— A tak. Na początek dwa, pięć i dziesięć dolarów. Piątki i dziesiątki będą mówić.
O wiele za mało, powtórzył w myślach, gdy kolory pieniędzy przepływały mu przez palce. Ludzie będą się po nie ustawiać w kolejkach. Kiedy zobaczą coś takiego, nie zechcą już brudnych, ciężkich monet! Oparte na golemach! Czym jest moneta wobec ręki, która ją trzyma? To jest wartość! To ma znaczenie! I tak, trzeba zapamiętać to hasło, będzie dobrze wyglądać na banknocie dwudolarowym.
— Pieniądze… będą mówić? — zapytał niepewnie pan Spools.
— Chochliki — wyjaśnił Moist. — Są tylko rodzajem inteligentnego zaklęcia. Nie muszą nawet mieć kształtu. Wydrukujemy je na wyższych nominałach.
— Myśli pan, że uniwersytet się na to zgodzi?
— Tak, ponieważ na pięciodolarówce zamierzam umieścić głowę Ridcully’ego. Pójdę porozmawiać z Myślakiem Stibbonsem. Wygląda to na zadanie wręcz stworzone dla niewskazanych zastosowań magii.
— A co powiedzą takie pieniądze?
— Cokolwiek zechcemy. Na przykład: „Czy ten zakup jest naprawdę niezbędny?” albo „Czemu nie zaoszczędzisz mnie na trudne dni?”. Możliwości są nieograniczone.
— Do mnie mówią zwykle „Żegnaj” — stwierdził drukarz, budząc rytualne rozbawienie.
— Może uda się zrobić takie, które prześlą panu całusa — rzekł Moist, po czym zwrócił się do Ludzi z Szop, rozpromienionych i dumnych w poczuciu swej nowej ważności. — Gdyby ktoś z was, dżentelmeni, pomógł mi przenieść to wszystko do banku…
Wskazówki zegara ścigały się ku pełnej godzinie, kiedy do sali wkroczył Moist. Nadal nie było ani śladu pana Benta.
— Czy zegar chodzi dokładnie? — zapytał, gdy wskazówki rozpoczęły spokojny spacer do wpół.
— O tak, sir — zapewnił go urzędnik. — Pan Bent nastawia go dwa razy dziennie.
— Możliwe, ale nie było go tutaj już ponad…
A wtedy drzwi się otworzyły i oto był. Z jakiegoś powodu Moist spodziewał się kostiumu klauna, ale zobaczył gładkiego, promiennego, starannie wyprasowanego pana Benta w surducie, spodniach w prążki i…
…z czerwonym nosem. I prowadzącego pod rękę pannę Drapes.
Personel patrzył na to zbyt zaszokowany, by zareagować.
— Panie i panowie — rzekł Bent, a jego głos zabrzmiał dźwięcznie w nagłej ciszy. — Winien wam jestem liczne przeprosiny. Popełniłem wiele błędów. Właściwie całe moje życie było pomyłką. Uważałem, że prawdziwa wartość kryje się w bryłach metalu. Tymczasem wiele z tego, w co wierzyłem, okazało się bezwartościowe, ale pan Lipwig uwierzył we mnie, a więc jestem tu dzisiaj. Róbmy pieniądze oparte nie na geologicznym przypadku, ale na pracowitości rąk i umysłów. A teraz…
Przerwał, gdyż panna Drapes ścisnęła go za rękę.
— A tak, jak mogłem zapomnieć… — podjął. — Obecnie wierzę z całego serca w to, że w sobotę panna Drapes poślubi mnie w Kaplicy Uciech w Gildii Błaznów, gdzie ceremonię poprowadzi wielebny brat „Rewel” Whopply. Oczywiście wszyscy jesteście zaproszeni…
— …tylko uważajcie, w co się ubierzecie, bo to bielony ślub — dodała panna Drapes nieśmiało, choć raczej tylko sądziła, że nieśmiało.
— A teraz pozostaje mi… — próbował kontynuować Bent, ale personel banku uświadomił sobie, co właśnie usłyszał, i ruszył do narzeczonych.
Kobiety otoczyły już-wkrótce-nie-pannę Drapes, ściągane ku niej przez legendarnie wysoką grawitację pierścionka zaręczynowego. Mężczyźni przeszli od poklepywania pana Benta po ramieniu do rzeczy niewyobrażalnych, które obejmowały też podniesienie go na ramiona i marsz wokół sali.
W końcu Moist musiał unieść dłonie do ust i zakrzyknąć:
— Spójrzcie na zegar, panie i panowie! Nasi klienci czekają! Nie stawajmy na drodze finansów! Nie możemy blokować przepływu pieniądza!
