Wintrow starał się zachować godność.
– Zrozum, że gdybym zaczął się zachować tak jak on, wtedy właśnie wygrałby ze mną.
– Bzdura. Prawda jest taka, że bardzo się boisz lania i nie chcesz się do tego przyznać. Pamiętasz, jak przed paroma dniami Torg wrzucił twoją koszulę na maszt, aby sobie z ciebie zadrwić. Powinieneś był ją szybko zdjąć, zamiast czekać, aż ci każą. W ten sposób przegrałeś dwa razy, nie widzisz tego?
– Uważam, że ani razu nie przegrałem. To był okrutny żart, niegodny mężczyzny – odparł spokojnie Wintrow.
Mild zdenerwował się.
– Rany! Za to właśnie cię nie lubię. Wiesz, o co mi chodzi, ale przekręcasz moje słowa. Nie mówię o tym, co jest “godne mężczyzny”, lecz o tym, co się dzieje tu i teraz. Chodzi mi o ciebie i o Torga. A tamto starcie mogłeś wygrać tylko w jeden sposób – udając, że cała sprawa nie ma dla ciebie znaczenia. Zamiast unosić się godnością, trzeba było wleźć na maszt i ściągnąć ten kawał materiału. A ty co? Kręciłeś się po pokładzie, zbyt dumny, by sięgnąć po własną koszulę… – Mild zamilkł, najwyraźniej sfrustrowany brakiem odpowiedzi. Po chwili zaczerpnął oddechu i jeszcze raz spróbował przemówić do rozumu młodszemu koledze. – Niczego nie rozumiesz? Stało się źle, że Torg zmusił cię na oczach wszystkich do wspięcia się na maszt. Wtedy naprawdę przegrałeś! Teraz cała załoga uważa, że nie masz w sobie odwagi… Że jesteś tchórzem. – Potrząsnął głową z rozgoryczeniem. – Wystarczy, że wyglądasz jak mały chłopiec. Musisz się jeszcze tak zachowywać?
Oburzony, wstał i odszedł. Przez jakiś czas Wintrow siedział z oczyma spuszczonymi na stos liny. Słowa Milda wstrząsnęły nim bardziej, niż chciał przyznać. Młodziutki marynarz bardzo wyraźnie zasugerował mu, że Wintrow żyje obecnie i działa w zupełnie innym, nieznanym mu świecie. Obaj chłopcy byli zapewne niemal w tym samym wieku, jednakże Mild trafił na pokład statku już trzy lata temu. Teraz był marynarzem z krwi i kości, a od pojawienia się Wintrowa awansował z pozycji chłopca pokładowego na marynarza. Nie wyglądał też na chłopca. Był muskularny, zwinny, o całą głowę wyższy od młodego kapłana, a na jego brodzie powoli pojawiał się zarost. Wintrow nie uważał swej drobnej budowy i dziecięcej powierzchowności za wady, lecz nawet gdyby nimi były, i tak nie potrafiłby zmienić swego wyglądu. Jednak pod tym względem łatwiej mu było w klasztorze, gdzie wszyscy zgodnie stwierdzali, że każdy człowiek powinien dorastać we własnym tempie i na swój własny sposób.
Greb Sa na przykład pozostał bardzo niski; miał krótkie, krępe kończyny, co w rodzinnej wiosce narażało go na ciągłe żarty współmieszkańców. Natomiast w klasztorze szanowano go za jego wiersze. Nikt nie nazywał go “zbyt małym”, był po prostu Grebem Sa. Zresztą tego rodzaju okrutne dowcipy, które na pokładzie statku wydawały się na porządku dziennym, w klasztorze byłyby nie do pomyślenia i nikt by ich nie tolerował. Młodsi chłopcy dokuczali sobie trochę i czasem się przepychali, jednak każde dziecko, u którego zauważono skłonność do okrucieństwa, szybko odsyłano do rodziców. Kapłan Sa nie mógł odczuwać przyjemności ze znęcania się nad innymi.
Nagle Wintrow straszliwie zatęsknił za klasztorem. Natychmiast przełknął żal, zanim jeszcze w oczach zakręciły mu się łzy. Zakazał sobie płakać na pokładzie. Nie chciał, by marynarze widzieli u niego zachowanie, które mogliby zrozumieć jako słabość. Mild miał na swój sposób rację. Wintrow był więźniem na “Vivacii”; albo stąd ucieknie, albo musi tu doczekać swoich piętnastych urodzin. Co w takiej sytuacji poradziłby mu Berandol? Hm, zapewne powiedziałby, że należy jak najlepiej spożytkować czas spędzony tutaj. Skoro Wintrow musi zostać marynarzem, najmądrzej postąpi, jeśli szybko nauczy się dobrze wypełniać swoje obowiązki. I jeśli ma być członkiem tej załogi przez… przez jakiś czas… powinien przynajmniej znaleźć tu sobie sojuszników.
