Po kilku krokach w tłumie Wędrownik Wickwrackrum poczuł, jak powoli traci świadomość. Dzięki niezwykle wzmożonej koncentracji udało mu się zapamiętać, kim jest i że musi dostać się na drugą stronę łąki, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi.
Inne myśli, głośne i nie kontrolowane, atakowały jego własne:
…Żądza krwi i jatka…
Błyszczący metal w ręce przybysza… czuje ból w klatce piersiowej… kaszle krwią, upada…
…W obozie rekrutów i jeszcze wcześniej, mój brat połączony ze mną, był dla mnie taki dobry… Lord Stal mówił, że jesteśmy wielkim eksperymentem…
Bieg przez wrzosowisko w kierunku potwora o patykowatych kończynach. Skok, metalowe szpony na łapie. Poderżnąć gardło potworowi. Krew tryska wysoko.
…Gdzie jestem?… Czy mogę stać się częścią ciebie?… Proszę…
Wędrownik aż się skręcił na dźwięk ostatniego pytania. Zostało postawione przez kogoś znajdującego się w pobliżu. Jakiś singiel obwąchiwał go dokładnie. Odepchnął go i wybiegł na otwartą przestrzeń. O parę kroków przed nim Jaque-jak-mu-tam radził sobie niewiele lepiej. Szansę, by ich tu zauważono, były niewielkie, ale Wędrownik zaczął się zastanawiać, czy sobie poradzi. Był tylko czworakiem, a wokół roiło się od singli. Po prawej stronie jakiś inny czworak szalał, starając się schwytać pierwszy lepszy dublet, jaki stanął mu na drodze. Wic i Kw, i Rack, i Rum starali się przypomnieć sobie, po co tu są i dokąd idą. Skoncentruj się na bezpośrednich wrażeniach. Co tu mamy: zapach dymu dobiegający z miotacza płomieni… całe roje much i komarów pokrywające czarną plamą kałuże krwi.
Minęło strasznie dużo czasu. Kilka minut.
Wic-Kw-Rack-Rum spojrzał w przód. Już niewiele brakowało. Był niemal na południowym końcu pobojowiska. Zebrał się w zwartą grupę na kawałku ziemi nie zajętym przez nikogo. Jedna jego część zaczęła wymiotować. Wreszcie upadł. Powoli przychodził do siebie. Wickwrackrum podniósł wzrok i dostrzegł Jaqueramaphana pośród motłochu poszkodowanych. Skryba był sporym osobnikiem, szóstakiem, ale miał niemal takie same kłopoty jak Wędrownik. Jego członkowie chybotali się na boki z szeroko otwartymi oczyma, kłapiąc szczękami na siebie i innych.
W końcu udało się im z powodzeniem przeciąć łąkę, wystarczająco szybko, aby dogonić białe kurtki, który ciągnął ostatniego osobnika przybysza. Jeśli chcieli cokolwiek więcej zobaczyć, musieli wymyślić sposób, aby opuścić motłoch, nie zwracając na siebie uwagi. Hmm. Wokół leżało pełno mundurów żołnierzy Ociosa, których właściciele nie żyli. Wędrownik podszedł dwoma członkami do miejsca, gdzie leżał martwy żołnierz.
— Jaqueramaphan! Tutaj! — Wielki szpieg obrócił się, w jego oczach ponownie pojawił się błysk inteligencji. Potykając się, wyszedł z motłochu i usiadł w odległości kilku jardów od Wickwrackruma. Było to znacznie bliżej, niż nakazywała wygoda i dobry obyczaj, ale po tym, co przeszli, wcale nie wydawało się za blisko. Skryba leżał przez jakiś czas na ziemi, łapiąc oddech.
— Przepraszam, nie wyobrażałem sobie, że to będzie tak straszne. Zgubiłem jednego z moich członków… tam, z tylu… myślałem, że już nigdy nie zbiorę się do kupy.
Wędrownik przyglądał się idącym przed nimi białym kurtkom i ciągniętym przez niego noszom. Sfora ta nie szła wraz z innymi i było pewne, że za kilka sekund zupełnie zniknie im z oczu. Jeśli się przebiorą, może uda im się pójść za nią — nie, to było zbyt ryzykowne. Zaczynał myśleć jak szpieg. Wędrownik zdjął z trupa maskujący mundur. I tak będą potrzebować przebrania. Może uda im się pokręcić tutaj w nocy i rzucić z bliska okiem na latający dom.
