Andrzej Sapkowski - Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua

Здесь есть возможность читать онлайн «Andrzej Sapkowski - Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Andrzej Sapkowski to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy nurtu fantastycznego. Każde jego dzieło spotyka się z uznaniem ze strony czytelników i krytyki oraz odnosi sukces komercyjny. Tym samym nic dziwnego, że w swojej dziedzinie jest obecnie najlepiej sprzedającym się polskim autorem. Niedawno światło dzienne ujrzała ostatnia część trylogii, wieńcząca cykl o wojnach husyckich, nosząca tytuł „Lux perpetua”. Na tom zamykający przyszło nam czekać dość długo – ponad dwa lata, dlatego też trudno byłoby zrozumieć do końca niektóre wątki utworu bez przypomnienia dwóch pierwszych części – „Narrenturmu” i „Bożych bojowników”. Jednak na pewno warto.
Sapkowski przyzwyczaił nas do literatury wysokich lotów – ciekawej fabuły, pełnej zaskakujących zwrotów akcji, dobrego, żywego języka, interesująco zarysowanych postaci oraz zabaw postmodernistycznych. Mieliśmy z tym do czynienia w jego dotychczasowych utworach, mamy to w przypadku „Lux perpetua”.
Język, jakim posługuje się Sapkowski, jest znakomity. Niezwykła obfitość epitetów i porównań, błyskotliwe metafory i nawiązania, świetne dialogi. Może nie aż tak zachwycające, jak np. w "Narrenturmie", czy sadze o wiedźminie Geralcie, ale z pewnością wysokiej próby. Do tego pojawiają się w tekście liczne łacińskie makaronizmy, czy nawet całe zdania w obcym języku, co wprowadza czytelnika w klimat epoki. To wszystko sprawia, że książkę czyta się dobrze i niezwykle przyjemnie. Nie jest to jednak lektura tak łatwa i lekka, że po tygodniu nie będziemy już jej za bardzo pamiętać. Przeciwnie, jest to utwór, który zapada w pamięć, a jego lekturę długo się jeszcze smakuje. To bez wątpienia zaleta.
Fabuła książki, podobnie jak chodzenie po bagnach, wciąga. Znów mamy do czynienia z przygodami Rainmara z Bielawy zwanego Reynevanem, który uparcie poszukuje swojej ukochanej Jutty Appoldówny. W wysiłkach pomagają mu niezawodni Samson Miodek oraz Szarlej. Obaj wyciągają głównego bohatera z nie lada tarapatów i to nie raz. Mnóstwo tu pościgów, ucieczek i potyczek, ale także trochę przypadku. Historia opowiadana na kartach dzieła jest niezwykle zajmująca. Wystarczy się tylko troszkę wgryźć, poczuć smak Śląska z XV wieku i już czyta się znakomicie, z dreszczem emocji zapoznając się z kolejnymi stronicami przygód Reynevana.
W tle mamy oczywiście wojny husyckie. Tym razem jednak są to czasy zmierzchu potęgi Taboru i wreszcie jego sromotnej klęski w 1434 roku pod Lipanami, gdzie kwiat husyckich wojów, wraz z przywódcami, zostaje wyrżnięty. Mamy więc do czynienia z opisami bitew i oblężeń, bezpardonowych walk pełnych okrucieństwa. Mordują obie strony – husyci i katolicy, wiedząc, że to nie przelewki, że to Święta Wojna i tylko zwycięzca będzie zbawiony. Łatwo więc wejść pod miecz – trakty są pełne niebezpieczeństw. To zdecydowanie utrudnia poszukiwania Reinmarowi z Bielawy, ostatecznie jednak udaje mu się spotkać swoją ukochaną. Czy ich połączenie będzie trwałe? O tym dowiecie się, kiedy przeczytacie powieść.
Z kart książki wyłania się ogrom pracy, którą włożył autor w ukończenie powieści. Dla ukazania prawdziwego wizerunku Śląska czy Czech z pierwszej połowy XV stulecia, wraz z postaciami, które zamieszkiwały wtedy te tereny oraz wydarzeniami, które odcisnęły się silnym piętnem, musiał spędzić wiele dni na studiowaniu starych traktatów i kronik. Przedstawienie jest niezwykle sugestywne i realistyczne, tym bardziej więc godne uwagi. Obok przyjemności, jaką daje z pewnością lektura „Lux perpetua”, czytelnik zyskuje dużo wiedzy historycznej. Niezbyt często zdarza się obecnie, by pisarz z jednej strony komponował fabułę, którą czyta się znakomicie, będąc jednocześnie wiernym realiom historycznym i dbając o najmniejsze detale.
Sapkowski nie byłby jednak sobą, gdyby nie sięgał po sztuczki, określane mianem postmodernistycznych. To, co było obecne w sadze o wiedźminie i świetnie się tam sprawdzało, tu również się pojawia, choć w znacznie mniejszym zakresie. Mimo to, owych zabiegów jest według mnie wciąż za dużo. Niepotrzebne są nawiązania do kultury popularnej, które Sapkowski gdzieniegdzie wtrąca. Szczególnie, że niekiedy robi to wręcz obcesowo, co – przynajmniej dla mnie – było pewnym zgrzytem w lekturze. Rozumiem, że autor lubi bawić się tekstem, ja również to sobie cenię, jednak niektóre utwory nie nadają się do wstawiania szczególnie natrętnych nawiązań do współczesności. „Lux perpetua” do właśnie takich dzieł należy.
„Lux perpetua” jako trzecia, kończąca część trylogii, jest chyba najsłabsza, co nie oznacza, że słaba. Wręcz przeciwnie – to znakomita książka, którą mogę polecić każdemu. Wydaje mi się jednak, że autor, mimo ogromu pracy, jaką włożył w jej powstanie (co widać na każdym kroku), włożył jej jednak trochę za mało. Wystarczyło jeszcze dwa, może trzy miesiące poślęczeć nad tekstem, by pewne elementy wyostrzyć, udoskonalić. Są teraz dobre lub nawet bardzo dobre, ale mogłyby być jeszcze lepsze. Odniosłem wrażenie, że Sapkowski np. przy "Narrenturmie" postarał się bardziej, choć być może temat, który wziął na swe barki, pod koniec pisania zaczął go trochę nużyć. Nie bez znaczenia mogły też być naciski wydawcy, który chciał jak najszybciej wypuścić na rynek ostatni tom. To tylko pewne wątpliwości i przypuszczenia, które nie mogą przysłonić faktów. A są one następujące: „Lux perpetua” to książka, którą polecam każdemu, bowiem to bardzo dobra pozycja; jedna z najlepszych, jakie pojawiły się w polskiej fantastyce w zeszłym roku. Dla pełnej przyjemności z lektury, zachęcam do sięgnięcia po wcześniejsze dwa tomy, zaś jeśli je pamiętacie, nie pozostaje nic innego jak wziąć do łapki wolumin i zagłębić się w lekturze. Warto.

Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать
* * *

Reynevana, gdy się pojawił w sztabie, z miejsca uściskał i obcałował Brazda z Klinsztejna, po nim do potrząsania prawicą i klepania po plecach wzięli się Jan Kolda z Żampachu, bracia Matej i Jan Salavowie z Lipy, Piotr Polak, Wilem Jenik, inni, których nie znał. Jan Kralovec z Hradku, hejtman Sierotek i wódz wyprawy, żadnym nadmiernym emocjom upustu nie dał. I nie wyglądał na zaskoczonego.

– Reynevan – pozdrowił go dość chłodno. – Patrzcie, patrzcie. Powitać syna marnotrawnego. Wiedziałem, że do nas wrócisz.

* * *

– Czas będzie kończyć – rzekł Jan Kralovec z Hradku. Oprowadzał Reynevana po liniach i stanowiskach. Byli sami. Kralovec chciał, by byli sami. Nie miał pewności, od kogo i z czym Reynevan przybywa, spodziewał się tajnych posłań przeznaczonych wyłącznie dla jego uszu. Dowiedziawszy się, że Reynevan niczyim wysłannikiem nie jest i żadnych posłań nie przynosi, spochmurniał.

– Czas będzie kończyć – powtórzył, wstępując na szaniec i sprawdzając dłonią temperaturę lufy bombardy, chłodzonej moczonymi surowymi skórami. Patrzył na mury i baszty Strzegomia. Reynevan wciąż oglądał się na ruiny zburzonego karmelu. Na miejsce, w którym – całą wieczność temu – po raz pierwszy spotkał Szarleja. Cała wieczność, pomyślał. Cztery lata.

