Ben Bova - Merkury

Здесь есть возможность читать онлайн «Ben Bova - Merkury» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Olsztyn, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Solaris, Жанр: Космическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Merkury: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Merkury»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Kosmiczna winda wywożąca na orbitę towary i ludzi to projekt inżynieryjny istniejący od XX wieku, teraz wreszcie staje się rzeczywistością. Dla inżyniera Bracknella jest ona dziełem życia, ale dla wielkich korporacji, które na tanim transporcie na orbitę stracą majątki, oraz dla Nowej Moralności, dla której budowa wieży w niebo jest obrazą Boga, stanowią cierń w boku. Zostaje zawiązany spisek i wieża runie w dół, grzebiąc w globalnej katastrofie miliony ludzi. Winnym zostanie uznany Bracknell, karą jest wygnanie Ziemi.
Inżynier traci dorobek całego życia, ale przypadkiem dowiaduje się o sabotażu i spisku i od tej pory całe swoje życie podporządkowuje jednemu — zemście na osobach winnych zniszczenia wieży i jego osobistej tragedii.

Merkury — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Merkury», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Sam wahadłowiec był właściwie skorupą metalu powlekanego stopem ceramicznym, z silnikiem rakietowym i silniczkami manewrowymi, oraz trzema pajęczymi nogami podwozia. Yamagata prawie nie czuł przyspieszenia. Oddzielenie się od Himawari przebiegło łagodnie, a lądowanie w niskiej grawitacji Merkurego było dziecinnie łatwe.

Kiedy tylko podpory dotknęły gruntu i układ napędowy automatycznie się wyłączył, pilot obrócił fotel i zwrócił się do Yamagaty:

— Tutejsza grawitacja wynosi tylko jedną trzecią ziemskiej, sir.

Drugi pilot, ładna Europejka o wydatnych wargach, dodała:

— Podobnie jak na Marsie.

Yamagata uśmiechnął się do nich uprzejmie.

— Nigdy nie byłem na Marsie. Mój syn kiedyś myślał o przewiezieniu mnie na Księżyc, ale wtedy byłem martwy.

Para pilotów patrzyła, jak rozpina pasy i wstaje, prawie sięgając głową metalowego sufitu kabiny. Ich ostrzeżenie o niskiej grawitacji było oczywiście czystą formalnością. Yamagata polecił kapitanowi Himawari ustawić grawitację na jedną trzecią ziemskiej po osiągnięciu orbity Merkurego, po czterodniowym locie z Ziemi, więc przy jednej trzeciej g czuł się dość komfortowo.

Pochylając się nad fotelami pilotów Yamagata wyjrzał przez okno kokpitu. Choć było przyciemnione, widać było, że na zewnątrz panuje żar i upał. Bezlitosny. Słoneczny żar. Kamienista powierzchnia Merkurego była pusta, jałowa, upstrzona kraterami, pełna wijących się pęknięć. Dostrzegł długi cień rzucany przez ich wahadłowiec na nagim kamienistym gruncie, wydłużony owal.

— Słońce jest więc za nami — mruknął Yamagata.

— Tak, sir — odparł pilot. — Zajdzie za cztery godziny.

Drugi pilot, która jeszcze nie nauczyła się, że powinna się podporządkować pierwszemu, dodała:

— A potem wzejdzie znów na siedemdziesiąt trzy minuty, zanim znów zajdzie i zapadnie główna noc.

Yamagata dostrzegł na tworzy pilota niezadowolenie. Mężczyzna nie odezwał się jednak. Wskazał w kierunku zaokrąglonego kamiennego kopca.

— Tam jest baza — poinformował Yamagatę. — Piekło Dantego.

— Właśnie rozkładają rękaw dostępu — zauważył Yamagata.

Po nierównym gruncie na metalowych kołach toczyła się składana rura, która przypominała Yamagacie gąsienice o licznych nóżkach pełzającą po łodydze rośliny. Poczuł lekki wstrząs, gdy czoło rękawa uderzyło o śluzę powietrzną.

Pilot obserwował dane na panelu sterowania, migotały tam jakieś światełka, a na ekranie przesuwały się jakieś cyfry. Dotknął palcem rogu ekranu i pojawił się obraz, jeszcze więcej liczb i trzy mrugające zielone światełka.

— Rękaw połączony ze śluzą powietrzną — ogłosił, przechodząc na skrótowy profesjonalny żargon i zwrócił się do drugiego pilota: — Sprawdź go i potwierdź szczelność.

Bez słowa wstała z fotela, minęła Yamagatę i ruszyła w stronę śluzy. Krótka bliskość jej ciała i delikatny zapach kwiatowych perfum sprawiły mu przyjemność. Co by zrobiła, gdybym poprosił ją o zostanie ze mną w bazie, pomyślał Yamagata. Europejka. I sądząc z zachowania, bardzo niezależna. Ale ja umówiłem się na obiad z moimi gośćmi, przypomniał sobie. Myśl jednak gdzieś pozostała.

Po chwili spędzonej w milczeniu pilot wstał z fotela i wykonał trzy duże kroki w stronę wewnętrznej klapy śluzy. Drugi pilot podeszła z drugiej strony, z lekkim uśmiechem na wydatnych ustach.