Po chwili Skryba zorientował się w jego zamiarach i zaczął szukać mundurów dla siebie. Przekradali się pomiędzy stosami ciał, szukając kompletu, który nie byłby zbyt poplamiony i który, zdaniem Jaqueramaphana, miałby odpowiednie insygnia. Wszędzie pełno było nakładanych metalowych szponów i toporów bojowych. Zdołają uzbroić się po zęby, ale będą musieli porzucić część swego bagażu… Wędrownik potrzebował już tylko jednego munduru, ale jego Rum był tak szeroki w ramionach, że żaden na niego nie pasował.
Wędrownik nie bardzo mógł zrozumieć, co się dzieje, do chwili gdy już było po wszystkim. Spory fragment, trojak, leżał przyczajony w kupie trupów. Może opłakiwał śmierć swojego członka, w każdym radzie wyglądał na całkowicie niezdolnego do myślenia, do momentu kiedy Wędrownik zaczął ściągać mundur z jego byłej części. Wtedy dało się słyszeć bliskie gniewne brzęczenie: „Z mojego nie będziesz kradł!” i poczuł potworny ból przeszywający ciało Ruma. Wędrownik zwinął się w śmiertelnym spazmie, po czym runął na napastnika. Przez chwilę, przepełnieni furią, walczyli zaciekle. Bojowe topory znalezione przez Wędrownika wznosiły się w górę i opadały w szaleńczym tempie, a krew bryzgała mu na pyski. Kiedy odzyskał panowanie nad sobą, jeden z trzech członków napastnika leżał zabity, a dwóch pozostałych uciekało w stronę tłumu rannych.
Wickwrackrum skupił się cały wokół zwijającego się z bólu Ruma. Napastnik miał na sobie nakładane metalowe szpony. Ciało Ruma zostało rozcięte od żeber aż po krocze. Wickwrackrum zachwiał się na nogach, jego łapy dotknęły wylewających się wnętrzności. Próbował nosem wepchnąć poszlachtowane flaki do rozciętego brzucha swojego fragmentu. Ból był coraz mniejszy, niebo widziane oczami Ruma powoli ciemniało. Wędrownik stłumił krzyk, który rodził się w jego wnętrzu. Jestem tylko czworakiem, a teraz jeden z moich członków umiera! Przez długie lata ostrzegał sam siebie, że czterech członków to za mało dla pielgrzyma. Teraz będzie musiał zapłacić za swą lekkomyślność, zredukowany i złapany w pułapkę na ziemi rządzonej przez tyranów.
Na krótką chwilę ból ustał, a myśl nabrała jasności. Odgłosy walki nie zwróciły większej uwagi pośród żałosnych lamentów, gwałtów i zwykłych ataków szału. Cała potyczka Wickwrackruma była niewiele bardziej mordercza i krwawa niż zwyczajowe ekscesy wśród rozczłonkowanych żołnierzy. Białe kurtki stojące nieopodal latającego domu na krótko obróciły wzrok w ich stronę, ale po chwili znowu zajęły się przeglądaniem ładunku przybysza.
Skryba siedział w pobliżu, przypatrując się wszystkiemu z przerażeniem. Jeden z jego członków przysunął się nieco, ale zaraz się wycofał. Walczył sam ze sobą, próbując zdecydować się na udzielenie pomocy. Wędrownik niemal błagał go o nią, ale wysiłek był zbyt wielki. Poza tym Skryba nie był pielgrzymem. Oddanie części siebie nie należało do czynności, jakie Jaqueramaphan byłby w stanie zrobić z własnej woli…
Wspomnienia zaczęły płynąć wartkim strumieniem. Rum dokładał wszelkich starań, aby wszystko odpowiednio uporządkować i pozwolić całej reszcie Wędrownika zapamiętać wszystkie rzeczy, jakie wydarzyły mu się w przeszłości. Przez moment żeglował katamaranem po morzach południowych jako nowik, którego jednym z członków był Rum-szczeniak. Potem przyszły wspomnienia wyspiarza, który urodził Ruma, i wszystkich sfor, których częścią wcześniej był ten wyspiarz, wspomnienie ubogich chat tropikalnego plemienia i wojen z Hordami Równin. Wspomnienia historii, jakie zasłyszeli, sztuczek, jakich się nauczyli, osób, jakie spotkali… Wic Kw Rack Rum stanowili wspaniałą kombinację, trzeźwo myślącą, niefrasobliwą, z wyjątkową zdolnością zachowywania wspomnień na właściwym miejscu, co było jednym z głównych powodów, dla których zaniedbał podejmowania prób rozrośnięcia się do pięciu lub sześciu. Teraz Wędrownik będzie prawdopodobnie musiał zapłacić za to najwyższą cenę…
Читать дальше