Pomyślał, że pewnie łatwiej by mu było, gdyby wiedział, w jaki sposób zaprzyjaźnić się z kimś w swoim wieku. Podniósł zniszczony kawałek liny i zaczął go rozplatać. Nagle gdzieś zza jego pleców cicho odezwała się “Vivacia”.
– Sądziłam, że dotrzymujesz słowa.
Wspaniale! Postanowił z nim porozmawiać bezduszny drewniany statek, ożywiony poprzez siłę Sa czy też wbrew Niemu. Wintrow natychmiast odsunął tę niegodną myśl, wcześniej wszakże wyczuł, że statek drży z bólu. Czy nie powiedział sobie właśnie, że potrzebuje sojuszników? A teraz złośliwie odpychał jedynego prawdziwego sprzymierzeńca, jakiego posiadał.
– Przykro mi – oświadczył szeptem, wiedział bowiem, że “Vivacia” i tak go usłyszy. – Taka jest ludzka natura, mamy skłonność przerzucać na innych nasze cierpienie. Zadajemy innym ból sądząc, że w ten sposób radzimy sobie z własną raną.
– Zauważyłam to już wcześniej – przyznała apatycznie “Vivacia”. – Zresztą nie ty jeden odczuwasz gorycz. Cała załoga jest wzburzona. Niewielu jest zadowolonych ze swego towarzystwa.
Pokiwał głową.
– Dużo się zmieniło i zbyt szybko. Sporo osób zwolniono, inne otrzymały mniejsze zarobki z powodu młodego wieku. Nowi marynarze pojawili się na pokładzie. Nadal szukają tu swego miejsca. Zanim poczują się częścią załogi, minie trochę czasu.
– Jeśli w ogóle kiedyś się wpasują – przyznała “Vivacia” bez wiary. – Mamy tu trzy grupy: starą załogę Vestrita, ludzi Kyle'a i nowych marynarzy. Tak też myślą o sobie oni sami i tak się zachowują. Czuję… że są podzieleni. Trudno komuś zaufać, trudno spokojnie pracować i całkowicie oddać władzę… kapitanowi. – Z wahaniem użyła tego słowa, jak gdyby jeszcze nie była pewna statusu Kyle'a Havena.
Wintrow w milczeniu ponownie pokiwał głową. Sam odczuwał to napięcie. Jego ojciec zwolnił kilka osób, a przynajmniej dwie inne odeszły na znak protestu. Ostatnio zawrzało, gdy Kyle zażądał, by pewien odchodzący ze statku starszy marynarz zwrócił mu złoty kolczyk, który mężczyzna otrzymał od kapitana Vestrita za długoletnią służbę na pokładzie “Vivacii”. Kolczyk miał kształt galionu statku i sugerował, że jego właściciel jest wartościowym członkiem załogi. Starzec wolał wyrzucić kolczyk za burtę niż oddać Kyle'owi, po czym zarzucił marynarski worek na kościste ramię i zszedł do doku. Wintrow czuł, że stary nie ma dokąd pójść; byłoby mu trudno się sprawdzić na pokładzie nowego statku i współzawodniczyć tam z młodszymi, bardziej zwinnymi marynarzami.
– Tak naprawdę nie wrzucił go do morza. – Głos “Vivacii” był niewiele głośniejszy od szeptu.
Wintrow natychmiast się zainteresował.
– Nie? Skąd wiesz? – Wstał i podszedł do relingu, aby spojrzeć na galion. “Vivacia” uśmiechnęła się do niego.
– Ponieważ wrócił później w nocy i mi go dał. Przypomniał mi, że byliśmy razem bardzo długo, więc skoro nie może umrzeć na moim pokładzie, pragnie, bym miała po nim przynajmniej jakąś pamiątkę.
Wintrow poczuł wielkie wzruszenie. Stary marynarz oddał statkowi – w dodatku z własnej woli – zapewne kawałek czystego złota.
– Co z nim zrobiłaś?
Przez moment wyglądała na zaniepokojoną.
– Nie wiedziałam, co z nim zrobić. Ale stary powiedział mi, żebym połknęła ten kolczyk. Wyjaśnił, że wiele żywostatków tak postępuje. Nie chodzi oczywiście o wszystkie pamiątki, lecz te o wielkim znaczeniu. Statki połykają je i w ten sposób do końca swojego życia zachowują wspomnienie o człowieku, który im je dał. – Uśmiechnęła się widząc zaskoczone spojrzenie Wintrowa. – Więc tak zrobiłam. Nie było to trudne, chociaż czułam się dziwnie. Ale jestem… świadoma, że go posiadam. I wiesz, sądzę, że postąpiłam właściwie.
Читать дальше