Alvin skinął głową.
— Wziąłem żelazo, które dostałem od mistrza… od Makepeace'a, on był wtedy moim mistrzem… i stopiłem je. Już wcześniej zrobiłem formę pługa, więc wlałem do niej żelazo i odczekałem, aż ostygnie. Potem zbiłem formę, a żelazo kułem, kształtowałem, usuwałem wszystkie niedoskonałości, aż wreszcie, o ile mogę to ocenić, powstał pług w kształcie tak idealnym, jaki tylko potrafiłem osiągnąć.
— Czy w pracy korzystałeś z talentu Stwórcy?
— Nie, to by nie było sprawiedliwie. Chciałem uczciwie zostać kowalskim czeladnikiem. Użyłem przenikacza, żeby badać pług, ale nie zmieniałem go inaczej niż młotem i rękami.
Wielu widzów pokiwało głowami ze zrozumieniem. Wiedzieli, o czym mówi, znali to pragnienie, by zrobić coś własnoręcznie, bez użycia niezwykłych talentów, tak powszechnych ostatnio w mieście.
— A kiedy skończyłeś, co otrzymałeś?
— Pług — odparł Alvin. — Czyste żelazo, dobrze uformowane i zahartowane. W sam raz na egzamin czeladniczy.
— Czyją własnością był ten pług? Pytam cię nie jak prawnika, ale jak terminatora, którym wtedy byłeś. Czy należał do ciebie?
— Był mój, bo to ja go zrobiłem, i jego, bo to jego żelazo. Zwyczaj każe darować czeladnikowi jego dzieło, ale wiedziałem, że Makepeace ma prawo zatrzymać pług, jeśli zechce.
— A potem postanowiłeś zmienić żelazo.
Alvin przytaknął.
— Czy możesz wyjaśnić sądowi swoje ówczesne rozumowanie?
— Nie wiem, czy można to nazwać rozumowaniem, jak je określa panna Larner. Wiedziałem tylko, czego chcę od pługa. To nie miało nic wspólnego z awansem z kowalskiego terminatora na czeladnika. Bardziej z terminatora na czeladnika Stwórcę. Nie miałem mistrza, który by ocenił moją pracę, a jeśli nawet, to nie dał mi się poznać.
— Postanowiłeś zatem zmienić pług w złoto.
Alvin machnął ręką.
— To by było łatwe. Dawno już wiedziałem, że potrafię zamieniać jeden metal w drugi. Z metalami jest łatwiej, bo ich kawałeczki ustawiają się równo i w ogóle. Trudno zmienić powietrze, ale metal jest łatwy.
— Twierdzisz, że mogłeś w każdej chwili zmienić żelazo w złoto? — zapytał Verily. — Czemu tego nie zrobiłeś?
— Uważam, że na świecie jest właściwa ilość złota i właściwa ilość żelaza. Nie warto robić ze złota młotków i pił, siekier i lemieszy. Na to potrzeba żelaza. Złoto nadaje się do rzeczy z miękkiego metalu.
— Ale złoto dałoby ci bogactwo — przypomniał Verily.
— Złoto dałoby mi sławę. Złoto przyciągnęłoby do mnie złodziei. Ale nie doprowadziłoby mnie ani o krok bliżej wiedzy, jak zostać prawdziwym Stwórcą.
— Mamy uwierzyć, że złoto cię nie interesuje?
— Nie, skąd. Potrzebuję pieniędzy jak każdy. W tym czasie liczyłem, że się ożenię, a nie miałem centa przy duszy, co nie jest najlepszą wróżbą. Ale większość ludzi zdobywa złoto ciężką pracą, więc dlaczego niby miałbym je zdobyć bez tej pracy? To by nie było sprawiedliwe, a skoro narusza równowagę, to nie jest prawdziwym Stwarzaniem, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
— A jednak przemieniłeś pług w złoto, prawda?
— To był tylko krok w drodze do celu — wyjaśnił Alvin.
— Jakiego celu?
— No wiesz… Do tego, o czym mówili świadkowie. Ten pług nie jest ze zwykłego złota. Rusza się. Działa. Żyje.
— Do tego zmierzałeś?
— Do ognia życia. Nie do zwykłego ognia paleniska.
— Jak tego dokonałeś?
— Trudno to wytłumaczyć komuś, kto nie ma przenikacza i nie może zajrzeć do wnętrza rzeczy. Nie stworzyłem życia wewnątrz; ono już tam było. Cząstki złota chciały utrzymać kształt, jaki im dałem, kształt pługa, więc walczyły z topnieniem w ogniu, ale brakowało im siły. Nie znały swojej siły. A ja nie potrafiłem ich nauczyć. Aż nagle wpadło mi do głowy, żeby włożyć ręce w ogień i pokazać złotu, jak być żywym, w jaki sposób to możliwe.
