— Magia nie jest na pokaz — powiedziała gniewnie Ciri. - Magia to nie jarmarczne sztuczki.
— Oczywiście, oczywiście — zaśmiała się adeptka. - Nie na pokaz. Co, Iola? Zupełnie jakbym słyszała tę jędzę Yennefer!
— Ciri robi się do niej coraz bardziej podobna — oceniła Iola, demonstracyjnie pociągając nosem. - Nawet pachnie podobnie. Ha, to z pewnością magiczne pachnidełko, zrobione z dziwostrętu lub z ambry. Używasz magicznych pachnidełek, Ciri?
— Nie! Używam mydła! Tego, czego wy tak rzadko używacie!
— Oho — skrzywiła się Eurneid. - Jaka uszczypliwa, jaka złośliwa! Jak się nadyma!
— Dawniej taka nie była — napuszyła się Iola Druga. - Zrobiła się taka, od kiedy przestaje z tą wiedźmą. Śpi razem z nią, je razem z nią, na krok tej Yennefer nie odstępuje. Na lekcje w świątyni prawie w ogóle przestała przychodzić, a dla nas to już ani chwilki czasu nie ma!
— A my całą pracę za nią musimy robić! I w kuchni, i w ogrodzie! Zobacz, Iola, jakie ona ma rączki! Jak królewna!
— Tak to już jest! — zapiała Ciri. - Jedni mają trochę rozumu, to dla nich księga! Inni mają pstro w głowie, to dla nich miotła!
— A ty na miotle tylko latasz, tak? Czarownica od siedmiu boleści!
— Głupia jesteś!
— Sama głupia jesteś!
— A właśnie, że nie!
— A właśnie, że tak! Chodź, Iola, nie zwracaj na nią uwagi. Czarodziejki to nie dla nas kompania.
— Pewnie, że nie dla was! — wrzasnęła Ciri i cisnęła o ziemię koszyk z ziarnem. - Kury to dla was kompania!
Adeptki, zadzierając nosy, odeszły, otoczone rozgdakaną gromadą ptactwa.
Ciri zaklęła głośno, powtarzając ulubione powiedzonko Vesemira, którego znaczenie nie do końca było dla niej jasne. Potem dodała jeszcze kilka słów zasłyszanych od Yarpena Zigrina, których znaczenie było dla niej całkowitą zagadką. Kopniakiem rozgoniła kwoki cisnące się do rozsypanego ziarna. Podniosła koszyk, obróciła go w dłoniach, po czym zawirowała w Wiedźmińskim piruecie i cisnęła nim jak dyskiem ponad trzcinowe dachy kurników. Okręciła się na pięcie i puściła biegiem przez świątynny park.
Biegła lekko, wprawnie kontrolując oddech, Przy co drugim mijanym drzewie wykonywała zwinny półobrotowy skok, markując cięcie wyimaginowanym mieczem, a zaraz po tym wykonując wyuczony unik i zwód. Zręcznie przesadziła płot, pewnie i miękko lądując na ugiętych nogach.
— Jarre! — krzyknęła, zadzierając głowę w stronę okienka ziejącego w kamiennej ścianie wieży. - Jarre, jesteś tam? Hej! To ja!
— Ciri? — chłopiec wychylił się. - Co tu robisz?
— Mogę tam do ciebie wejść?
— Teraz? Hmm… No, proszę… Proszę bardzo.
Wbiegła po schodach jak burza, zaskakując młodego adepta w chwili, gdy odwrócony plecami pospiesznie poprawiał odzież i nakrywał pergaminami inne leżące na stole pergaminy. Jarre przeczesał włosy palcami, zachrząkał i ukłonił się niezręcznie. Ciri zasadziła kciuki za pasek, potrząsnęła popielatą grzywką.
— Co to za wojna, o której wszyscy mówią? - wypaliła. - Chcę wiedzieć!
— Proszę, usiądź.
Rozejrzała się po komnacie. Stały w niej cztery wielkie stoły zawalone księgami i zwojami. Krzesło było tylko jedno. Również zawalone.
— Wojna? — bąknął Jarre. - Tak, słyszałem te pogłoski… Interesuje cię to? Ciebie, dziew… Nie, nie siadaj na stole, proszę, ledwo zdołałem uporządkować te dokumenty… Usiądź na krześle. Zaraz, poczekaj, zdejmę księgi… Czy pani Yennefer wie, że tu jesteś?
— Nie.
— Hmm… A matka Nenneke?
