Cyprian Fripp i jego kompania dobrali się do obu służebnych dziewek już drugiego dnia po przyjeździe. Karczmarz bał się protestować, a dziewki były zbyt mało rozgarnięte, by myśleć o protestach. Życie nauczyło je już, że jeśli dziewka protestuje, to ją biją. Rozumniej więc poczekać, aż się znudzą.
— Ta cała Falka — znudzony Rispat La Pointę podjął kolejny standardowy temat znudzonych wieczornych rozmów — skapiała gdzieś w lasach, powiadam wam. Widziałem, jak ją wtedy Skellen w gębę orionem sieknął, jak z niej jucha fontanną bluzgnęła! Z tego, powiadam wam, nie mogła się wykaraskać!
— Puszczyk chybił jej — orzekł Yuz Jannowitz. - Ledwo zawadził orionem. Gębę i owszem, nieźle jej rozwalił, samem widział. Ale przeszkodziło to dziewce w skoku ponad kołowrót? Spadła z konia? Akurat! A kołowrót zmierzylim potem: siedem stóp i dwa cale, jak w pysk dał. I co? Skoczyła! I jak jeszcze! Między siodło a dupkę klingi noża byś nie wcisnął.
— Krew z niej szła, by z cebra — zaprotestował Rispat La Pointę. - Jechała, mówię wam, jechała, a potem spadła i skapiala w jakim wykrocie, wilcy i ptacy ścierwo zjedli, kuny dokończyli, a mrówcy wyczyścili ślady. Koniec, deireadh. Tedy my tu, powiadam wam, na darmo siedzimy i pieniądze przepijamy. I to własne, bo lafy jakoś nie widać!
— Nie może tak być, by po trupie ni śladu, ni znaku nie zostało — rzekł z przekonaniem Dede Vargas. - Zawsze coś zostaje, czerep, miednica, grubszy jaki gnat. Rience, ten czarownik, ostatki Falki wreszcie znajdzie. Wtedy będzie sprawie koniec.
— I może wtedy tak nas pogonią, że z lubością to nieróbstwo i ten parszywy chlew wspomnimy — Cyprian Fripp Młodszy obrzucił znudzonym spojrzeniem ściany karczmy, na których znał już każdy gwóźdź i każdy zaciek. - I tę gorzałę paskudną. I te o, dwie, co cebulą śmierdzą, a gdy je chędożysz, to leżą jak cielęta, w powałę patrzą i w zębach sobie dłubią.
— Wszystko lepsze niż ta nuda — zawyrokował Yuz Jannowitz. - Wyć się chce! Zróbmy, kurwa, coś! Cokolwiek! Wieś podpalmy, albo co?
Skrzypnęły drzwi. Dźwięk był tak niecodzienny, że wszyscy czterej zerwali się z miejsc.
— Won! — zaryczał Dede Vargas. - Wynocha, dziadu! Żebraku! Śmierdzielu! Won, na dwór!
— Zostaw — machnął ręką znudzony Fripp. - Widzisz, dudy targa. Ta jeno dziad proszalny, pewnie stary żołnierz, co graniem i śpiewem po zajazdach zarabia. Na dworze słota i ziąb. Niech sobie siędzie…
— Byle dalej od nas — Yuz Jannowitz wskazał dziadowi, gdzie ma usiąść. - Bo nas wszy oblezą. Stąd widzę, jakie po nim łażą okazy. Myślałby kto, nie wszy to, a żółwie.
— Daj mu — władczo skinął Fripp Młodszy — jakiej strawy, gospodarzu! A nam gorzałki!
Dziad ściągnął z głowy wielką futrzaną czapę i dostojnie roztoczył wokół siebie smród.
— Dzięki niech wam będą, moiściewy wielmożni — przemówił. - Toż dziś wiglia Saovine, święto. W święto nie godzi się nikogo napędzać, by na dżdżu mókł a marzł. W święto godzi się poczęstować…
— Prawda — palnął się w czoło Rispat La Pointę. - Toż dziś wilia Saovine! Koniec października!
— Noc czarów — dziad siorbnął przyniesionej mu wodnistej polewki. - Noc duchów a strachów!
— Oho! — rzekł Yuz Jannowitz. - Dziadek, baczcie, zaraz nas tu dziadowską opowieścią uraczy!
— Niechże uraczy — ziewnął Dede Vargas. - Wszystko lepsze niż ta nuda!
— Saovine — powtórzył zasępiony Cyprian Fripp Młodszy. - Już pięć tygodni od Goworożca. A już dwa tygodnie, jak tu siedzimy. Dwa bite tygodnie! Saovine, ha!
— Noc dziwów — dziad oblizał łyżkę, palcem wybrał coś z dna miski i zjadł owo coś. - Noc strachów i czarów!
— A nie mówiłem? — wyszczerzył zęby Yuz Jannowitz.
— Będzie dziadowska gadka!
Dziad wyprostował się, podrapał i czknął.
