— Nie będę próbował — powiedział wolno Geralt. - Daję słowo, że nie będę. Jutro ruszam do Belhaven.
— Nie zapomniałeś aby o czymś?
— Nie, nie zapomniałem. Drugi mój warunek: chcę Angouleme. Przyspieszysz dla niej amnestię i wypuścisz z ciemnicy. Wiedźminowi koronnemu potrzebny jest twój świadek koronny. Szybko, godzisz się czy nie?
— Godzę — odrzekł prawie natychmiast Fulko Artevelde. - Nie mam wyjścia. Angouleme jest twoja. Bo przecież wiem, że przystajesz na współpracę ze mną tylko dla niej.
*****
Jadący bok w bok z Geraltem wampir słuchał uważnie, nie przerywał. Wiedźmin nie zawiódł się na jego przenikliwości.
— Jest nas piątka, a nie czwórka — podsumował szybko, gdy tylko Geralt skończył opowiadać. - Wędrujemy w pięcioro od końca sierpnia, w pięcioro przekroczyliśmy Jarugę. A warkocz Milva obcięła sobie dopiero na Zarzeczu. Jakiś tydzień temu. Twoja jasnowłosa protegowana wie o warkoczu Milvy. A nie doliczyła się pięciorga. Dziwne.
— Czy najdziwniejsze w całej tej dziwnej historii?
— Bynajmniej. Najdziwniejsze jest Belhaven. Miasteczko, w którym jakoby zastawiono na nas zasadzkę. Miasteczko położone głęboko w górach, na szlaku doliny Newi i przełęczy Theodula…
— Dokąd nigdy nie planowaliśmy jechać — dokończył Wiedźmin, popędzając zaczynającą zostawać w tyle Płotkę. - Trzy tygodnie temu, kiedy ów rozbójnik Słowik przyjmował od jakiegoś półelfa zlecenie na zabicie mnie, byliśmy w Angrenie, zmierzaliśmy do Caed Dhu, lękając się bagien Ysgith. Nie wiedzieliśmy nawet, że przyjdzie nam przekroczyć Jarugę. Do diabła, my jeszcze dziś rano nie wiedzieliśmy…
— Wiedzieliśmy — przerwał mu wampir. - Wiedzieliśmy, że szukamy druidów. Tak samo dziś rano, jak trzy tygodnie temu. Ten tajemniczy póielf organizuje zasadzkę na drodze wiodącej do druidów, pewny, że tą właśnie drogą pojedziemy. On po prostu… — …wie lepiej od nas, którędy ta droga wiedzie — wiedźmin zrewanżował się wpadaniem w słowo. - Skąd on to wie?
— To jego trzeba będzie zapytać. Dlatego właśnie przystałeś na propozycję prefekta, nieprawdaż?
— Owszem. Liczę, że uda mi się trochę pogawędzić z tym panem półelfem — uśmiechnął się paskudnie Geralt. - Nim jednak do tego dojdzie, nie narzuca ci się jakieś wyjaśnienie? Czy jakieś nie prosi się wręcz samo?
Wampir czas jakiś przyglądał mu się w milczeniu.
— Nie podoba mi się to, co mówisz, Geralt — powiedział wreszcie. - Nie podoba mi się to, co myślisz. Uważam tę myśl za nieładną. Powziętą pospiesznie, bez zastanowienia. Wynikającą z uprzedzeń i resentymentów.
— Czym wobec tego wytłumaczyć…
— Czymkolwiek — Regis przerwał mu tonem, jakiego Geralt nigdy u niego nie słyszał. - Czymkolwiek, byle nie tym. Czy nie bierzesz, dla przykładu, pod uwagę możliwości, że twoja jasnowłosa protegowana po prostu kłamie?
— No, no, wujciu! — zawołała Angouleme, jadąca za nimi na mule o imieniu Draakul. - Nie zadawaj mi kłamu, jeśli mi go nie możesz dowieść!
— Nie jestem twoim wujciem, drogie dziecko.
— A ja nie jestem twoim drogim dzieckiem, wujciu!
— Angouleme — odwrócił się w siodle Wiedźmin. - Zamilknij.
— Jak każesz — Angouleme momentalnie uspokoiła się. - Tobie wolno rozkazywać. Tyś mnie wydobył z jamy, wyrwał z pana Fulkowych pazurów. Ciebie słucham, tyś teraz herszt, głowa hanzy…
— Zamilknij, proszę.
Angouleme zamruczała pod nosem, przestała popędzać Draakula i została z tyłu, tym bardziej, że Regis i Geralt przyspieszyli, doganiając jadących w awangardzie Jaskra, Cahira i Milvę. Jechali w stronę gór, brzegiem rzeki Newi, wartko toczącej po kamieniach i progach mętne i żółtobrązowe po ostatnich deszczach wody. Nie byli sami. Dość często mijali bądź wyprzedzali szwadrony nilfgaardzkiej kawalerii, samotnych jeźdźców, wozy osadników i karawany kupców.