Ciri wykrzywiła się. Wiedziała, o co chodzi. Szesnastoletni Jarre był wychowankiem arcykapłanki, sposobionym przez nią na kapłana i kronikarza. Mieszkał w Ellander, gdzie pracował jako pisarczyk w sądzie grodzkim, ale w chramie Melitele przebywał częściej niż w miasteczku, całe dnie, a niekiedy i noce, studiując, przepisując i iluminując dzieła z biblioteki świątynnej. Ciri nigdy nie dyszała tego z ust Nenneke, ale wiadomym było, że arcykapłanka absolutnie nie życzy sobie, by Jarre kręcił się koło młodych adeptek. I odwrotnie. Adeptki zerkały jednakowoż ostro na chłopaka i swobodnie paplały, rozpatrując różne możliwości, jakie nastręczała częsta obecność na terenie świątyni czegoś, co nosiło spodnie. Ciri dziwiła się niepomiernie, bo Jarre stanowił zaprzeczenie wszystkiego, co według niej powinien reprezentować sobą atrakcyjny mężczyzna. W Cintrze, jak pamiętała, atrakcyjny mężczyzna sięgał głową powały, a barami od framugi do framugi, klął jak krasnolud, ryczał jak bawół i na trzydzieści kroków śmierdział koniem, potem i piwem, bez względu na porę dnia czy nocy. Mężczyzn, którzy temu opisowi nie odpowiadali, fraucymer królowej Calanthe nie uznawał za godnych westchnień i plotek. Ciri napatrzyła się też na innych mężczyzn — na mądrych i łagodnych druidów z Angrenu, na postawnych i chmurnych osadników z Sodden, na wiedźminów z Kaer Morhen. Jarre był inny. Był chudy jak patyk, niezgrabny, nosił za duże, zalatujące inkaustem i kurzem ubranie, miał wiecznie tłuste włosy, a na podbródku, miast zarostu, siedem lub osiem długich włosków, z czego około połowy wyrastało z dużej brodawki. Ciri zaiste nie rozumiała, dlaczego tak ją ciągnie do wieży Jarre. Lubiła z nim rozmawiać, chłopiec wiedział sporo, można się było wiele od niego nauczyć. Ale ostatnio, gdy patrzył na nią, miał dziwny, rozmazany i lepki wzrok.
— No — zniecierpliwiła się. - Powiesz mi wreszcie, czy nie?
— Nie ma o czym mówić. Nie będzie żadnej wojny. To wszystko pogłoski.
— Aha — parsknęła. - A zatem książę rozsyła wici wyłącznie dla krotochwili? Wojsko maszeruje po gościńcach z nudów? Nie kręć, Jarre. Bywasz w miasteczku i na zamku, z pewnością coś wiesz!
— Dlaczego nie spytasz o to pani Yennefer?
— Pani Yennefer ma ważniejsze sprawy na głowie — fuknęła Ciri, ale zaraz zreflektowała się, uśmiechnęła mile i zatrzepotała rzęsami. - Och, Jarre, powiedz mi, proszę! Ty jesteś taki mądry! Potrafisz mówić tak pięknie i uczenie, mogłabym cię słuchać godzinami! Proszę, Jarre!
Chłopiec pokraśniał, a wzrok rozmaślił mu się i rozmazał. Ciri westchnęła ukradkiem.
— Hmm… — Jarre podreptał w miejscu, niepewnie poruszył rękoma, ewidentnie nie wiedząc, co z nimi począć.
— Cóż ja mogę ci powiedzieć? Owszem, ludzie w mieście plotkują, są podnieceni wypadkami w Dol Angra… Ale wojny nie będzie. Na pewno. Możesz mi wierzyć.
— Pewnie, że mogę — parsknęła. - Ale wolałabym wiedzieć, na czym opiera się ta twoja pewność. W radzie księcia, jak wiem, nie zasiadasz. A jeśli wczoraj mianowano cię wojewodą, to pochwal się. Złożę ci gratulacje.
— Ja studiuję traktaty historyczne — poczerwieniał Jarre — a z nich można dowiedzieć się więcej, niż gdyby siedziało się w radzie. Czytałem Historię wojen, napisaną przez marszałka Pelligrama, Strategię diuka de Ruytera, Przewagi elearów redańskich Bronibora… A w obecnej sytuacji politycznej wyznaję się na tyle, by móc wyciągać wnioski przez analogię. Czy wiesz, co to jest analogia?
— Jasne — zełgała Ciri, wyskubując źdźbło trawy z klamry buta.
— Jeżeli historię dawnych wojen — chłopiec zapatrzyć się w sufit — nałożyć na obecną geografię polityczną, łatwo ocenić, że drobne incydenty graniczne, jak ten w Dol Angra, są przypadkowe i bez znaczenia. Ty, jako adeptka magii, znasz wszakże obecną geografię polityczną?
Ciri nie odpowiedziała, w zamyśleniu przerzucała leżące na stole pergaminy, przewróciła kilka stron wielkiej, oprawnej w skórę księgi.
Читать дальше