– Czas kończyć – głos Kralovca wyrwał go z zamyślenia i wspomnień. – Czas najwyższy. Swoje zrobiliśmy. Wystarczyło nam grudnia i stycznia, by zdobyć i złupić Duszniki, Bystrzycę, Ziębice, Strzelin, Niemczę, cysterski klasztor w Henrykowie, do tego bezlik miasteczek i wiosek. Daliśmy Niemcom nauczkę, popamiętają nas. Ale już jest po Zapustach, już Popielec, psiakrew, dziewiąty dzień lutego. Wojujemy już grubo ponad dwa miesiące, i to zimowe miesiące! Przemaszerowaliśmy chyba ze czterdzieści mil. Wleczemy za sobą wozy ciężkie od łupu, pędzimy stada krów. A morale spada, ludzie pomęczeni. Oparła się nam Świdnica, pod którą leżeliśmy całe pięć dni. Powiem ci prawdę, Reynevan: nie mieliśmy sił na szturm. Grzmieliśmy z puszek, miotaliśmy ogień na dachy, straszyliśmy, a nuż się świdniczanie poddadzą albo choć rokować zechcą, wypalne zapłacić. Ale pan Kolditz nie uląkł się, a nam z niczym odejść stamtąd przyszło. Widno, Strzegom przykład wziął, bo też trzyma się dzielnie. A my znowu udajemy groźnych, straszymy, palimy z bombard, gonimy się po lasach z próbującymi nas szarpać wrocławskimi podjazdami. Ale powiem ci prawdę: przyjdzie i stąd z niczym odejść. Całkiem. Do domu. Bo czas. Jak uważasz?

– Nic nie uważam. Ty tu dowodzisz.

– Dowodzę, dowodzę – hejtman odwrócił się gwałtownie. – Wojskiem, którego morale leci na pysk. A ty, Reynevan, ramionami wzruszasz i nic nie uważasz. A co robisz? Ratujesz rannego Niemca. Papistę. Przywozisz, każesz leczyć naszemu felczerowi. Okazujesz miłosierdzie wrogowi? Na oczach wszystkich? Dorżnąć go było w lesie, cholera!

– Nie mówisz chyba poważnie.

– Kląłem się… – warknął przez zęby Kralovec. – Po Oławie… Przysiągłem sobie, że po Oławie żadnemu z nich nie okażę łaski. Żadnemu.

– Nie możemy przestać być ludźmi.

– Ludźmi? – Hejtmanowi Sierotek piana niemal wystąpiła na wargi. – Ludźmi? Czy ty wiesz, co się stało w Oławie? W noc przed świętym Antonim? Gdybyś tam był, gdybyś widział…

– Byłem tam. I widziałem.

– Byłem w Oławie – powtórzył Reynevan, bez emocji obserwując zaskoczoną minę hejtmana. – Trafiłem tam niecały tydzień po Trzech Królach, krótko po waszym odejściu. Byłem w mieście w niedzielę przed Antonim. I wszystko widziałem. Patrzyłem też na triumf, jaki potem z tytułu Oławy odświętował Wrocław.

Kralovec milczał przez chwilę, patrząc z szańca na dzwonnicę strzegomskiej fary, z której właśnie rozbrzmiewać jął dzwon, dźwięcznie i donośnie.

– Toś nie tylko w Oławie, ale i we Wrocławiu był – skonstatował fakt. – A teraz zjechałeś tu, pod Strzegom. Jak z jasnego nieba. Pojawiasz się, znikasz… Nie wiada skąd, nie wiada jak… Ludzie już gadać zaczynają, plotkować. Podejrzewać…

– Co podejrzewać?

– Daj pokój, nie unoś się. Ja ci ufam. Wiem, ważnego coś miałeś na głowie. Gdyś się wtedy z nami pod Wielisławiem żegnał, dwudziestego siódmego grudnia, na bitewnym polu, baczyliśmy, że ci pilno, bardzo pilno do jakichś ważnych spraw, ważnych niesłychanie. Załatwiłeś je?

– Niczego nie załatwiłem – nie ukrył goryczy Reynevan. – Jestem natomiast przeklęty. Przeklęty stojący, robiący i siedzący. Na górach i w dolinach.

– Jak niby?

– To długa historia.

– Uwielbiam takie.

