— W każdym razie miała swoje uzasadnione podejrzenia. Prosiła, żebyśmy ci powtórzyli, że przykro jej, iż tak często cię karciła. Nadal uważa to, co zrobiłaś, za całkowicie niemoralne, ale tyle osób już prosiło ją o wywiady… no wiesz przecież, jak to jest. Gwiazda!
Maya wzruszyła ramionami.
— Nie, obawiam się, że nie wiem. Jak świeci dziś moja gwiazda?
— Mamo — powiedziała Chloe z westchnieniem — tym razem doprawdy przesadziłaś, prawda? Zawsze wiedziałam, że nie jesteś taka spokojna, jak mogłoby się wydawać. Zawsze wiedziałam, że tylko udajesz. Zawsze wiedziałam, że pewnego dnia nie wytrzymasz i wybuchniesz. To był twój największy problem, mamo — nigdy nie osiągnęłaś prawdziwej duchowości.
Maya spojrzała na Suhaery’ego. Mąż jej córki okazał się zwykłym, tęgim, praktycznym azjatyckim biznesmenem. Był dla niej prawdziwą podporą, grał gwiezdną rolę psychicznej kotwicy. W czystych, porządnie wyprasowanych szortach szedł teraz zarośniętym chwastami poboczem drogi w obcym kraju. Nagle zdała sobie sprawę, że Indonezyjczyk uważa całą tę sytuację za szalenie zabawną. Że ma krewnych żony za pomylonych ekscentryków. No, niewiele się pomylił.
— Co o tym wszystkim myślisz, Harry? — spytała.
— Mia, wyglądasz cudownie. Jesteś jak kwitnąca róża. Wyglądasz jak Chloe tego dnia, kiedy ją spotkałem.
— Nie powinieneś jej tego powiedzieć — skarciła go Chloe. — Zachowałeś się niewłaściwie, i to na kilka różnych sposobów.
Suhaery zakpił z niej po malajsku i roześmiał się wesoło.
— Próbowaliśmy znaleźć cię w San Francisco — mówiła dalej Chloe — ale ludzie z kliniki wcale, ale to wcale nam nie pomogli.
— No tak… owszem… jak by to powiedzieć… prawdę mówiąc, ja i personel kliniki mamy się nawzajem dosyć.
— Mądrzej byłoby jednak wrócić i poddać się ich kontrolowanej opiece, mamo. To znaczy, oczywiście, niewielką masz już wartość jak obiekt doświadczalny, niemniej jednak…
— Myślałam, żeby to zrobić, naprawdę myślałam. Rzecz w tym, że gdybym wróciła do tych ciołków, upokorzyła się przed nimi i zdecydowała żyć w medycznie kontrolowanym środowisku, prawdopodobnie podreperowałabym sobie pozycję medyczną, ale wiecie co? Nic mi po tym! To burżuje! To filistyni. Doprowadzają mnie do mdłości! Nie w tym rzecz, bym ich oskarżała o to, co się ze mną stało, ale… wiecie… zbyt jestem zajęta. Mam co robić.
— Na przykład, co?
— Po prostu lubię maszerować. Ziemia, niebo, gwiazdy, słońce… wiecie, jak to jest.
— Żartujesz sobie z nas, prawda?
— No… trochę też fotografuję. Amisze są tacy malowniczy i tak świetnie pozują. To znaczy, dzieci Amiszów wyglądają zupełnie tak, jak normalne dzieci, są normalnymi dziećmi, a potem widać, jak zmieniają się z dziesięciolecia na dziesięciolecie. Amisze koło siedemdziesiątki… naturalny proces starzenia… to zdumiewające i trochę przerażające. A jednak wyczuwam w nich coś organicznego… Amisze są doprawdy wspaniali. Przecież wiedzą, poznają, że według ich standardów jestem czymś w rodzaju niemożliwego potwora, ale zachowują się tak miło, tak sympatycznie. Po prostu pogodzili się z nami, postludźmi. Jakby robili uprzejmość całej reszcie ludzkości.
Chloe zastanawiała się przez chwilę nad jej słowami.
— A co właściwie robisz z tymi wszystkimi fotografiami Amiszów? — spytała w końcu.
— Praktycznie nic. Ciągle jeszcze nędznie fotografuję. Jestem kiepskim początkującym fotografem i mam kiepski aparat. Ale to nic, potrzebuję przede wszystkim praktyki. Zwłaszcza kompozycja kadru…
Chloe i Suhaery wymienili spojrzenia.
— Mamo — powiedziała Chloe — Harry i ja sądzimy, że dobrze by było, gdybyś na jakiś czas wróciła z nami do Dżakarty.
— Na litość Boską, a dlaczego właściwie miałabym to zrobić?
