— Tak. Wyrocznia stwierdziła, że będę miał syna z Błękitną Panią, którą właśnie poślubiłem, i skoro jeszcze nie…
Samochód Sheen nagle zaczął jechać po ścianie tunelu.
— Ożeniłeś się z Błękitną Panią?
Do licha! Stile zupełnie zapomniał, jakie wrażenie wiadomość ta uczyni po tej stronie zasłony.
— Tak.
Sheen wyrównała tor jazdy, lecz ręce drżały jej na kierownicy.
— A więc z nami koniec.
— Nie! Wcale nie. To zupełnie coś innego. Jesteśmy nadal przyjaciółmi…
— Mimo że jestem maszyną?
— Mimo że jesteś maszyną! — zapewnił. — Jesteś przecież również osobą! I kocham cię jako osobę!
Przyspieszyła, zmniejszając odstęp, jaki powstał między pojazdami. Kurz ograniczał widoczność.
— Tak, oczywiście.
I Stile zrozumiał, iż wszystko, co zdobył na Phaze, odbyło się kosztem jego życia na Protonie. Kolejny krok prowadzący do rozstania z Sheen został uczyniony. Oboje wiedzieli, że to nieuniknione, lecz mimo to poczuli ból.
— Nie sądzę, byś zadowoliła się przysięgą przyjaźni jak Neysa? — spytał z udawaną beztroską.
— Jestem mniej skomplikowana od żywych stworzeń. Przysięgi nie wchodzą w skład mego oprogramowania.
Nagle wyrósł przed nimi pojazd Czerwonej, co oszczędziło Stile’owi udręki kontynuowania tej rozmowy. Adeptka zatrzymała swój samochód tuż za zakrętem i katapultowała się. Porzucony pojazd blokował wszystkie przejścia, nie można go było ominąć. Stile zobaczył, jak Czerwona biegnie w górę stromym zboczem, uciekając z miejsca mającej nastąpić katastrofy. Pułapka została uruchomiona.
Palec Sheen poruszył się z mechaniczną precyzją i prędkością, dotykając guzika na tablicy rozdzielczej. Katapulta zadziałała. Stile wyrzucony został z fotelem na zewnątrz. Włączyło się urządzenie antygrawitacyjne, łagodzące upadek; Stile miękko opadł na ziemię.
Pędzący samochód wpadł na stojącą maszynę. Oba wyleciały w powietrze. Ogarnęła je kula ognia, z której zaczęły się wydostawać kłęby dymu. Protonit tak nie eksploduje; pojazd Czerwonej był widocznie napełniony środkami wybuchowymi. To była prawdziwa pułapka.
I nagle Stile zobaczył, że jest sam.
— Sheen! — krzyknął w rozpaczy. — Dlaczego się nie katapultowałaś? — Znał jednak odpowiedź na to pytanie. Chciała, by pozbył się jej w zdecydowany sposób, gdy przyjdzie czas ich rozstania; dopilnowała, by tak się stało.
Wiedział, że nic już nie może dla niej zrobić. Pozostała mu już tylko pogoń za Czerwoną. Pozbył się resztek fotela i pobiegł śladem uciekinierki.
Adeptka trzymała w ręku jakąś broń. Skierowała jej wylot na niego.
Stile rzucił się na ziemię, kryjąc się w nierównościach terenu. Promień lasera stopił piasek tuż obok niego; czuć było ostry, nieprzyjemny zapach dymu. Odpełzł na bok, złapał odłamek skały i rzucił w Czerwoną, nie unosząc z ziemi głowy ani reszty ciała. Potrafił w ten sposób dokładnie trafić.
Ale Czerwona też zmieniła położenie, szukając lepszego miejsca do strzału. Tylko ciągłe przemieszczanie się ochroniło Stile’a przed zabójczymi promieniami lasera. Teraz i on był uzbrojony… zebrał kilka poręcznych kamieni. Umiał rzucać szybko i nie chybi celu, o ile będzie miał w co wymierzyć… I o ile wcześniej jego samego nie dosięgnie promień lasera.
To były prawdziwe podchody. Obserwowali, nadsłuchiwali, skradali się. Czerwona nie była w tym nowicjuszką; umiała chronić się przed bezpośrednim niebezpieczeństwem i była lepiej uzbrojona. Musi jakoś ją zaskoczyć, trafić kamieniem, zanim zdąży wycelować w niego laser. Przypominało mu to pewien typ gry, w którym był zresztą bardzo dobry. Adeptka miała jednak nad nim przewagę dzięki lepszej broni i znajomości terenu.
