— Przy Barierze? — powtórzył LaRoque. — Ach, tak. Słyszałem, że jest tak w każdy czwartek. Iti z Ośrodka schodzą się, żeby popatrzeć na nie-Obywateli, a ci z kolei przychodzą, żeby zobaczyć Itiego. Komiczne, co? Nie wiadomo, kto komu rzuca orzeszki! Droga okrążyła wzgórze i ukazał się cel ich jazdy.
Centrum Informacyjne leżało kilka kilometrów na północ od Ensenady i było rozległym kompleksem składającym się z mieszkań ET, muzeów publicznych oraz ukrytych z tyłu koszar dla straży granicznej. Naprzeciw sporego parkingu stał główny budynek, w którym przybywający po raz pierwszy goście pobierali lekcje ceremoniału galaktycznego. Zabudowania leżały na małym płaskowzgórzu między autostradą a oceanem, skąd roztaczała się szeroka panorama na obydwie strony. Jacob zaparkował samochód w pobliżu głównego wejścia.
LaRoque, czerwony na twarzy, zmagał się z jakąś myślą. Nagle podniósł wzrok.
— Wie pan, żartowałem, kiedy mówiłem o orzeszkach. To był tylko żart.
Jacob skinął głową, zastanawiając się, co tamtego napadło. Dziwne.
Jacob pomógł LaRoque’owi zanieść torby do przystanku autobusu, a potem obszedł główny budynek, szukając miejsca, gdzie mógłby usiąść. Do rozpoczęcia umówionego spotkania zostało dziesięć minut.
W miejscu, gdzie do budynków przylegała niewielka przystań, znalazł ukrytą w cieniu drzew altanę z kilkoma stołami. Wybrał jeden z nich i siadł na nim, opierając nogi o ławkę. Dotyk chłodnego kamienia i wiatr znad oceanu przenikały pod ubranie, chłodząc zaczerwienioną skórę i przepoconą koszulę.
Kilka minut siedział w ciszy i rozluźniał po kolei stwardniałe mięśnie ramion i pleców, pozbywając się w ten sposób napięcia spowodowanego jazdą. Skupił wzrok na małej żaglówce, której kliwer i główny żagiel były zieleńsze niż ocean, a potem pozwolił oczom zapaść w odrętwienie.
Zaczęło się szybowanie. Jedna po drugiej badał rzeczy, które odkrywały przed nim zmysły, po czym usuwał je. Skupił się na mięśniach, by po kolei uwolnić je od napięć i doznań. W członkach powoli narastał bezwład.
Swędzenie w udzie nie chciało ustąpić, ale nie poruszał rękoma spoczywającymi na kolanach, aż wreszcie i ono zniknęło. Słony zapach morza był równie przyjemny, co rozpraszający. Jacob pozbył się go. Zatamował odgłos uderzeń serca słuchając ich w całkowitym skupieniu, aż stały się zbyt oczywiste, by je zauważać. Poprowadził teraz trans w fazę oczyszczającą, tak jak robił to przez ostatnie dwa lata. Obrazy z przerażającą szybkością nadciągały i oddalały się, powodując uzdrawiający ból, jakby dwie rozdzielone części na powrót próbowały się połączyć w całość. Nigdy nie było to przyjemne.
Był sam, prawie sam. Pozostały tylko głosy, mruczące ledwie słyszalne strzępy zdań na granicy sensu. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy, jak Gloria i Johnny kłócą się o Makakai, a potem samą Makakai skrzeczącą coś pogardliwie w łamanym troistym. Ostrożnie pozbywał się wszystkich dźwięków, czekając na ten, który jak zawsze przyszedł z oczekiwaną raptownością: głos Tani krzyczący coś, czego nie mógł zrozumieć, gdy spadała obok niego z rozpostartymi ramionami. Słyszał ją jeszcze, kiedy leciała całe trzydzieści kilometrów do ziemi, zmieniając się w maleńki punkcik, a potem całkiem znikając… Krzyczała bez przerwy.
Ten słaby głos także zamarł, ale tym razem wprawił go w większy niepokój niż zazwyczaj.
Przez umysł Jacoba przemknęła zniekształcona, wypełniona przemocą wersja zajścia przy Granicy Strefy. Nagle znalazł się tam znowu, tym razem stał pomiędzy Nadzorowanymi. Brodaty mężczyzna w stroju piktyjskiego [3] Piktowie — dawny lud zamieszkujący Szkocję, być może jeszcze przedindoeuropejski.
szamana trzymał przed sobą lornetkę i ponaglająco kiwał głową.
