— On ma rację — powiedziała matka Chevette.
— Mamo?
— O historii, o tym jak ją zmieniają.
— Mamo, ty…
— Jednak wszyscy to robią, kochanie. To nic nowego. Filmy są takie same jak pamięć, nic więcej.
Chevette zaczęła płakać.
— Chevette-Marie — powiedziała matka tym dźwięcznym głosem z odległej przeszłości — poszłaś tam i uderzyłaś się w głowę.
— Jak dobrze znasz tego faceta? — zapytała.
Za każdym razem, gdy używał hamulca, Rydell rozgniatał butem okruchy hartowanego szkła. Gdyby miał czas i szczotkę, wymiótłby je. A tak, musiał wytłuc resztki przedniej szyby kawałkiem zardzewiałej rury znalezionym przy drodze, inaczej policja drogowa zauważyłaby przestrzeliny i zatrzymała ich. No cóż, miał grube podeszwy.
— Pracowałem z nim w LA — powiedział, hamując i objeżdżając resztki opon ciężarówki, leżące na czarnej nawierzchni dwupasmówki jak zrzucona skóra jakiegoś potwora.
— Ja tylko zastanawiam się, czy on nie okaże się drugą panią Elliott. Ją też znałeś.
— Nie znałem jej. Spotkałem ją w samolocie. Gdyby Sublett był wtyczką, to cały świat musiałby tkwić w tej intrydze. — Wzruszył ramionami. — Wtedy pewnie zacząłbym zastanawiać się nawet nad tobą.
Zamiast martwić się, na przykład, czy Loveless lub pani Elliott nie umieściła radionadajnika w tym domu na kółkach, czy nie śledzi ich w tej chwili Gwiazda Śmierci, określając ich aktualną pozycję? Powiadano, że Gwiazda Śmierci może przeczytać nagłówki gazety, markę i rozmiar twoich butów z pozostawionych śladów stóp.
Nagle w świetle reflektorów wyrósł przed nimi ten drewniany krzyż, mniej więcej czterometrowy, z wypisanym poziomo PODŁĄCZ SIĘ, a pionowo DO JEGO NIEŚMIERTELNEJ SIECI SATELITARNEJ oraz zakurzonym, starym, przenośnym telewizorem przybitym w miejscu, gdzie powinna być głowa Jezusa. Najwidoczniej ktoś przestrzelił ekran z wiatrówki.
— Chyba dojeżdżamy — stwierdził Rydell.
Chevette Washington wydała niewyraźny pomruk. Potem popiła wody z butelki, którą kupili na stacji Shella, i podała mu resztę.
Kiedy wyjechali z tamtego centrum handlowego, miał wrażenie, że znajdują się niedaleko autostrady. Z zewnątrz hala była tylko niskim budynkiem z jasnobrązowej cegły, z oknami zasłoniętymi płytami tej naprawdę ohydnej masy otrzymywanej w wyniku recyklingu różnych odpadów, mającej kolor zaschniętych wymiocin. Z piskiem opon przemknął po rozległym i pustym parkingu, między stertami rupieci i starych materaców, aż znalazł wyjazd w ogrodzeniu z siatki. Jednak nie było tam żadnej autostrady, tylko jakaś pusta dostawcza czteropasmówka, a Loveless najwyraźniej przestrzelił system nawigacyjny, ponieważ ekran pokazywał centrum Santa Ana i lekko migotał. Rydell miał wrażenie, że znajdują się na jednym z tych opustoszałych przedmieść, w okolicy nie zamieszkanej od czasu implozji europieniądza. Chevette Washington leżała skulona obok lodówki; miała zamknięte oczy i nie odpowiedziała, gdy ją zawołał. Rydell obawiał się, że Loveless ją postrzelił, ale nie mógł przystanąć nawet na chwilę, zanim nie oddalili się od centrum handlowego. Nie widział śladu krwi ani rany.
Wreszcie dojechali do stacji Shella. Można było ją rozpoznać po kształcie metalowych słupów podtrzymujących kiedyś szyld. Drzwi do męskiej ubikacji były wyrwane z zawiasów, do damskiej zamknięte na kłódkę. Automat najwidoczniej został kiedyś ostrzelany z broni maszynowej. Rydell przejechał vanem na tyły i zobaczył oryginalną przyczepę mieszkalną Airstream, taką samą, w jakiej mieszkał sąsiad ojca w Tampa. Jakiś mężczyzna klęczał nad hibachi, mieszając coś w garnku, a dwa czarne labradory obserwowały go uważnie. Rydell zaparkował, sprawdził, czy Chevette Washington oddycha i wysiadł. Podszedł do człowieka przy hibachi, który już wstał i ocierał dłonie o nogawki czerwonego kombinezonu. Miał na głowie starą wędkarską czapeczkę khaki ze sterczącym, co najmniej dwudziestocentymetrowym daszkiem. Nitki wyszytego na kombinezonie znaku Shella wystrzępiły się i wyblakły.