Na południu, coraz bliżej i coraz groźniej, wznosiły się góry Amell. I spiczasta iglica Gorgony, Góry Diabła, tonąca w chmurach szybko zasnuwających całe niebo.
— Kiedy im powiesz? — spytał wampir, wzrokiem pokazując jadącą w przedzie trójkę.
— Na biwaku.
*****
Jaskier był pierwszy, który zabrał głos, gdy Geralt skończył opowiadać.
— Skoryguj mnie, jeśli się mylę — powiedział. - Ta dziewczyna, Angouleme, którą ochoczo i niefrasobliwie dołączyłeś do naszej drużyny, to kryminalistka. By ocalić ją od kary, zresztą zasłużonej, zgodziłeś się kolaborować z Nilfgaardczykami. Dałeś się wynająć. Ba, nie tylko siebie, nas wszystkich wynająłeś. Mamy wszyscy dopomóc Nilfgaardczykom schwytać lub uśmiercić jakiegoś. Lokalnego zbójcę. Krótko: ty, Geralt, zostałeś nilfgaardzkim najemnikiem, łowcą nagród, płatnym zabójcą. A my awansowaliśmy na twoich akolitów… Czy też famulusów…
— Masz nieprawdopodobny talent do upraszczania, Jaskier — mruknął Cahir. - Czyżbyś naprawdę nie pojmował, o co chodzi? Czy też gadasz dla samego gadania?
— Milcz, Nilfgaardczyku. Geralt?
— Zacznijmy od tego — Wiedźmin wrzucił do ogniska patyk, którym bawił się od dłuższego czasu — że w tym, co zamierzyłem, nikt nie musi mi pomagać. Mogę to załatwić sam. Bez akolitów i famulusów.
— Zuchwały jesteś, wujciu — odezwała się Angouleme. - Ale hanza Słowika to dwudziestu i czterech dobrych zuchów, owi nawet wiedźmina nie zlękną się tak łacno, a jeśli o mieczową sprawę idzie, to choćby i prawdą było, co o wiedźminach gadają, nikt samojeden nie dostoi dwóm tuzinom. Uratowałeś mi życie, więc ja ci odpłacę tym samym. Ostrzeżeniem. I pomocą.
— Co to jest, u diabła, hanza?
— Aen hansę — wyjaśnił Cahir — to w naszym języku zbrojna drużyna, ale taka, którą łączą więzy przyjaźni…
— Kompania?
— O, właśnie. Słowo, jak widzę, weszło do tutejszego żargonu…
— Hanza jest hanza — przerwała Angouleme. - A po naszemu: hulajpartia albo hassa. O czym tu gadać? Ja ostrzegałam poważnie. Nie ma szans jeden przeciw całej hanzie. Na domiar złego nie znający ani Słowika, ani w ogóle nikogo w Belhaven i okolicy, ni wrogów, ni przyjaciół albo sprzymierzeńców. Nie znający dróg, które do miasta prowadzą, a prowadzą różne. Ja mówię tak: nie da sobie Wiedźmin sam rady. Nie wiem, jakie u was panują obyczaje, ale ja wiedźmina samego nie zostawię. On mnie, jak to powiedział wujcio Jaskier, ochoczo i niefrasobliwie przyjął do drużyny waszej, chociaż jestem kryminalistka… Bo wciąż jeszcze mi włosy kryminałem śmierdzą, umyć nie było jak… Wiedźmin, nie kto inny, mnie z tego kryminału wydobył na światło dzienne. Za co mu wdzięczna jestem. Dlatego ja jego samego nie zostawię. Poprowadzę go do Belhaven, na Słowika i na tego pólelfa. Razem z nim idę.
— Ja też — rzekł natychmiast Cahir.
— I ja takoż! - rzekła gwałtownie Milva. Jaskier przycisnął do piersi tubus z rękopisami, z którym ostatnio nie rozstawał się nawet na moment. Opuścił głowę. Widać było, że bije się z myślami. A myśli wygrywają.
— Nie medytuj, poeto — powiedział łagodnie Regis. - Przecież nie ma się czego wstydzić. Do uczestnictwa w krwawym boju na miecze i noże nadajesz się jeszcze mniej niż ja. Nie uczono nas kaleczenia bliźnich żelazem. Nadto… Ja nadto…
Podniósł na wiedźmina i Milvę błyszczące oczy.
— Jestem tchórzem — wyznał krótko. - Jeśli nie będę musiał, nie chcę już przeżyć tego, co wtedy na promie i moście. Nigdy. Dlatego proszę o wyłączenie mnie z grupy bojowej idącej do Belhaven.
Читать дальше