— Mamy wielki apartament, a w Azji inaczej podchodzi się do pewnych spraw. Z większym zrozumieniem.
— Gdybyś tylko postanowiła uciec do Indonezji! — wtrącił z zapałem Suhaery. — Europejczycy… oni wszyscy są szaleni. Nie umieją odpoczywać, nawet kiedy już są bogaci. Z Europejczykami dzieje się coś bardzo złego. Europejczycy po prostu nie potrafią żyć.
— Harry, czy ty naprawdę chcesz, żeby pod twoim dachem zamieszkała zwariowana teściowa?
— Jesteś niegroźną słabą istotą — powiedział łagodnie Suhaery. — Zawsze cię lubiłem, Mio, nawet wtedy, kiedy się mnie bałaś.
— Nie, tego nie mogę zrobić. Nie ma mowy. Przykro mi.
— Mamo, ktoś musi się tobą zaopiekować. Pozwól, że to my się tobą zaopiekujemy. Zasługujesz na to, wiesz? Ile razy poświęcałaś się dla mnie? Przez całe lata!
— Daj spokój.
Chloe westchnęła.
— Mamo, masz prawie sto lat. A w dodatku zlikwidowano twoją kurację!
— Czy wyglądam na staruszkę? Mogłabym uchodzić za dwudziestolatkę. Jasne, gdybym wróciła do laboratorium, lizała im ręce, mogłabym żyć znacznie dłużej, ale na razie jest nieźle, no i oczywiście nie robię żadnych idiotyzmów. Jem zdrowo, sypiam jak zabita i ćwiczę, ćwiczę, ćwiczę. Przyjrzyj się moim nogom. Widzisz moje nogi? Mogłabym jednym kopnięciem wybić dziurę w ścianie tej malowniczej stodoły!
— Mamo, przestań mówić i posłuchaj. Żyjesz jak włóczęga, jak jakiś wyrzutek. Zgadza się? Zachowujesz się dziwnie, a już z całą pewnością nieodpowiedzialnie. Ci inni ludzie, ci którzy przeszli taką jak ty kurację, także są niesamowici. Mam wrażenie, że wy wszyscy mielibyście szansę wygrać w sądzie. Powinniście bronić się, w końcu nadużyto waszego zaufania jako pacjentów. I powinniście użyć właściwych wejść. To, co ci się zdarzyło, nigdy nie było i nadal nie jest twoją winą. Powinniście się zorganizować.
— Kochanie, gdybyśmy się zorganizowali, przede wszystkim przestalibyśmy się dziwnie zachowywać, prawda?
— Powinnaś porozmawiać z tymi ludźmi. Przez sieć.
— Nie mam dostępu do sieci. I założę się o co chcesz, że oni też go nie mają.
— Mamo, dlaczego nie masz dostępu do sieci? Powinnaś się z nami kontaktować. Oboje z Harrym omal nie oszaleliśmy ze strachu, prawda, Harry?
— To prawda, Mio — poparł ją lojalnie Suhaery. — Martwiliśmy się o ciebie.
Chloe wzięła głęboki oddech.
— Widzę, że nie jesteś już człowiekiem, mamo, i potrafię się z tym pogodzić. Cóż, zdarza się. Pozostałaś jednak moją matką. Nie możesz po prostu uciec, nie możesz nam tego zrobić. To niesprawiedliwe.
— Twój ojciec postąpił dokładnie tak.
— Nie, wcale nie. Porzucił ciebie, ale nigdy nie porzucił mnie. Tata rozmawia ze mną zawsze, kiedy mam ochotę z nim porozmawiać. I przynajmniej zawsze wiem, gdzie jest. Za to nigdy nie wiem, gdzie jesteś ty. Nikt nie wie. Wiesz, jak długo szukaliśmy cię na tych bocznych dróżkach?
— Nie mam pojęcia. Jak długo?
— Wystarczająco długo — powiedział Suhaery z uśmiechem. — Być może nawet za długo. Twoja córka i ja jesteśmy bardzo cierpliwymi ludźmi.
— Nie mogłaś przynajmniej się z nami połączyć? Nie umieralibyśmy ze strachu. Mamo, proszę. Chcesz sobie pomaszerować tu i tam, dobrze, w porządku, ale, mamo, nie uciekniesz przecież przed swą karmą i dharmą.
— Słuchajcie, nie mam pieniędzy.
Suhaery zręcznym ruchem sięgnął do kieszeni porządnie odprasowanych spodni.
— To żaden problem — powiedział. — Dwadzieścia marek tygodniowo? Czy może to za dużo?
— Dwadzieścia marek? — powtórzyła Mia. — Och!
Suhaery, zachwycony, szybko pokiwał głową.
Читать дальше