— Zabłądziłeś — powiedział mężczyzna — czy masz jakieś problemy?
Rydell ocenił go na co najmniej siedemdziesiątkę.
— Nie, proszę pana, po prostu zgubiłem drogę. — Rydell popatrzył na czarne labradory. Odpowiedziały mu czujnym spojrzeniem. — Pańskie psy nie wyglądają na zadowolone z tego, że mnie widzą.
— Rzadko widują obcych.
— Pewnie. Mogę to sobie wyobrazić.
— Mam też parę kotów. Teraz daję im wszystkim suchy pokarm. Koty czasem złapią jakiegoś ptaka albo myszy. Mówisz, że zgubiłeś się?
— Tak, proszę pana. Nie wiem nawet, w jakim jesteśmy stanie.
Mężczyzna splunął.
— Witaj w klubie, synu. Kiedy byłem w twoim wieku, to wszystko była Kalifornia, jak Pan Bóg przykazał. Teraz mówią mi, że Południowa, a wiesz, co to naprawdę jest?
— Nie, proszę pana. Co?
— Kupa końskiego gówna. Tak samo jak ta kobieta koczująca w Białym Domu. — Zdjął wędkarską czapeczkę, odsłaniając parę srebrnobiałych, nowotworowych szram, otarł czoło brudną chusteczką i znów ją włożył. — Mówisz, że się zgubiłeś, tak?
— Tak, proszę pana. Mam zepsuty system nawigacyjny.
— A umiesz czytać zwykłą mapę?
— Tak, proszę pana.
— Do diabła, co jej się stało w głowę? — zapytał stary, patrząc przez ramię Rydella.
Ten odwrócił się i zobaczył Chevette Washington przechyloną przez fotel kierowcy, spoglądającą na nich.
— Tak sobie obcięła włosy.
— Niech mnie licho — mruknął mężczyzn. — A byłaby całkiem ładna.
— Racja, proszę pana.
— Widzisz tę paczkę kawy zbożowej? Myślisz, że mógłbyś zrobić mi kubek, kiedy zagotuje się woda?
— Pewnie, proszę pana.
— Hmm, to pójdę poszukać mapy. Skeeter i Whitey dotrzymają ci towarzystwa.
— Taak…
PARADISE, SO. CALIFORNIA
CHRZEŚCIJAŃSKA WSPÓLNOTA
TRZY MILE
ZAKAZ ROZBIJANIA NAMIOTÓW
BETONOWY PLAC
WSZYSTKIE PRZYŁĄCZA
OGRODZENIE POD NAPIĘCIEM
BASEN
OPIEKA ZDROWOTNA (LIC. STANU SO.CAL.)
327 KANAŁÓW SATELITARNYCH
A dalej wysoki krzyż, tym razem zespawany ze starych szyn kolejowych, rodzaj ramy pełnej starych telewizorów, których zgasłe ekrany spoglądały w kierunku drogi. Chevette Washington spała, więc nie widziała tego. Rydell przypomniał sobie, jak wykorzystał telefon Codesa, żeby zadzwonić do Subletta w LA i o mało się nie rozłączył, słysząc ten zabawny sygnał, który okazał się towarzyszyć przełączaniu rozmowy pod inny numer, ponieważ Sublett wziął urlop, żeby pojechać do chorej matki.
— Chcesz powiedzieć, że jesteś w Teksasie?
— W Paradise, Berry. Mama jest chora, ponieważ wraz z innymi przeniosła się do SoCal.
— Paradise?
Sublett wyjaśnił, gdzie jest to miejsce, a Rydell odszukał je na mapie otrzymanej na stacji Shella.
— Hej — powiedział, kiedy mniej więcej wiedział już, gdzie — może podjechałbym tam i cię odwiedził?
— Myślałem, że masz robotę w San Francisco?
— No, opowiem ci o tym, kiedy się zobaczymy.
— Wiesz, że tutaj uważają mnie za apostatę? — Sublett był wyraźnie przygnębiony.
— Kogo?
— Apostatę. Ponieważ pokazałem mamie ten film Cronenberga. Wideodrom . Powiedzieli, że to dzieło Szatana.
Читать дальше