— Całkiem inaczej niż na placówce Basilisk, prawda? — spytał.
Roześmiała się, sama zaskoczona własną reakcją.
— Raczej tak — przyznała i przeniosła spojrzenie na stojącego z boku Harknessa.
Bosmanmat wyglądał na zawstydzonego i sprawiał wrażenie kogoś, kto z trudem panuje nad chęcią nerwowego przestępowania z nogi na nogę i uważnego kontrolowania własnych butów. Najchętniej w ogóle znalazłby się gdzie indziej. Ponownie spojrzała na McKeona i znów uniosła brew w niemym pytaniu.
— Mam przeczucie, że sierżant-major Babcock będzie raczej dumna z męża, kiedy go dowieziemy do domu — wyjaśnił z szerokim uśmiechem Alistair. — To on nas wszystkich wyciągnął.
— Też tak słyszałam. — Honor przeniosła spojrzenie na Harknessa.
Tym razem bosmanmat skupił wzrok na swoich butach.
— Bo tak było — dodał McKeon. — Najpierw przekonał ubeków i nas niejako przy okazji, że przeszedł na ich stronę, potem dostał w swoje ręce minikomp i włamał się do ich systemu komputerowego, szczegóły już sam później będzie relacjonował. I zorganizował całą ucieczkę. A jako dodatkową atrakcję tak to wymyślił, że wszyscy są przekonani, że jesteśmy martwi.
— Nie… — zaczęła i urwała: zbyt wiele nowości na nią spadło, a nie była w stosownej formie, by je w takim tempie przyswajać.
To przyjdzie później, a z tego, co już usłyszała, potrwa dość długo, nim opowiedzą jej wszystko ze szczegółami, natomiast teraz…
— Szczegóły wolę poznać, kiedy będę w stanie je zrozumieć — zdecydowała. — Teraz chciałabym się dowiedzieć, jaka jest nasza sytuacja.
— Dobrze, ma’am. — McKeon potarł brew, porządkując myśli, nim zaczął. — Znajdujemy się na powierzchni planety więziennej UB zwanej Hades albo popularnie Piekło. Dzięki temu, że obecny tu Harkness jest najbardziej chyba pomysłowym hakerem przebywającym na wolności… o ile można tak powiedzieć o kimś, kto przebywa na planecie więziennej, zdołaliśmy opuścić Tepesa, kiedy ten znajdował się na orbicie parkingowej i zanim go wysadził. W ten sposób wszyscy są przekonani, że zginęliśmy w trakcie nieudanej próby odzyskania wolności.
— On…?! — Honor zamrugała gwałtownie i spytała ostrożnie, patrząc na Harknessa: — Wysadził pan krążownik liniowy, bosmanmacie Harkness?
— No… tak się złożyło, ma’am — wymamrotał Harkness, przybierając niebezpiecznie intensywną czerwoną barwę. — Prawdę mówiąc to… tego… no…
— On jest naprawdę nieśmiały, ale pokazał doświadczalnie, co się stanie, gdy cumująca na pokładzie pinasa uruchomi główny napęd, skipper — wyjaśnił McKeon.
Honor wytrzeszczyła oko, po czym spojrzała na Harknessa z szacunkiem.
— Rozumiem… — powiedziała poważnie, i nie mogąc dłużej zapanować nad uśmiechem, dodała: — Pamiętaj przypomnieć mi, Horace, żebym nigdy, ale to nigdy cię nie rozzłościła.
Twarz Harknessa przybrała znacznie głębszy odcień czerwieni, gdy Honor po raz pierwszy w ciągu całej jedenastoletniej znajomości zwróciła się doń po imieniu. Próbował coś wymamrotać, zrezygnował, spojrzał na nią i bezradnie wzruszył ramionami.
— Wyciągnął też masę informacji o Hadesie z okrętowej bazy danych — dodał McKeon najwyraźniej kierowany współczuciem. — Przejrzałem je i mogę zrozumieć, dlaczego bezpieka uznała ją za naprawdę dobre i bezpieczne więzienie.
— Tak? — Honor spojrzała na niego z rozbudzonym ponownie zainteresowaniem.
