— Merin…
— Tak?
— Co by się stało, gdyby Separatyści zaatakowali turystów albo nowych mieszkańców?
— Wydawało mi się, że wszyscy Separatyści zostali wywiezieni na wyspy?
— Owszem. Ale co by było, gdyby zaczęli stawiać opór?
— Hegemonia przysłałaby wojsko, które zrobiłoby z nich mokrą plamę.
— A jeśli transmiter zostałby zaatakowany i zniszczony jeszcze przed uruchomieniem?
— To niemożliwe.
— Wiem, ale gdyby jednak?
— Dziewięć miesięcy później „Los Angeles” wróciłby z oddziałami Armii na pokładzie, które również zrobiłyby mokrą plamę z Separatystów, a także ze wszystkich na Maui-Przymierzu, którzy próbowaliby wejść im w drogę.
— Dziewięć miesięcy, ale czasu pokładowego, prawda? — zapytała Sin. — Czyli jedenaście naszych lat.
— Co nie zmienia faktu, że i tak nie udałoby się wam tego uniknąć — odparłem. — Może porozmawiamy o czymś innym?
— W porządku — mruknęła Siri, lecz nic więcej nie powiedziała. Wsłuchiwałem się w odgłosy łodzi. Siri leżała z głową na moim ramieniu; oddychała tak głęboko i regularnie, że byłem przekonany, iż śpi. Sam też już prawie zasypiałem, kiedy nagle poczułem, jak jej ręka pełznie w górę po moim udzie i zatrzymuje się dopiero przy pachwinie. Zaskoczyła mnie moja natychmiastowa reakcja.
— Nie, Merin — szepnęła mi do ucha, odpowiadając na nie zadane pytanie. — Człowiek nigdy nie jest na to za stary. Przynajmniej na to, żeby potrzebować ciepła i bliskości drugiego człowieka. Sam podejmij decyzję, kochany.
Podjąłem decyzję. Zasnęliśmy dopiero przed świtem.
Grobowiec jest pusty.
— Donel, chodź tutaj!
Wpada do środka z rozwianą szatą. Grobowiec jest pusty. Nie ma ani komory hibernacyjnej — choć w gruncie rzeczy nie spodziewałem się jej tu zastać — ani sarkofagu czy trumny. Białe wnętrze oświetla pojedyncza, silna lampa.
— Co jest grane, do wszystkich diabłów? Myślałem, że to grobowiec Siri!
— Bo tak jest w istocie, ojcze.
— Więc gdzie ona się podziała? Pod podłogą?
Donel ociera spocone czoło. Nieco zbyt późno przypominam sobie, że mówię o jego matce, ale zaraz potem pocieszam się, że miał niemal dwa lata, aby oswoić się z myślą o jej śmierci.
— Nikt ci nie powiedział? — pyta.
— O czym? — Gniew i rozdrażnienie powoli mijają. — Przywieziono mnie tu na łeb, na szyję prosto z promu i powiedziano tylko tyle, że przed uruchomieniem transmitera muszę koniecznie wejść do grobowca Siri.
— Zgodnie z ostatnią wolą matki jej ciało zostało spalone, a popioły wrzucone do Wielkiego Morza Południowego z najwyższej platformy na jej ojczystej wyspie.
— W takim razie po co ta… krypta?
Staram się uważać na to, co mówię. Donel jest bardzo wrażliwy.
Ponownie ociera czoło i zerka w kierunku drzwi. Zniknęliśmy tłumowi z oczu, ale mamy ogromne opóźnienie. Pozostali członkowie Rady musieli już ruszyć pośpiesznie w dół wzgórza, żeby dołączyć do dygnitarzy na trybunie honorowej. Mój narastający powoli ból doprowadził do tego, że podniosła uroczystość przeistoczyła się w marny spektakl.
— Postępowaliśmy zgodnie z życzeniem matki.
Dotyka kamiennej płyty w ścianie, która natychmiast odsuwa się na bok, odsłaniając niewielką wnękę, w której stoi metalowe pudełko z moim imieniem wypisanym na pokrywce.
— Co to jest?
— Rzeczy osobiste, które matka chciała ci przekazać. Tylko Magritte znała wszystkie szczegóły, ale umarła minionej zimy, nie zdradziwszy nikomu tajemnicy.
— W porządku — mówię. — Dziękuję. Zaraz wyjdę.
Donel spogląda na zegarek.
— Uroczystość zaczyna się za osiem minut. Za dwadzieścia minut zostanie uruchomiony transmiter.
— Wiem. — Naprawdę wiem. Mój wewnętrzny zegar odlicza precyzyjnie każdą mijającą sekundę. — Zaraz stąd wyjdę.