Mimo to przechytrzył ją, zajął korzystną pozycję i przygotował się do ataku. Byłoby najlepiej, gdyby udało mu się pozbawić ją przytomności uderzeniem w głowę, lecz kamienie za mało ważyły. Prawdopodobnie ogłuszyłby ją tylko na chwilę albo zranił i musiałby stoczyć z nią walkę wręcz. Trudno. Szkoda, że zostawił miecz po drugiej stronie zasłony, lecz nawet gołymi rękami i mając do dyspozycji niewiele czasu, potrafił nieźle uszkodzić ludzkie ciało.
Obserwował ją przez chwilę, zanim zdecydował się na atak. Wstał i rzucił pierwszym kamieniem. Celował dobrze; pocisk odbił się od jej głowy. Czerwona krzyknęła, lecz gęste, rude włosy podziałały jak poduszka; kamień tylko ją zranił i to niezbyt poważnie.
Kobieta skoczyła… i zniknęła.
Zasłona! Była tuż obok i czarownica umiała to wykorzystać. I w tym okazała się lepiej od niego przygotowana. Stile pobiegł w stronę zasłony i siłą woli przeniósł się na drugą stronę.
Nagle góra wokół niego pokryła się zielenią. Stał na szmaragdowej murawie; purpurowe plamy kwiecia ubarwiały zbocza. Powietrze było ciepłe i pachnące.
Czerwona trwała w oszołomieniu. Dotknęła ręką rany i krew zlepiająca jej włosy poplamiła jej palce, lecz kiedy ujrzała Stile’a, uniosła lufę laserowego pistoletu i strzeliła prosto w niego.
Laser nie wypalił. Zasłona rozdzielała nie dwa kraje, lecz dwa światy, z różnymi źródłami energii. Czerwona była wyraźnie zdenerwowana i zaczęła popełniać błędy.
Stile rzucił w nią kamieniem. Jego broń nadawała się do każdego ze światów.
Adeptka uskoczyła w bok i wyciągnęła skądś amulet. Nie mógł się zorientować, skąd go ma, gdyż była naga, tak jak wszyscy niewolnicy na Protonie.
— Działaj! — zawołała.
Amulet przekształcił się w żarłocznego gryfa, stworzenie o ciele lwa, głowie i skrzydłach orła. Spojrzało na Stile’a i ruszyło do ataku.
Stile ledwo zdążył przenieść się na drugą stronę zasłony.
Znów stał na ziemi Protonu, wdychając przez maskę tlen. Jakże ponury był ten świat! Dym unosił się jeszcze z pogruchotanych maszyn. Sheen była gdzieś tam w środku, wolała popełnić samobójstwo, niż kontynuować bezcelowe istnienie.
Stile zastanowił się przez chwilę i wrócił na Phaze.
— Daleko umykaj, na zawsze znikaj ! — zaśpiewał, a gryf, który gotów był do powtórnego ataku, rozpostarł szeroko skrzydła i uleciał. Jeden przeciwnik został wyeliminowany.
Stile rzucił się na Czerwoną, która wyciągnęła kolejny amulet. Zobaczył dopiero teraz, że miała na sobie cielistego koloru pas z przegródkami, które kryły prawdziwy arsenał. Z daleka wyglądała na zupełnie nagą. Złapał ją za rękę i wydarł jej amulet.
— Działaj! — zawołał.
Amulet urósł, przybierając kształty latającej ośmiornicy. Głodne macki wyciągnęły się w stronę Czerwonej. Stile już wcześniej zaobserwował, że Adeptka dysponowała złośliwymi amuletami, które atakowały wywołującego je człowieka, i pożytecznymi, które mu pomagały. Ponieważ Stile zaniechał dotykania amuletów, Czerwona zaczęła używać przeciwko niemu tych drugich. Teraz odebrał jej jeden z nich i wykorzystał jego moc.
Czarownica przeskoczyła na drugą stronę zasłony, uciekając przed stworzonym przez samą siebie potworem. Stile udał się jej śladem… i o mało co nie oberwał kamieniem w głowę. Kobieta przyjęła jego taktykę.
Zaczęli się szamotać. Była od niego o stopę wyższa — w tym świecie oznaczało to trzydzieści centymetrów — i sporo cięższa. Nie brakowało jej też siły. Prawdziwa Amazonka, naga tygrysica żądna mordu. Sięgnęła paznokciami do jego oczu; kolanem uderzyła go w podbrzusze. Stile wciąż miał przed oczami dymiące pogorzelisko, w którym zginęła Sheen, i walczył jak dzikie zwierzę. Wszyscy, których kochał, nie żyją; teraz on też zacznie zabijać. Był przecież mistrzem walki, wiedział, gdzie leżą wrażliwe nerwy i sploty nerwowe, gdzie należy trafić, by obezwładnić przeciwnika, a gdzie nacisnąć, by wyłamać kończynę ze stawu. Zablokował jej atak i rozpoczął własny.
Читать дальше