— Sprawa jest prosta, ma’am: na całej planecie nie ma nic, co mógłby przyswoić sobie ludzki organizm. Dzięki temu strażnicy nie muszą nikogo nigdzie zamykać i pilnować, wystarczy, że zamkną przed więźniami dostęp do składu żywności. Nie wiemy jeszcze nawet w przybliżeniu, ilu jest więźniów, ale wychodzi na to, że planety używają od siedemdziesięciu lat, a większość dostarczonych tu wojskowych i cywilów była wcześniej poddana prolongowi. Powinno więc ich tu być ładnych kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy, jeśli nie więcej. Z tego co wiemy, są rozsiani w stosunkowo niewielkich grupach po całej planecie i nie mogą zbyt daleko oddalić się od ustalonego miejsca, do którego strażnicy dostarczają żywność.
— Rozumiem… — Honor pogłaskała Nimitza i spytała: — Jak liczny jest garnizon?
— Tego dokładnie także nie wiemy, ale oceniam, że liczy między tysiąc a tysiąc pięćset osób. Główną bazą jest duża wyspa znajdująca się prawie na środku największego oceanu. Jest wyposażona w satelity zwiadowcze, posiada lekkie i średnie uzbrojenie przeciwlotnicze i około tuzina uzbrojonych pinas, a prawdopodobnie drugie tyle promów. Jedyny kontakt, jaki garnizon utrzymuje z resztą powierzchni planety, odbywa się drogą powietrzną, a więźniowie nie mają wstępu na wyspę. Ponieważ strażnicy kontrolują jedyne źródło pożywienia, jedyną drogę dostępu do tego pożywienia i całą obronę orbitalną planety, kwestia bezpieczeństwa nigdy nie była problemem.
— Fakt — zgodziła się Honor i spytała, wskazując palcem otoczenie: — A teraz?
— A teraz to się zmieniło, choć oni jeszcze o tym nie wiedzą — stwierdził McKeon z naprawdę paskudnym uśmiechem. — Dzięki Harknessowi dysponujemy parą promów szturmowych z prawie pełnym zestawem uzbrojenia pokładowego i zapasami broni ręcznej, w tym broni wsparcia piechoty, oraz sporą ilością ekwipunku kuloodpornego, ale bez zasilanych zbroi.
Honor ponownie podniosła brwi i spojrzała na Harknessa z szacunkiem.
— I jesteśmy raczej pewni, że garnizon nic o nas nie wie — dodał McKeon. — Z informacji wyciągniętych przez obecnego tu nieśmiałka z bazy danych Tepesa wynika, że dysponują dobrym systemem satelitarnym, ale nie obejmuje on całej planety, a raczej obejmuje, ale tylko teoretycznie, bo w praktyce skoncentrowany jest na obserwacji ich bazy głównej i jej okolic. A my wylądowaliśmy na drugiej półkuli, i to bez użycia głównego napędu. Napęd grawitacyjny został włączony dopiero jakieś sto metrów nad ziemią, więc jest wysoce nieprawdopodobne, by ktokolwiek zauważył nasz przylot czy lądowanie. Wylądowaliśmy w puszczy tropikalnej o trzywarstwowej koronie roślinności, więc z maskowaniem promów także nie było problemu. Co ważniejsze: jesteśmy tu trzy planetarne dni, gdyby coś podejrzewali, aż roiłoby się w okolicy od lotów zwiadowczych, a pewnikiem tak by się zirytowali, że ściągnęliby na orbitę okręt Tourville’a, mimo że nie jest jednostką UB.
— No dobrze — oceniła po chwili Honor. — Wygląda na to, że jak dotąd masz rację. W takim razie co dalej?
— A to już zależy od pani, ma’am i szczerze mówiąc, bardzo mnie to cieszy — odparł McKeon z bezwstydną szczerością. — Jesteśmy dobrze ukryci i bezpieczni, przynajmniej przez jakiś czas. Ale jest nas tylko osiemnastka… dwudziestka, jeśli doliczyć Warnera i Nimitza. Ubeków jest więcej, dysponują ciężką bronią, kilkunastoma pinasami i jeszcze tymi cholernymi satelitami wczesnego ostrzegania… Jakkolwiek na to spojrzeć, ma’am, oni mają przewagę.
I uśmiechnął się przepraszająco.
— Przewagę, Alistair? — Honor odchyliła się na poduszki, nie przestając głaskać Nimitza.
Do złudzenia przypominała bardziej niż kiedykolwiek rannego i na wpół zagłodzonego drapieżnika, ale w jej zdrowym oku płonął ogień świadczący o tym, że nie ma najmniejszego zamiaru się poddać, a z całego jej zachowania wynikało, że jest to przywódca stada. Przyjrzała się wszystkim obecnym i uśmiechnęła krzywo — tylko prawą połową twarzy. W jej uśmiechu widać było zęby i nie był to radosny uśmiech.
Читать дальше