Donel waha się jeszcze przez chwilę, po czym odchodzi. Zamykam za nim drzwi. Metalowe pudełko jest zaskakująco ciężkie. Stawiam je na kamiennej posadzce i klękam obok. Dotykam znacznie mniejszego zamka z czytnikiem linii papilarnych i przykrywka unosi się bez oporu.
— Niech mnie licho… — mruczę pod nosem.
Sam nie wiem, czego się spodziewałem — być może pamiątek ze stu trzech dni, jakie spędziliśmy razem, może zasuszonego kwiatka, a może jakiejś pięknej muszli, jednej z tych, które wydobywaliśmy z płytkiego morza w pobliżu Fevarone. Ale to nie jest pamiątka. Przynajmniej nie tego rodzaju.
W pudełku leży niewielki ręczny laser Steinera-Ginna, jeden z najpotężniejszych rodzajów broni osobistej, jaki kiedykolwiek skonstruowano. Krótki kabel łączy go z baterią termojądrową, którą Siri prawdopodobnie wymontowała ze swojej łodzi. Obok spoczywa zabytkowy komlog z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem. Zielone światełko świadczy o tym, że jest w pełni sprawny.
Pudełko zawiera jeszcze dwa przedmioty. Jednym z nich jest przypominający kształtem dysk translator, z którego korzystaliśmy bardzo dawno temu. Na widok drugiego przedmiotu dosłownie zatyka mnie ze zdumienia.
— Ty mała suko… — szepczę wreszcie, kiedy mogę normalnie odetchnąć i uśmiecham się szeroko. — Ty mała, przebiegła, kochana suko!
Jest to starannie zwinięta, także podłączona do baterii mata grawitacyjna, którą Mike Osho kupił na Ogrodzie za trzydzieści marek. Nie ruszam jej, natomiast odłączam komlog, wyjmuję go z pudełka, siadam ze skrzyżowanymi nogami na zimnej kamiennej posadzce i włączam odtwarzanie. Światło nagle przygasa, a przede mną pojawia się Siri.
Po śmierci Mike’a nie usunęli mnie ze statku. Mogli to zrobić, ale nie zrobili. Nie wydali mnie na łaskę prowincjonalnego wymiaru sprawiedliwości na Maui-Przymierzu. Mogli to zrobić, ale nie zrobili. Przez dwa dni przesłuchiwała mnie okrętowa służba bezpieczeństwa, a raz nawet kapitan Singh we własnej osobie. Potem pozwolili mi wrócić do służby. Przez całą trwającą cztery miesiące drogę powrotną zadręczałem się myślami o Mike’u. Zdawałem sobie sprawę, że jestem częściowo odpowiedzialny za jego śmierć. Odrabiałem kolejne wachty, budziłem się cały zlany potem i zastanawiałem się, czy wywalą mnie natychmiast po powrocie do Sieci. Mogli mi o tym od razu powiedzieć, ale nie powiedzieli.
Nie wywalili mnie. Wszystko było jak dawniej, z tym tylko wyjątkiem, że miałem zakaz opuszczania statku w bezpośredniej bliskości układu słonecznego, do którego należało Maui-Przymierze. Dodatkowo otrzymałem pisemną naganę i zostałem czasowo zdegradowany. Tyle właśnie było warte życie Mike’a: naganę na świstku papieru i tymczasową degradację.
Podobnie jak cała załoga, wziąłem trzytygodniowy urlop, ale w przeciwieństwie do innych nie zamierzałem z niego wrócić. Natychmiast udałem się na Esperance i popełniłem klasyczny błąd kosmonauty, to znaczy odwiedziłem rodzinę. Dwa dni w zatłoczonym bąblu mieszkalnym całkowicie mi wystarczyły, więc czym prędzej przeniosłem się na Lusus i przez trzy dni rżnąłem dziwki na Rue des Chats. Kiedy ogarnął mnie jeszcze bardziej ponury nastrój, natychmiast przeskoczyłem na Fuji, gdzie straciłem niemal wszystkie pieniądze, obstawiając zawodników biorących udział w krwawych samurajskich pojedynkach.
Wreszcie odwiedziłem Stację Główną, skąd udałem się promem na pielgrzymkę do Niecki Helleńskiej. Nigdy wcześniej nie byłem ani na Stacji Głównej, ani na Marsie, i nie zamierzam tam wrócić, ale po dziesięciu dniach spędzonych na samotnych wędrówkach po mrocznych, zakurzonych korytarzach Klasztoru podjąłem decyzję o powrocie na statek. I do Siri.
Читать дальше