Ciri milczała, wpatrzona w piękne i martwe oblicze.
— Ginęli z jej imieniem na ustach — podjął cicho wiedźmin. - Powtarzając jej wezwanie, jej krzyk, ginęli za Shaerrawedd. Bo Shaerrawedd było symbolem. Ginęli za kamień i marmur… i za Aelirenn. Tak jak im obiecała, ginęli godnie, bohatersko, z honorem. Ocalili honor, ale zgubili, skazali na zagładę własną rasę. Własny lud. Pamiętasz, co mówił ci Yarpen? Kto panuje nad światem, a kto wymiera? Wyjaśnił ci to grubiańsko, ale prawdziwie. Elfy są długowieczne, ale wyłącznie ich młodzież jest płodna, tylko młodzież może mieć potomstwo. A prawie cała elfia młodzież poszła wówczas za Elireną. Za Aelirenn, za Białą Różą z Shaerrawedd. Stoimy wśród ruin jej pałacu, przy fontannie, której plusku słuchała wieczorami. A to… to były jej kwiaty.
Ciri milczała. Geralt przyciągnął ją do siebie, objął.
— Czy teraz wiesz, dlaczego Scoia'tael byli tu, czy wiesz, na co chcieli popatrzeć? I czy rozumiesz, że nie wolno dopuścić, by elfia i krasnoludzka młodzież ponownie dała się zmasakrować? Czy rozumiesz, że ani mnie, ani tobie nie wolno przyłożyć ręki do tej masakry? Te róże kwitną cały rok. Powinny zdziczeć, a są piękniejsze niż róże z pielęgnowanych ogrodów. Do Shaerrawedd, Ciri, wciąż przychodzą elfy. Różne elfy. Te zapalczywe i głupie, dla których symbolem jest spękany kamień. I te rozumne, dla których symbolem są te nieśmiertelne, wiecznie odradzające się kwiaty. Elfy, które rozumieją, że jeśli wyrwie się ten krzak i wypali ziemię, róże z Shaerrawedd nie rozkwitną już nigdy. Czy rozumiesz to?
Kiwnęła głową.
— Czy rozumiesz teraz, czym jest neutralność, która tak cię porusza? Być neutralnym to nie znaczy być obojętnym i nieczułym. Nie trzeba zabijać w sobie uczuć. Wystarczy zabić w sobie nienawiść. Czy zrozumiałaś?
— Tak — szepnęła. - Teraz zrozumiałam. Geralt, ja… chciałabym, wziąć jedną… Jedną z tych róż. Na pamiątkę. Czy mogę?
— Weź — powiedział po chwili wahania. - Weź, aby pamiętać. Chodźmy już. Wracajmy do konwoju.
Ciri wpięta różę pod sznurowania kubraczka. Nagle krzyknęła cicho, uniosła rękę. Strużka krwi spłynęła jej z palca do wnętrza dłoni.
— Ukłułaś się?
— Yarpen… — szepnęła dziewczynka, patrząc na krew, wypełniającą linię życia. - Wenck… Paulie…
— Co?
— Triss! — krzyknęła przenikliwie nieswoim głosem, wzdrygnęła się silnie, przetarła twarz przedramieniem. - Prędko, Geralt! Musimy… na pomoc! W konie, Geralt!
— Ciri! Co z tobą?
— Oni umierają!
Galopowała z uchem prawie przytulonym do szyi konia, popędzała wierzchowca krzykiem i uderzeniami pięt. Piach leśnej drogi pryskał spod kopyt. Z oddali usłyszała wrzask, poczuła dym.
Z przeciwka, tarasując szlak, pędziła ku niej dwójka koni wlokących za sobą uprząż, lejce i ułamany dyszel. Ciri nie wstrzymała kasztana, przemknęła obok w pełnym pędzie, płatki piany musnęły jej twarz. Z tyłu usłyszała rżenie Płotki i klątwy Geralta, który musiał wyhamować.
Wypadła za zakręt drogi, na dużą polanę. Karawana płonęła. Z zarośli jak ogniste ptaki leciały ku wozom zapalone strzały, dziurawiąc płachty, wbijając się w deski. Scoia'tael, hałłakując i wrzeszcząc, rzucili się do ataku.
Ciri, nie zważając na dobiegające z tyłu krzyki Geralta, skierowała konia prosto na dwa pierwsze, wysforowane do przodu wozy. Jeden był przewrócony na bok, stał przy nim Yarpen Zigrin, z toporem w jednym ręku, z kuszą w drugim. U jego stóp, nieruchoma i bezwładna, w niebieskiej, zadartej do połowy ud sukience leżała…
— Triiiiiiss!!! - Ciri wyprostowała się w kulbace, walnęła konia piętami. Scoia'tael zwrócili się w jej stronę, koło uszu dziewczynki zawyły strzały. Zaszamotała głową, nie zwalniając galopu. Słyszała krzyk Geralta rozkazującego jej uciekać w las. Nie miała zamiaru usłuchać. Schyliła się, pomknęła wprost na szyjących do niej łuczników. Poczuła nagle przenikliwy zapach białej róży przypiętej do kubraczka.