— Wilia Saovme — zaczął z emfazą — ostatnia noc przed nastaniem listopadowego nowiu, jest to u elfów ostatnia noc starego roku. Gdy nowy dzień nastanie, to jest już u elfów rok nowy. Tedy jest u elfów zwyczaj, by w noc Saovine wszystkie ognie w domie i obejściu jedną szczapkę smolną podpalić, a resztę szczapki schować dobrze, aż do maja, i tąże samą ogień Belleteyn rozniecić, wtedy, mówią, będzie się wiodło a darzyło. Tak nie jeno elfy, nasi też niektórzy tak czynią. Żeby się od duchów złych uchronić…
— Duchów! — parsknął Yuz. - Słuchajcie jeno, co ten pierdoła gada!
— To noc Saovine! — oznajmił dziad przejętym głosem. - W taką noc duchy chodzą po ziemi! Duchy zmarłych pukają do okien, wpuśćcie nas, jęczą, wpuśćcie. Tedy im trzeba miodu dać a kaszy, a to wszystko wódką pokropić…
— Wódką to ja sobie samemu wolę gardło pokropić — zarechotał Rispat La Pointę. - A twoje duchy, stary, mogą mnie, o, tu pocałować.
— Oj, moiściewy, nie róbcie sobie z duchów żartów, posłyszeć gotowe, a mściwe są! Dziś wilia Saovine, noc strachów i czarów! Nadstawcie uszu, słyszycie, jak dookoła szuści coś i stuka? To umarli przychodzą z zaświatów, chcą wkraść się do domów, by ogrzać się przy ogniu i podjeść sobie suto. Tam, po ogołoconych rżyskach i bezlistnych lasach hula wicher i zamróz, biedne duchy ziębną, ciągną tedy ku domostwom, gdzie ogień i ciepło. Tedy nie zapomnieć wystawić im jadła w miseczce na próg, albo gdzie na gumno, bo jeśli tam zmory niczego nie najdą, po pómocku same do chałupy wejdą, by poszukać…
— O rety! — szepnęła głośno jedna ze służebnych dziewek i zaraz pisnęła, bo Fripp uszczypnął ją w tyłek.
— Niezła gadka! — powiedział. - Ale jeszcze jej do dobrej daleko! Nalejcie, gospodarzu, staremu kufel grzańca, może dobrą opowie! Dobrą opowieść o duchach, chłopcy, po tym poznacie, że dziewkom zasłuchanym możesz kuku zrobić, ani się spostrzegą!
Mężczyźni zarechotali, rozległy się piski obu dziewcząt, u których sprawdzano stopień zasłuchania. Dziad pociągał grzane piwo, siorbiąc głośno i bekając.
— Aby się tu nie uchlaj i nie uśnij! — ostrzegł groźnie Dede Vargas. - Darmo cię nie poim! Bajaj, śpiewaj, na dudach graj! Wesoło ma być!
Dziad otworzył gębę, w której pojedynczy ząb bielał niby słup milowy pośród ciemnego stepu.
— Toż to, moiściewy, Saovine! Jaka tu muzyka, jakie granie? Nie Iza! Muzyka Saovine to ten za oknem wicher! To wilkołaki wyją i wąpierze, mamuny zawodzą i jęczą, ghule zębami zgrzytają! Beann'shie skowyczy i krzyczy, a kto jej krzyk posłyszy, temu niezawodnie rychły zgon pisany. Wszelki zły duch opuszcza swe ukrycie, wiedźmy lecą na ostatni ich przed zimą zbór! Saovine jest noc strachów, dziwów a zwidów! W las nie chodzić, bo borowy zagryzie! Przez żalnik nie iść, bo umrzyk ucapi! W ogóle z chałupy lepiej nie wychodzić, a dla pewności w próg wbić nowy nóż żelazny, nad takim złe się przestąpić nie ośmieli. Babom zasię pilnie strzec dzieci, albowiem w noc Saovine może dziecko rusałka albo płaczka skraść, podłożyć obmierzłego odmieńca. A która baba brzemienna, niechajże lepiej nie wychodzi na dwór, bo może nocnica płód w łonie zauroczyć! Miast dzieciątka zrodzi się strzyga z żelaznymi zębami…
— O rety!
— Z żelaznymi zębami. Wpierw matce pierś obgryzie. Potem ręce obgryzie. Lico obgryzie… Uch, alem też zgłodniał…
— Naści kość, jest ci na niej jeszcze mięso. Więcej starym jeść niezdrowo, zatknąć się mogą i kopyrtnąć, ha, ha! A, niech tam, przynieś mu jeszcze piwa, dziewko. No, stary, gadaj nam o duchach jeszcze!
— Saovine, moiściewy, jest dla upiorów ostatnia noc, by sobie poswywolić. Później już zamróz siły im odbiera, schodzą więc do Otchłani, pod ziemię, skąd już całą zimę nosa nie wyściubią. Dlatego od Saovine aż do lutego, do święta Imbaelk, najlepszy jest czas na wyprawy do miejsc nawiedzonych, by skarbów tam szukać. Jeśli w ciepły czas, weźmy dla przykładu, przy wichtowym kurhanie gmerać, jak dwa a dwa cztery zbudzi się wicht, wyskoczy rozeźlony i gmeracza zji. A od Saovine do Imbaelk gmeraj a grzeb, ile sił starczy: wicht jak stary niedźwiedź mocno śpi.
Читать дальше