— Włożyłeś ręce do ognia?
Alvin kiwnął głową.
— Mówię ci, okropnie bolało.
— Ale nie masz żadnej blizny — zauważył Verily.
— Ogień parzył, ale zrozum, to był ogień Stwarzania. Wreszcie zrozumiałem to, co musiałem wiedzieć od początku: że Stwórca jest częścią tego, co stwarza. Musiałem się znaleźć w ogniu razem ze złotem, pokazać mu, jak się żyje, pomóc odszukać własny płomień serca. Gdybym wiedział, jak to się dzieje, lepiej by mi poszło uczenie innych. Bóg mi świadkiem, że próbowałem, ale nikt jeszcze nie nauczył się jak należy. Chociaż parę osób krok po kroku zmierza do celu. W każdym razie pług ożył w ogniu.
— Czyli teraz pług jest taki, jak widzieliśmy… A raczej jak go nam tutaj opisywano.
— Tak. To żywe złoto.
— Do kogo teraz należy, twoim zdaniem?
Alvin spojrzał na Makepeace'a, na Marty'ego Lawsa, na sędziego.
— Należy do siebie. Nie jest niczyim niewolnikiem.
Marty Laws wstał.
— Świadek nie chce chyba sugerować, że pługom przysługują prawa obywatelskie.
— Nie, wcale nie chcę — zapewnił Alvin. — Pług ma własny cel istnienia, ale nie przypuszczam, żeby zasiadanie w ławie przysięgłych albo głosowanie na prezydenta miały z tym jakiś związek.
— Ale twierdzisz — podjął Verily — że pług nie należy do Makepeace'a Smitha, tak samo jak nie należy do ciebie?
— Do żadnego z nas.
— Dlaczego więc tak się opierasz przed przekazaniem go swojemu dawnemu mistrzowi?
— Bo on chce go przetopić. Powiedział to już następnego dnia. Oczywiście kiedy wytłumaczyłem, że nie może tego zrobić, nazwał mnie złodziejem i stwierdził, że pług jest jego. Powiedział, że dzieło egzaminacyjne czeladnika należy do mistrza, chyba że on sam odda je czeladnikowi. I jeszcze dodał: „A ja na pewno ci go nie dam”. I nazwał mnie złodziejem.
— Nie miał racji? Nie jesteś złodziejem?
— Nie. Przyznaję, że zniknęło żelazo, które mi dał, więc chętnie oddam to żelazo z powrotem, pięć albo i dziesięć razy więcej, niż dostałem. To nie znaczy, że mu je ukradłem, bo ono już nie istnieje. Wtedy byłem na niego zły; przecież mogłem zostać czeladnikiem całe lata wcześniej. Makepeace jednak trzymał mnie do samego końca kontraktu, cały czas udając, że nie wie, jak to jestem lepszym kowalem…
Makepeace Smith poderwał się z ławy dla widzów i krzyknął:
— Kontrakt to kontrakt!
Sędzia uderzył młotkiem.
— Ja także dotrzymałem kontraktu — przypomniał Alvin. — Odpracowałem pełny termin, chociaż byłem tam służącym. Po roku czy dwóch nie mógł mnie już niczego nauczyć. Wydawało mi się, że z naddatkiem odpracowałem cenę tego żelaza. Teraz widzę, że zachowałem się jak obrażony dzieciak. Makepeace miał prawo tak postępować; dlatego chętnie zwrócę mu cenę żelaza, a nawet zrobię drugi pług zamiast tego.
— Ale nie oddasz mu tego pługa, który zrobiłeś?
— Gdyby Makepeace dał mi złoto na pług, oddałbym mu tyle samo. Ale on dał mi żelazo. A nawet gdyby miał prawo do takiej ilości złota, to z pewnością nie ma prawa do tego akurat, ponieważ zniszczyłby je, gdyby mu wpadło w ręce. A takiego pługa nie wolno niszczyć, zwłaszcza tym, którzy nie mają mocy, by wykonać go znowu. Poza tym gadał o złodziejstwie, zanim jeszcze zobaczył, jak pług się rusza.
— Widział, jak się rusza?
— Tak jest. Powiedział wtedy do mnie: „Wynoś się stąd. Zabierz to i wynoś się! Nie chcę cię tu więcej oglądać!” Jeśli dobrze pamiętam, takich właśnie słów użył. I gdyby dzisiaj zaprzeczył, Bóg zaświadczy przeciw niemu w Dniu Sądu. I Makepeace to wie.
Читать дальше