— Triiiiiiss!!!
Elfy uskoczyły przed rozpędzonym koniem. Jednego zawadziła lekko strzemieniem. Usłyszała ostry świst, rumak targnął się, zakwiczał, rzucił w bok. Ciri zobaczyła strzałę wbitą głęboko poniżej kłębu, tuż przy jej udzie. Wyrwała stopy ze strzemion, poderwała się, przykucnęła w siodle, odbiła mocno i skoczyła.
Spadła miękko na pudło przewróconego furgonu, zabalansowała rękami i skoczyła znowu, lądując na ugiętych nogach obok Yarpena, ryczącego i wywijającego toporem.
Obok, na drugim wozie, walczył Paulie Dahlberg, a Regan, odchylony w tył, wparty nogami w deskę, z trudem utrzymywał zaprzęg. Konie rżały dziko, tupały, szarpały dyszlem w strachu przed ogniem pożerającym płachtę.
Rzuciła się ku Triss leżącej wśród rozsypanych beczek i skrzyń, chwyciła ją za ubranie i zaczęła wlec w stronę przewróconego wozu. Czarodziejka jęczała, trzymając się za głowę nad uchem. Tuż obok Ciri załomotały nagle kopyta, zachrapały konie — dwóch elfów, wywijając mieczami, spychało ku niej ciskającego się wściekle Yarpena.
Krasnolud wirował jak fryga, zwinnie odbijał toporem spadające na niego ciosy. Ciri słyszała klątwy, stęknięcia i jękliwy szczęk metalu.
Od płonącego konwoju odłączył się następny zaprzęg, gnał w ich stronę, wlokąc za sobą dym i płomień, siejąc zapalonymi szmatami. Woźnica zwisał bezwładnie z kozła, obok stał Yannick Brass, z trudem utrzymując równowagę. Jedną ręką dzierżył lejce, drugą odcinał się dwóm elfom galopującym po obu stronach furgonu. Trzeci Scoia'tael, równając się w pędzie z końmi zaprzęgu, pakował im w boki strzałę za strzałą.
— Skacz! — ryknął Yarpen, przekrzykując zgiełk. - Skacz, Yannick!
Ciri zobaczyła, jak do rozpędzonego wozu dopada w galopie Geralt, jak krótkim, oszczędnym cięciem miecza zmiata z siodła jednego elfa, a Wenck, doskakując z przeciwnej strony, rąbie drugiego, tego, który strzelał do koni. Yannick rzucił lejce i zeskoczył — wprost pod konia trzeciego Scoia'tael. Elf stanął w strzemionach i ciął go mieczem. Krasnolud upadł. W tym momencie płonący wóz wwalił się między walczących, roztrącił ich i rozproszył. Ciri w ostatniej chwili zdążyła odciągnąć Triss spod kopyt rozszalałych koni. Orczyca wyłamała się z trzaskiem, furgon podskoczył, zgubił koło i wywrócił się, rozsiewając dookoła ładunek i tlące się deski.
Ciri dowlokła czarodziejkę pod przewrócony wóz Yarpena. Pomógł jej w tym Paulie Dahlberg, który nagle znalazł się obok, a obydwoje osłonił Geralt, wpychając Płotkę pomiędzy nich a szarżujących Scoia'tael. Wokół wozu zakotłowało się, Ciri słyszała szczęk kling, krzyki, chrap koni, stuk kopyt. Yarpen, Wenck i Geralt, otoczeni przez elfów ze wszystkich stron, walczyli jak oszalałe diabły.
Walczących roztrącił nagle zaprzęg Regana mocującego się na koźle z pękatym niziołkiem w kabacie z rysiego futra. Niziołek siedział na Reganie i usiłował zakłuć go długim nożem.
Yarpen zręcznie wskoczył na wóz, złapał niziołka za kark i wykopał go za burtę. Regan wrzasnął przeszywająco, chwycił lejce, smagnął konie. Zaprzęg szarpnął, wóz potoczył się, błyskawicznie nabrał pędu.
— Kołem, Regan! — zaryczał Yarpen. - Kołem! Dookoła!
Wóz wykręcił i ponownie runął na elfów, roztrącając ich. Jeden przyskoczył, chwycił prawego lejcowego za uździenice, ale nie zdołał go utrzymać, pęd wrzucił go pod kopyta i koła. Ciri usłyszała makabryczny krzyk.
Читать дальше