelach. Ale Dixon lubił ją taką, jaka była.

Podziwiał ją przez chwilę, potem odbezpieczył i nastawił przełącznik na ogień pojedynczy.

Sfora pędziła teraz susami w jego kierunku, kaszląc i warcząc. Dixon niedbale wycelował i nacisnął spust.

BROŃ cicho mruknęła. Przed nim, na przestrzeni jakichś stu jardów, wycinek lasu po prostu znikł.

To był skutek odpalenia pierwszego dezintegratora. Z otworu lufy o średnicy nie większej niż cal wiązka promieni rozszerzyła się na kształt stożka do średnicy dwunastu stóp, wykrawając w lesie lejkowata pustkę — wewnątrz nie było nic. Drzewa, trawy, owady, krzaki, dzikie psy, moty l e — wszystko zniknęło. Obwisłe konary i gałązki, których dosięgła bezgłośna eksplozja, wyglądały jak obcięte gigantycznym ostrzem.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zbiór opowiadań»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zbiór opowiadań» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Отзывы о книге «Zbiór opowiadań»

Обсуждение, отзывы о книге «Zbiór opowiadań» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.