* * *

Fakt, że coś niezwykłego dziać się dziś będzie w katedrze wrocławskiej, obwieścił zgromadzonym w świątyni wiernym podniecony gwar tych, co stali bliżej transeptu i chóru. Ci widzieli i słyszeli więcej niż pozostali, stłoczeni gęsto w nawie głównej i obu bocznych. Owi musieli początkowo zadowalać się domysłami. I gadką-plotką niesioną rosnącym, powtarzanym szeptem, obiegającym tłum niczym szelest liści na wietrze.

Wielki dzwon tumski zaczął bić, a bił głucho i powoli, złowrogo i ponuro, urywanie, serce dzwonu, słychać to było wyraźnie, uderzało w spiż tylko jednostronnie, na jeden bok. Elencza von Stietencron chwyciła dłoń Reynevana i ścisnęła silnie. Reynevan odwzajemnił uścisk.

Exaudi Deus orationem meam

cum deprecor a timore inimici

eripe animam meam…

Portal wiodący do zakrystii ozdobiony był reliefami przedstawiającymi męczeńską śmierć świętego Jana Chrzciciela, patrona katedry. Śpiewając, wychodziło stamtąd dwunastu prałatów, członków kapituły. Odziani w uroczyste komże, dzierżąc w dłoniach grube świece, prałaci stanęli przed ołtarzem głównym, twarzami ku nawie.

Protexisti me a conventu malignantium

a multitudine operantium iniquitatem

quia exacuerunt ut gladium linguas suas

intenderunt arcum rem amaram

ut sagittent in occultis immaculatum…

Pogwar tłumu urósł, nasilił się nagle. Bo na stopnie ołtarza wyszedł był własną osobą biskup wrocławski Konrad, Piast z linii książąt oleśnickich. Najwyższy kościelny dostojnik Śląska, namiestnik Miłościwego Pana Zygmunta Luksemburskiego, króla Węgier i Czech.

Biskup był w pełnej gali pontyfikalnej. W ozdobionej drogimi kamieniami infule na głowie, w dalmatyce wdzianej na tunicelę, z pektorałem na piersi i zakrzywionym jak precel pastorałem w ręce prezentował się naprawdę godnie. Otaczała go aura takiego dostojeństwa, że pomyślałbyś, nie biskup to byle wrocławski schodzi po stopniach ołtarza, ale arcybiskup, elektor, metropolita, kardynał, ba, sam papa rzymski. Ba, osoba godniejsza jeszcze i świątobliwsza niźli obecny papa rzymski. Dużo godniejsza i dużo świątobliwsza. Tak myślał niejeden z zebranych w katedrze. Sam biskup zresztą też tak myślał.

– Bracia i siostry – jego donośny i dźwięczny głos zelektryzował i uciszył tłum, zadudniwszy, zdawało się, aż pod wysokim sklepieniem. Ścichł, raz jeszcze uderzywszy, katedralny dzwon.

– Bracia i siostry! – Biskup wsparł się na pastorale. – Dobrzy chrześcijanie! Naucza Pan nasz, Jezus Chrystus, byśmy wybaczali grzeszącym ich winy, byśmy modlili się za nieprzyjacioły nasze. Dobra to i miłosierna nauka, chrześcijańska nauka, ale nie ku każdemu grzesznikowi może ona być obróconą. Są winy i grzechy, za które nie masz wybaczenia, nie masz miłosierdzia. Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi odpuszczone nie będzie. Neque in hoc saeculo, neque in futuro, ani w tym wieku, ani w przyszłym.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Andrzej Sapkowski - La Dama del Lago
Andrzej Sapkowski
Andrzej Sapkowski - La torre de la golondrina
Andrzej Sapkowski
Сапковський Анджей - Lux perpetua
Сапковський Анджей
Andrzej Sapkowski - Żmija
Andrzej Sapkowski
Andrzej Sapkowski - Blood of Elves
Andrzej Sapkowski
Andrzej Sapkowski - Ostatnie życzenie
Andrzej Sapkowski
Andrzej Sapkowski - Miecz przeznaczenia
Andrzej Sapkowski
Andrzej Sapkowski - Czas pogardy
Andrzej Sapkowski
Andrzej Sapkowski - Chrzest ognia
Andrzej Sapkowski
Mirandola Franciszek - Lux Perpetua
Mirandola Franciszek
Отзывы о книге «Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua»

Обсуждение, отзывы о книге «Trylogia o Reynevanie – Lux perpetua» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x