Jacob wziął lornetkę i spojrzał tam, gdzie wskazywał mężczyzna. Z powierzchni autostrady unosiły się fale żaru, które zniekształcały obraz autobusu podjeżdżającego na przystanek tuż po drugiej stronie cukierkowatych tyczek ciągnących się po horyzont. Wydawało się, że każda z nich sięga słońca.
Naraz widok zniknął. Z wyćwiczoną obojętnością Jacob pozbył się pokusy myślenia o tamtym i pozwolił, żeby w jego umyśle zapanowała zupełna pustka. Cisza i ciemność.
Pozostawał w głębokim transie, zdając się na wewnętrzny zegar, który miał odezwać się, gdy nadejdzie czas wynurzenia. Powoli poruszał się między pustymi formami i znajomymi znaczeniami, które wymykały się opisowi i pamięci. Szukał wśród nich cierpliwie klucza. Wiedział, że tam jest, i że pewnego dnia go znajdzie.
Czas nie różnił się teraz od innych rzeczy, gubił się w nurcie głębszego strumienia. Głuchą ciemność przewiercił nagłe ostry ból, przenikający wszystkie zasłony w jego umyśle. Potrzeba było chwili, wieczności trwającej zapewne setną część sekundy, żeby go umiejscowić. Ból był jasnoniebieskim światłem, które wbijało się przez zamknięte powieki aż do wyczulonych przez hipnozę oczu. W następnej chwili, zanim jeszcze zdążył zareagować, światło zniknęło.
Przez jakiś czas Jacob walczył z ogarniającym go przerażeniem. Spróbował skupić się wyłącznie na powrocie do świadomości, mimo strumienia panicznych pytań strzelających w jego umyśle jak flesze.
Z jakiego miejsca podświadomości pochodziło to niebieskie światło? Tak gwałtowny przebłysk neurozy musi oznaczać jakieś kłopoty! Na jaki ukryty lęk się natknąłem? Kiedy wynurzył się na powierzchnię, powrócił słuch.
Przed nim słychać było odgłos kroków. Już wcześniej wyłowił je spośród dźwięków wiatru i morza, w transie jednak podobne były do odgłosów, jakie powodować mogły miękkie łapy strusia obute w mokasyny.
Głębokie odrętwienie skończyło się wreszcie w kilka sekund po wewnętrznym wybuchu jasności. Jacob otworzył oczy. Przed nim, w odległości kilku metrów, stał wysoki obcy. Największe wrażenie robił jego znaczny wzrost, a także bladość i ogromne, czerwone oczy.
Przez chwilę wydawało się, że świat się kołysze.
Jacob wsparł ręce o brzeg stołu i opuścił głowę. Żeby się uspokoić, zamknął oczy. Jakiś nowy trans! — pomyślał. — Czuję się, jakby moja głowa miała przebić Ziemię i wyskoczyć po drugiej stronie!
Jedną ręką potarł oczy, a potem ostrożnie spojrzał jeszcze raz. Obcy ciągle tam stał, a więc istniał naprawdę. Był człekokształtny, miał przynajmniej dwa metry wzrostu. Niemal całe jego szczupłe ciało okrywała obszerna, srebrzysta tunika. Długie, lśniące ręce skrzyżował z przodu w Postawie Szacunku i Oczekiwania. Obcy skłonił wielką, okrągłą głowę wspartą na cienkiej szyi. Miał ogromne, czerwone, pozbawione powiek oczy na słupkach i wydatne wargi. Poza tym na jego twarzy było jeszcze kilka innych, niewielkich organów, których przeznaczenia Jacob nie znał. Ten gatunek widział po raz pierwszy.
W oczach obcego płonął blask inteligencji.
Jacob odchrząknął. Nadal zmagał się z falami zawrotów głowy. — Przepraszam… Ponieważ nie zostaliśmy sobie przedstawieni… nie wiem, jak powinienem zwracać się do pana, rozumiem jednak, że przyszedł pan spotkać się ze mną? Wielka biała głowa pochyliła się głęboko w geście potwierdzenia.
— Czy należy pan do grupy, z którą miałem się spotkać na prośbę Kantena Fagina?
Obcy skinął ponownie.
To chyba znaczy „tak”, pomyślał Jacob. Ciekawe, czy on potrafi mówić i jaki niesamowity mechanizm kryje się za tymi ogromnymi ustami. Czemu jednak stworzenie ciągle stało? Czy w jego postawie było coś…? — Czy wolno mi przypuścić, że należy pan do gatunku podopiecznych i że czeka pan na pozwolenie, by mówić?
Читать дальше