O tym, co na Północy się dzieje, mato kto w sumie wiedział i mało kogo to interesowało. Do Redanii dochodziły — głównie okrężną drogą, przez Kaedwen — wieści o konfliktach hrabstwa kovirskiego z pomniejszymi północnymi władykami. O przymierzach i wojnach — z Hengfors, Malleore, Creyden, Talgarem i innymi kraikami o trudnych do zapamiętania nazwach. Ktoś tam kogoś podbijał i wchłaniał, ktoś z kimś łączył się w dynastycznym związku, ktoś kogoś pogromił i zhołdował — w sumie nie bardzo było wiadomo, kto, kogo i dlaczego.
Wieści o wojnach i walkach zwabiły jednak na Północ całe mrowie zabijaków, awanturników, łowców przygód i innych niespokojnych duchów szukających łupu i możliwości wyżycia się. Ciągnęli tacy ze wszystkich stron świata, nawet z krajów tak odległych, jak Cintra czy Rivia. Przede wszystkim jednak byli to obywatele Redanii i Kaedwen. Zwłaszcza z Kaedwen szły do Koviru całe komuniki jazdy — plotka rozgłosiła nawet, że na czele jednego pojechała osławiona Aideen, buntownicza nieślubna córka kaedweńskiego monarchy. W Redanii mówiło się nawet, że na dworze w Ard Carraigh rodzą się zamysły aneksji pomocnego hrabstwa i oderwania go od redańskiej korony. Ktoś tam zaczął nawet wrzeszczeć o potrzebie zbrojnej interwencji.
Tretogor jednak demonstracyjnie oznajmił, że Północ go nie interesuje. Jak uznali królewscy juryści, obowiązuje zasada wzajemności — apanaż kovirski nie ponosi żadnych powinności wobec korony, tedy korona nie udziela pomocy Kovirowi. Tym bardziej, że Kovir o żadną pomoc nigdy nie prosił.
Tymczasem z toczonych na północy wojen Kovir i Poviss podniosły się silniejsze i potężniejsze. Mało kto wówczas o tym wiedział. Wyraźniejszym sygnałem rosnącej potęgi Północy był coraz aktywniejszy eksport. O Kovirze przez dziesiątki lat mawiano, że jedynym bogactwem tej krainy jest piach i morska woda. Dowcip przypomniano sobie, gdy produkcja kovirskich hut i salin praktycznie zmonopolizowała światowy rynek szkła i soli.
Ale choć setki ludzi pijały ze szklanic ze znakiem kovirskich hut i soliły zupę povisską solą, wciąż był to w świadomości ludzkiej kraj niebywale odległy, niedostępny, surowy i nieprzyjazny. I przede wszystkim inny.
W Redanii i Kaedwen zamiast "do wszystkich diabłów" mówiło się: "przegonić kogoś do Poviss". Jak się wam u mnie nie podoba, mawiał mistrz do krnąbrnych czeladników, to wolna droga do Koviru. Nie będzie tu kovirskich porządków, krzyczał profesor na niesfornie rozdyskutowanych żaków. Do Poviss idź się mądrzyć, wołał rolnik do syna krytykującego pradziadowe radło i żarowy system uprawy.
Komu się nie podobają odwieczne porządki, wolna droga do Koviru!
Adresaci tych wypowiedzi pomału, pomaleńku jęli się zastanawiać i wkrótce zauważyli, że faktycznie, drogi do Koviru i Poviss nic, ale to absolutnie nic nie tarasuje. Na północ ruszyła druga fala emigracji. Tak jak i poprzednia, fala ta głównie składała się z niezadowolonych cudaków, którzy różnili się i chcieli inaczej. Ale tym razem nie byli to skłóceni z życiem i nigdzie nie pasujący awanturnicy. Przynajmniej nie jedynie.
Na północ pociągnęli uczeni, którzy wierzyli w swe teorie, choć teorie te okrzyczano za nierealne i wariackie. Technicy i konstruktorzy, przekonani, że wbrew powszechnej opinii da się jednak zbudować wykoncypowane przez uczonych maszyny i urządzenia. Czarodzieje, dla których stosowanie magii do stawiania falochronów nie było świętokradczym despektem. Kupcy, dla których perspektywa rozwoju obrotu zdobią była rozsadzić sztywne, statyczne i krótkowzroczne granice ryzyka. Rolnicy i hodowcy, przekonani, że nawet z najgorszych gruntów można zrobić dające urodzaj pola, że zawsze da się wyhodować odmiany zwierząt, którym dany klimat służy.
Na północ pociągnęli także górnicy i geologowie, dla których surowość dzikich gór i skał Koviru stanowiła nieomylny sygnał, że jeśli na wierzchu taka bieda, to pod spodem musi być bogactwo. Natura kocha bowiem równowagę.