— Potwierdzam szczelność — oświadczyła, prawie beztroskim tonem. — Rękaw jest szczelny, a układ chłodzenia sprawny.

Yamagata dostrzegł, że zewnętrzna klapa śluzy jest otwarta, a za nią rozpościera się rękaw dostępu. Uprzejmie podziękował obu pilotom i wkroczył do rękawa. Mimo niefrasobliwości, drugi pilot miała na tyle wyczucia, żeby poprawnie się ukłonić. Rękaw był duży, mógł w nim stać bez pochylania się. Podłoga lekko sprężynowała pod jego stopami. Rękaw zakręcał lekko w lewo; po pokonaniu kilku kroków nie widział już pary pilotów stojących przy klapie wahadłowca.

Potem zobaczył wejście do bazy, zamknięte. Nad zakrzywioną górną częścią klapy ktoś nabazgrał czymś krwistoczerwonym: „To jest piekło i ja jestem w nim”.

Yamagata skrzywił się. Sięgnął do elektronicznej klawiatury sterującej klapą, ale zanim jej dotknął, klapa sama stanęła otworem.

Szczupły blady mężczyzna o ciemnych włosach kręcących się nad uszami stał po drugiej stronie klapy; nie miał na sobie kombinezonu, w którym spodziewał się go zobaczyć Yamagata, ale luźną białą koszulę z długimi rękawami, ciasno zapiętymi przy nadgarstkach, i ciemne porozciągane spodnie o nogawkach upchniętych do cholewek wypolerowanych butów sięgających połowy łydki. W talii miał szeroki skórzany pas.

Uśmiechnął się uprzejmie i wyciągnął rękę do Yamagaty.

— Witam w bazie Goethe, panie Yamagata. Jest mi bardzo przyjemnie, że mogę pana powitać. Jestem Dante Alexios.

Yamagata odwzajemnił uścisk. Uścisk gospodarza był silny, uśmiech sympatyczny. Jednak z jego twarzą było coś nie tak. Dwie połówki twarzy robiły wrażenie niedopasowanych, jakby nieudolny chirurg zszył ze sobą dwie zupełnie różne twarze. Nawet jego uśmiech był jakiś krzywy; nadawał mu kpiący, a nie przyjacielski wyraz.

I te oczy. W ciemnobrązowych oczach Dantego Alexiosa czaiła się jakaś wewnętrzna furia. Yamagata to dostrzegł.

Rzeczywiście, piekło Dantego, pomyślał.

FUNDACJA „ENERGIA SŁONECZNA”

Alexios wprowadził Yamagatę do ciasnej, dusznej bazy. Była mała, zbudowana z myślą o wydajności, a nie ludzkim komforcie. Był to właściwie duży bąbel z metalu o strukturze plastra miodu, pokryty gruzem skalnym z powierzchni Merkurego, mającym chronić bazę przed żarem i promieniowaniem, w środku podzielony na pomieszczenia sypialne i większe przestrzenie. W bazie Goethe pracowały zaledwie dwa tuziny inżynierów i techników, ale odnosiło się wrażenie, że na niewielkiej przestrzeni znajdują się setki ludzi.

— Rozważaliśmy założenie bazy na orbicie okołoplanetarnej — wyjaśnił Alexios, gdy szli wzdłuż rzędu szumiących konsoli.

Yamagata czuł, że się poci, niewiele brakowało, a zacząłby odczuwać odrazę z powodu bliskości tych nieznajomych, ich obcości, zapachów ich ciał. Dostrzegł, że większość z nich jest Europejczykami lub Amerykanami; kilku z nich to Afrykanie czy Afroamerykanie. Nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Wszyscy siedzieli pochyleni nad swoimi pulpitami, pogrążeni w swoich zadaniach.

— Mój pierwotny plan zakładał zbudowanie bazy na orbicie — rzekł Yamagata.

Alexios uśmiechnął się dyplomatycznie.

— Ekonomia. To potężny tyran, który dyktuje każdy nasz ruch.

Przypominając sobie lekcje tolerancji, jakie pobierał u lamów, Yamagata próbował nie okazywać odrazy. Wyczuwał zapach nieświeżego jedzenia i coś, co przypominało zapach spalonej izolacji elektrycznej.

Mówiąc dalej, jakby nic nie było w stanie zrobić na nim wrażenia, Alexios wyjaśnił:

— Obliczaliśmy to wszystko dziesiątki razy. Gdybyśmy zbudowali bazę na orbicie, musielibyśmy cały czas przerzucać tam zapasy. To nadmiernie zwiększa koszty. Tu na powierzchni mamy dostęp do wody z lodu i dużych ilości krzemu, metali, prawie wszystkich potrzebnych bogactw, także tlenu, który uzyskujemy wyżarzając skałę. Więc zdecydowałem o umieszczeniu bazy tutaj, na powierzchni.

Pan zdecydował? — warknął Yamagata.

— Jestem niezależnym wykonawcą, panie Yamagata. Ci ludzie to moi pracownicy, nie pańscy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Merkury»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Merkury» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Merkury»

Обсуждение, отзывы о книге «Merkury» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x