…i zastanowił się, co teraz robi Hubert…
* * *
Wysuwając w skupieniu czubek języka, Igor wyjął z bulgoczących trzewi Chlupera cienką rurkę. Kilka bąbelków wzniosło się zygzakiem w centralnym zespole wodnym i z chlupnięciem pękło na powierzchni.
Hubert odetchnął z ulgą.
— Dobra robota, Igorze. Jeszcze tylko jedna… Igorze?
— Tu jeftem, fir — odezwał się Igor, wychodząc zza jego pleców.
— Wydaje się, że to działa, Igorze. Dobry stary dywizowany krzem… Ale jesteś pewien, że potem nadal będzie działał jako model ekonomiczny?
— Tak jeft, fir. Jeftem pewien nowej macierzy zaworów. Miafto będzie wpływało na Chlupera, jefli pan zechce, ale już nie na odwrót.
— Nawet wtedy byłoby straszne, gdyby wpadł w niepowołane ręce, Igorze. Zastanawiam się, czy powinienem zaprezentować Chlupera rządowi. Jak sądzisz?
Igor zastanowił się chwilę. Doświadczenie mówiło mu, że według podstawowej definicji „niepowołane ręce” oznaczały właśnie „rząd”.
— Myflę, że powinien pan korzyftać z okazji i częfciej ftąd wychodzić — stwierdził łagodnie.
— Tak, chyba rzeczywiście się przepracowuję — przyznał Hubert. — Hm… Co do pana Lipwiga…
— Tak?
Hubert wyglądał jak ktoś, kto zmaga się z własnym sumieniem i właśnie dostał kolanem w oko.
— Chciałbym oddać złoto do skarbca. To by zakończyło wszystkie kłopoty.
— Przecież zoftało fkradzione już dawno, fir — tłumaczył cierpliwie Igor. — To nie była pańfka wina.
— Nie, ale zarzucali to panu Lipwigowi, który zawsze był dla nas dobry.
— O ile wiem, obronił fię przed tym, fir.
— Ale przecież możemy je oddać — upierał się Hubert. — Wróciłoby wtedy z tego miejsca, gdzie je zabrano, prawda?
Z cichym metalicznym zgrzytem Igor poskrobał się po głowie. Obserwował wydarzenia staranniej, niż miał ochotę Hubert. O ile dobrze zrozumiał, Lavishowie już wiele lat temu przehulali brakujące złoto. Pan Lipwig wpadł w kłopoty, ale Igor miał wrażenie, że kłopoty trafiały pana Lipwiga jak wielka fala stado kaczek. Po chwili fali już nie było, ale kaczek jakoś nie ubywało.
— Być może — przyznał.
— Czyli byłoby to słuszne, Igorze, prawda? — nalegał Hubert. — On był dla nas taki miły… Jesteśmy mu winni jakąś przysługę.
— Nie wydaje mi fię…
— To jest rozkaz, Igorze!
Igor uśmiechnął się promiennie. Nareszcie! Cała ta uprzejmość działała mu już na nerwy. On czekał na obłąkane rozkazy. Dla nich każdy Igor się rodził (a w pewnym zakresie był budowany). Wykrzyczany rozkaz, by zrobić coś wątpliwego moralnie, o nieprzewidywalnych konsekwencjach? Fłodkie!
Oczywiście, gromy i błyskawice byłyby bardziej odpowiednie. Tutaj słyszał jedynie bulgotanie Chlupera i ciche, szklane brzęki, które zawsze budziły w nim uczucie, że trafił do fabryki agatejskich dzwonków. Ale czasem trzeba po prostu improwizować.
Uzupełnił małą kolbę Rezerw Złota do znacznika dziesięciu ton, przez minutę czy dwie majstrował przy błyszczącej macierzy zaworów, po czym odstąpił.
— Kiedy przekręcę to kółko, jafnie panie, Chluper złoży w fkarbcu analog dziefięciu ton złota, a potem zamknie łącze.
— Bardzo dobrze, Igorze.
— Ehm… Nie miałby pan ochoty czegof krzyknąć, fir?
— Na przykład czego?
— No, fam nie wiem… Na przykład „Powtarzali stale… przepraszam, ftale… przeprafam… że jeftem faleńcem, ale teraz im pokażę!”.
— Jakoś to do mnie nie pasuje…
— Nie? — zmartwił się Igor. — To może jakif fmiech?
— A to pomoże?
— Tak jeft, fir. Mnie pomoże.
— No dobrze. Jeśli tak ci zależy…
Читать дальше