Pod spodem było bogactwo.
Minęło ćwierć wieku — i Kovir wydobywał tyle kopalin, ile Redania, Aedirn i Kaedwen razem wzięte. Wydobyciem i przeróbką rud żelaza Kovir ustępował tylko Mahakamowi, ale do Mahakamu szły z Koviru transporty metali służących do wykonywania stopów. Na Kovir i Poviss przypadała ćwiartka światowego wydobycia kruszców srebra, niklu, ołowiu, cyny i cynku, połowa wydobycia kruszców miedzi i miedzi rodzimej, trzy czwarte wydobycia kruszców manganu, chromu, tytanu i wolframu, tyleż wydobycia metali występujących tylko w postaci rodzimej: platyny, ferroaurum, kryobelitu i dwimerytu.
I ponad osiemdziesiąt procent światowego wydobycia złota.
Złota, za które Kovir i Poviss kupowały to, co na Północy nie rosło i nie chowało się. I to, czego Kovir i Poviss nie produkowały. Nie dlatego, że nie mogły czy nie umiały. Nie opłacało się. Rzemieślnik z Koviru czy Poviss, syn lub wnuk przybyłego tu z tobołkiem na plecach imigranta, zarabiał teraz czterokrotnie więcej niż jego konfrater w Redanii czy Temerii.
Kovir handlował i chciał handlować z całym światem, na coraz większą skalę. Nie mógł.
Królem Redanii został Radowid III, którego z Radowidem Wielkim, jego pradziadem, łączyło imię — a także chytrość i skąpstwo. Król ten, przez pochlebców i hagiografów nazywany Śmiałym, a przez wszystkich innych Ryżym, zauważył to, czego przed nim nikt jakoś zauważać nie chciał. Dlaczego z gigantycznego handlu, który prowadzi Kovir, Redania nie ma ani szeląga? Przecież Kovir to tylko nic nie znaczące hrabstwo, lenno, mały klejnocik w redańskiej koronie. Czas, by kovirski wasal zaczął służyć suzerenowi!
Zdarzyła się po temu świetna okazja — Redania miała zatarg graniczny z Aedirn, chodziło jak zwykle o Dolinę Pontaru. Radowid III zdecydowany był wystąpić zbrojnie i zaczął się do tego przygotowywać. Promulgował specjalny podatek na cele wojenne, nazwany "pontarską dziesięciną". Mieli go zapłacić wszyscy poddani i wasale. Wszyscy. Apanaż kovirski również. Ryży zacierał ręce — dziesięć procent od dochodów Koviru, to było coś!
Do Pont Vanis, o którym mniemano, że to mały gródek z drewnianym ostrokołem, udali się redańscy posłowie. Gdy wrócili, zakomunikowali Ryżemu zaskakujące wieści.
Pont Vanis nie jest gródkiem. Jest ogromnym miastem, letnią stolicą królestwa Koviru, którego władca, król Gedoyius, śle niniejszym królowi Radowidowi odpowiedź następującą:
Królestwo Koviru nie jest niczyim wasalem. Pretensje i roszczenia Tretogoru są bezzasadne i opierają się na martwej literze prawa, które nigdy nie miało mocy. Królowie z Tretogoru nigdy nie byli suwerenami władców Koviru, bo władcy Koviru — co łatwo sprawdzić w annałach — nigdy nie płacili Tretogorowi trybutu, nigdy nie pełnili wojennych służebności, a co najważniejsze — nigdy nie byli zapraszani na uroczystości świąt państwowych. Ani żadnych innych.
Gedovius, król Koviru — przekazali posłowie — żałuje, ale nie może uznać króla Radowida za seniora i suzerena, ani tym bardziej płacić mu dziesięcin. Nie może też tego uczynić nikt z kovirskich wasali ani arierwasali, podlegających wyłącznie pod kovirski seniorat.
Jednym słowem: niechże Tretogor pilnuje swego nosa i nie wtyka go w sprawy Koviru, niezawisłego królestwa.
W Ryżym wezbrał zimny gniew. Niezawisłe królestwo? Zagranica? Dobrze. Postąpimy z Kovirem jak z domeną cudzoziemską.
Redania i poduszczone przez Ryżego Kaedwen i Temeria zastosowały wobec Koviru retorsyjne cła i bezwzględne prawo składu. Kupiec z Koviru, ciągnący na południe, musiał, chciał czy nie chciał, cały swój towar wystawić na sprzedaż w którymś z redańskich miast i sprzedać go — lub zawrócić. Ten sam przymus spotykał kupca z dalekiego Południa, zmierzającego do Koviru.
Читать дальше